Maratony MTB - Befort (29.03.2009)

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
exxtreme
Posty: 159
Rejestracja: 26-08-2007, 15:47
Lokalizacja: Bridel / Kraków

Maratony MTB - Befort (29.03.2009)

Post autor: exxtreme »

Bogatszy w doświadczenia sprzed tygodnia udałem się do Beaufort. LouT obiecał przybyć. Cieszyłem się bez mała jak kotek Jarosława. W końcu ktoś do rowerowej gadki szmatki. Kiedy już miałem się wpisywać na listę uczestników, smsnąłem kolegę. I co? No i okazało się, że kolega się zapisał na event Anonimowych Konsumentów dzień wcześniej i jakby to powiedzieć, dostał dziką kartę, którą wykorzystał w wielkim stylu. Stylu narodowym dodajmy. Zostałem sam. Jak palec w oku. Jak Rywin w ogniu pytań Rokity. Jak Boruc po meczu z Irlandią. Nikogo. Patrzyłem na moje giry, moje giry zezowały w górę w niemym proteście. Nie było wyjścia. Jeszcze tylko pozbycie się zbędnego balastu w postaci materii wzgardzonej przez organizm i rooooora!
Trasa 35km. Do wyboru jeszcze 55km, ale to może w przyszłym roku, co? Równolegle startowali posiadacze kijków do szwędania się. Mogli włóczyć się trasą 6 lub 11 km. Kij im w plecy pomyślałem. Dostałem zafoliowy identyfikator uprawniający do skorzystania z bufetów. Miałem numer 235. Kurde – tylu zaręconych to aż się nie spodziewałem. Ale ta edycja Beaufort była już trzecią i czwartą z rzędua i z roku na rok coraz więcej osób wyrażało chęć zwiedzania okolicy z perspektywy siodełka rowerowego. Zauważyłem duże grupy Niemców i Francuzów. Tylko po to, żeby się ubłocić i przejechać Luksemburską Szwajcarię.
Coś o organizacji. Perfekcja! Klub Coolbikers (http://coolbikers.lu) przygotował imprezę fenomenalnie. Od płynnych zapisów, po oznaczenie trasy (foliowane strzałki w kolorze czerwonym dla kompletnych wariatów jadących 55km i zielone dla lekko kopniętych drałujących 35km), bufety (2 lub 3 dla świrów) i zorganizowanie myjki na kilka stanowisk po całej trasie. Nawet prysznice w pobliskiej szkole zostały udostępnione. Każdy trudniejszy fragment był oznaczony ofoliowanym znakiem z wykrzyknikiem i napisem DANGER. Na jednym z nich (razem naliczyłem 5 znaczków) wyrżnąłem tyłkiem na kamienie, co potwierdziło tylko, że organizatorzy się nie mylili. Na Picassie znajduje się kilkaset zdjęć z imprezy. Widoczne po kliknięciu na stronę Collbikersów.
Obserwując pogodę przez cały miniony tydzień zastanawiałem się nad wzięciem udziału w imprezie. Można było przewidzieć, że po niemal całym tygodniu opadów będzie mokro. Nie doceniłem jednak samego terenu. Nie dość, że było stromo (w dół jak i w górę), ale również po drodze było wiele kamieni. LouT ma teorie, że generalnie rower może wszystko. W moim wypadku wszystko objęło fakt zrzucenia mnie z siodełka. W tył i na boki. Leżałem na trasie 4 razy. Przynajmniej tyle pamiętam. Pierwszy był ten ‘dupny’. Kamienny wąwóz, ostro w dół po kamerdolcach. Między nimi błoto. Rąbnąłem tak, że spadłem aż za tylne koło. Róg na kierownicy obrócił się o 180 stopni. Tyłek centralnie walnięty został przez dwa otoczaki na moje oko z okresu permu. Druga gleba zdarzyła się w błocie. Takim 15cm. Kamień pod szlamem mnie zatrzymał. I to pomimo najlżejszego przełożenia! Kosztowało mnie to dziurę w moim goretexowym cudzie. Ogrodniczka twierdzi, że się załata magiczną goretexową łatą. Jak ktoś wie, gdzie to można dostać to proszę o info. Trzecia gleba była na miękkie. No, ale ta czwarta to ja przepraszam! Coś mi się porypało w tej zmęczonej łepetynie, biegów nie zrzuciłem i zakręt pod górę 270 stopni 2km przed metą chciałem brać driftem. Debil. Roztłukłem kolano i użyłem wielu słów powszechnie uznanych za obraźliwe. Dostało się bliżej nieznanym mi dzieciom złym ze źle prowadzących się matek, kobietom wykonującym najstarszy zawód świata i męskim organom. W dwóch językach.
Tyle z wypadków. Co do awarii to były dwie. Wziąłem ze sobą uchwyt do bidonu. Metalowy, choć już pęknięty z jednej strony. I wiecie, że skubany pękł całkiem na wertepach? OK. – wetknięta w niego butelka była dość pełna, ale żeby pękać? Może dlatego, że czeski był? I żeby było jeszcze śmieszniej tylni błotnik zgubił śrubkę na dziurach i dyndał smętny trąc mi oponę. Dojechałem do mety na jednej śrubce w błotniku. Dla równowagi przed samą metą w głowie została już tylko popsuta maszyneria bez jednej śrubki w należytym miejscu.
Cała trasa widokowo była super ekstra. Omszone głazy, piękne zrywki drzewne, słońce błyskające przez gałęzie (nie liście xtheo, wiem), wodospady i strumyki. Niesamowite. Przedsmak tego już można mieć jadąc od strony Junglinster do Beaufort. Mjut normalnie, mówię Wam.
Ogólnie było tyle pięknie na trasie, co ciężko. 250m podjazd w okolicach 15-16km (vide wykres) położył wszystkich. Nie widziałem nikogo, kto by dał radę. Było strasznie. Zaczynał się łąką z krowami a la Szwajcaria, wkraczał do lasu szutrem i potem szerokim traktem po kamieniach i korzeniach szedł w górę. Było strasznie x2, albo i może do kwadratu!? Wszyscy mówili do siebie. W różnych językach. Bez zrozumienia. Obłęd. Bufet u szczytu nieco wynagrodził trudy. Nieco.
Niedaleko przed metą spotkałem dwie przemiłe A – Asię i Agnieszkę. Wybrały się na przechadzkę z psem wielkości Smarta. To one uczyniły mnie pięknym na dołączonym obrazku. Merci dziewczyny. Z tym wegetarianizmem to fajny żart. Wszyscy wiemy, że takich ludzi nie ma.
Z uwag praktycznych dotyczących ubioru. Mimo, że było cieplej niż tydzień wcześniej w Ell postanowiłem ubrać neoprenowe ochraniacze na buty. Przydały się i to bardzo. W Ell zmarzły mi stopy. W Beaufort było cieplutko. Strasznie to było fajne. Ciepłe palce u stóp. Polecam. Te palce.
I jeszcze jedno usprawnienie. Jak grzejesz w dół (udało mi się śmignąć prawie 50km/h) i temperatura jest niska (było około 5 stopni) to oczy zaczynają mocno łzawić. Polecam okulary. Najlepiej takie z wymiennymi szkłami. Przezroczyste szkła są uniwersalne. Jak ktoś uważa, że żółty poprawi mu kontrast w lesie to proszę. I do tego ciemne szkła do wymiany, przeciwsłoneczne. Antifog na szkłach musi być. I najlepiej coś nietłukącego jak poliwęglan. I odporne na zarysowania. No właśnie wyszło, że trza wydać nie mnie niż 80 Euro…
Na koniec półprzytomny zjadłem Coolbikerowe spaghetti i troszeczkę przytłumiony wróciłem do domu. Dziwne, bo oprócz nóg najbardziej bolały mnie płuca.
Jak dotąd to mój największy wysiłek w sensie kalorii, pokonanego dystansu i przewyższeń na rowerze w terenie.
Ocena eventu:
Dystans: 35km
Przewyższenia: +/- 1200m
Kalorie: xxx
Organizacja: 4.99/5
Wymagana kondycja: 4.5/5
Wymagana technika: 5/5
Widoki: 4.5/5
Załączniki
Ja spalam się...
Ja spalam się...
Za górami, za lasami<br />Jechał Exxtreme z góralami
Za górami, za lasami
Jechał Exxtreme z góralami
Zdjęcia ze sputnika Sojuz 1
Zdjęcia ze sputnika Sojuz 1
Ostatnio zmieniony 31-03-2009, 21:27 przez exxtreme, łącznie zmieniany 1 raz.
Tenis, 40D, MTB & MBA
Awatar użytkownika
exxtreme
Posty: 159
Rejestracja: 26-08-2007, 15:47
Lokalizacja: Bridel / Kraków

Post autor: exxtreme »

Parę fot od organizatorów.

Acha - dostałem bidon na koniec rajdu. Dawno nic mnie tak nie ucieszyło. Serio!
Załączniki
Tędy naprawdę da sie zjechać! Zapytajcie LouT!
Tędy naprawdę da sie zjechać! Zapytajcie LouT!
Parę metrów od tego miejsca zaliczyłem swoje pierwsze bams! &amp;quot;Na dupcie&amp;quot; jak mawia moja córcia.
Parę metrów od tego miejsca zaliczyłem swoje pierwsze bams! &quot;Na dupcie&quot; jak mawia moja córcia.
Always look on the bright side of life! Mimo, że w girach się gotuje, to za chwilę darmowe szamo:)
Always look on the bright side of life! Mimo, że w girach się gotuje, to za chwilę darmowe szamo:)
Ten zjazd był git. Niestety, nie wszyscy dobrze ocenili jego długość lądując w rowie za rzeczką opodal krzaczka...
Ten zjazd był git. Niestety, nie wszyscy dobrze ocenili jego długość lądując w rowie za rzeczką opodal krzaczka...
Tenis, 40D, MTB & MBA
ODPOWIEDZ