Odbywający się już po raz trzydziesty trzeci Festiwal Międzynarodowy w Echternach to impreza nie tylko szacowna i z tradycjami, ale także prawdziwa skarbnica muzycznych klejnotów. Dyrektor Festiwalu – znany luksemburski pianista i kompozytor pochodzenia francusko-cypryjskiego – Cyprien Katsarsis, od samego początku dba o to, by w programie festiwalu nie tylko repertuar, ale i wykonawcy przyciągali najbardziej wymagających koneserów muzyki. I tak, od roku 1975, a więc od pierwszej edycji Festiwalu, wystąpili tu m.in.: M. Rostropowicz, Y. Menuchin, M. Caballe, J. Carreras, J.P. Rampal, V. Ashkenazy, A.S. Mutter, P. Zuckermann czy M. Andre, a za pulpitem dyrygenckim stawali: Z. Mehta, N. Harnoncourt, sir G. Solti, Ph. Hereweghe i L. Maazel. Co ciekawsze w programach archiwalnych Festiwalu Międzynarodowego w Echternach wielokrotnie przewijają się nazwiska polskich wykonawców, co niewątpliwie świadczy o tym, że w Wielkim Księstwie polska sztuka muzyczna ma swoją wyrobioną i docenioną markę. Z największych naszych gwiazd, które miały okazję pokazać swój kunszt na luksemburskiej scenie, wymienić mógłbym Polską Orkiestrę Kameralną pod batutą J. Maksymiuka, Sinfonię Varsovię z J. Swobodą, Polską Filharmonię Kameralną W. Rajskiego czy Chór Filharmonii Narodowej w Warszawie, który wraz z Warszawskim Chórem Chłopięcym oraz solistami (I. Kłosińska, A. Kruszewski, P. Nowacki i K. Kolberger) wykonał w roku 2000 Pasję K. Pendereckiego pod batutą kompozytora. Warto też wspomnieć, że Festiwal Międzynarodowy w Echternach jest, jak większość tego typu imprez w Luksemburgu, festiwalem polistylistycznym, prezentującym publiczności nie tylko szerokie spectrum repertuaru muzyki poważnej (od wieków najdawniejszych do dzieł współczesnych), ale także zostawiającym całkiem sporo miejsca dla jazzu, folku, a ostatnimi laty rozszerzającym horyzonty zainteresowań w kierunku sztuk plastycznych, teatru czy kina. Na potwierdzenie powyższego niech wystarczy kilka najważniejszych nazwisk z festiwalowych archiwów: C. Corea, R. Shankar, E. Fitzgerald (!) czy Al Jarreau z całą pewnością dopełnią opisu repertuarowych preferencji organizatorów tej imprezy.
Także w tym roku Festiwal zaskoczył wieloma ciekawymi, ważnymi i wspaniałymi koncertami. W maju wystąpiła La Capella Reial de Catalunya pod dyr. J. Savalla, w czerwcu mogliśmy posłuchać Pata Metheny’ego, w lipcu Bobby McFerrina, a tydzień temu w Wielkiej Sali Filharmonii Luksemburskiej wystąpił szczególny gość festiwalowy – światowej sławy wiolonczelista Yo-Yo Ma. Dał on solowy recital, prezentując dość monotonny z pozoru repertuar: 3 Suity na wiolonczelę solo J.S. Bacha, nr 2, 3 i 7 o numerach katalogowych kolejno BWV 1008, 1009 i 1012.
Tamten wieczór w Filharmonii na długo pozostanie w mojej pamięci nie tylko z uwagi na wirtuozerię, z jaką solista wykonał te utwory, ale także ze względu na niesamowity kontakt z publicznością, jaki nawiązał podczas swojego występu. Pierwszą suitę zaczął grać niemal z marszu, tuż po wejściu na scenę, nim jeszcze wygodnie usiadł na krześle i zanim wybrzmiała powitalna owacja. Grając, spoglądał w różne strony, obdarzając wybrane z widowni osoby to szerokim uśmiechem, to filuternym spojrzeniem, to znowu skupionym i zamyślonym wyrazem twarzy, tak jakby wiolonczelą nie tyle grał, nie tyle wyśpiewywał bachowskie frazy, co próbował rozmawiać, wyrażać określone myśli, emocje, opowiadać historie, czyniąc to z niesłychaną ekspresją i lekkością. Instrument zdawał się w jego rękach być zabawką, czymś niezauważalnym, wręcz delikatnym, filigranowym. Rytm muzycznej wypowiedzi przechodził swobodnie ponad kreskami taktowymi, dając wrażenie, że muzyka płynie, wychodzi prosto z duszy, jest raczej improwizowana niż odtwarzana, wykonywana. Porywające couranty poprzedzały grane z niezwykłą biegłością allemandy; sarabandy, smętnie i z zadumą grane, zdawały się zatrzymywać czas, by ustępować dziarskim bourree i ludycznym, momentami oberkowym gigue. Jedynie menuet z drugiej suity wypadł mniej wyraziście, jakby lekko kulejąc, co jednak nie zepsuło ogólnego wrażenia wspaniałego spektaklu muzycznego. Na deser zachował Yo-Yo Ma szczególną niespodziankę, grając na bis dwie improwizacje w stylu japońskim. W nich pokazał artysta, że wiolonczela nie ma dla niego żadnych tajemnic i że pod jego palcami instrument ten potrafi wydobyć niemal dowolny znany ludzkiemu uchu dźwięk. Szept flażoletowych pianissimo, niepokój sul ponticello, krzyk gwałtownych tremolando – to wszystko wywoływało niezwykłe emocje wśród zgromadzonej publiczności. Do tego sposób wydobycia dźwięku, technika burdonowa, glissanda i pizzicata powodowały, że wiolonczela w rękach Yo-Yo My brzmiała raz jak koto, innym razem jak biwa, a jeszcze kiedy indziej jak tradycyjny japoński kokyu. Warto przy tym podkreślić, że doskonale zdała egzamin akustyka audytorium Filharmonii Luksemburskiej. Olbrzymia sala, niezwykle wysoka (dysponująca wszak aż trzema poziomami balkonów), wspaniale amplifikowała dźwięk instrumentu solowego, przenosząc jego najsubtelniejsze nawet brzmienia daleko, w najodleglejsze rejony. Największa obawa – czy dźwięk pojedynczego instrumentu nie zaginie w wielkiej kubaturze audytorium – okazała się bezpodstawna.
Niezapomniane chwile recitalu wiolonczelowego mamy już za sobą. Festiwal jednak nie dobiegł jeszcze końca. Na finał, 30 listopada, zabrzmi bowiem specjalnie zamówiona na tę okazję opera kameralna znanego luksemburskiego kompozytora średniego pokolenia, Claude'a Lennersa, pod tytułem Oddysey Reloaded. Dzieło pod dyrekcją innego znanego Luksemburczyka, Pierre'a Cao, wykona zespół Arsys Bourgogne. Jako solista wystąpi Jean-Christophe Jacques (baryton), natomiast awangardowość utworu będzie wyrażać się m.in. w użyciu mediów elektronicznych. Więcej na ten temat przeczytać można w zapowiedziach tego wydarzenia.
Marcin Wierzbicki
Perły Festiwalu Międzynarodowego w Echternach
Perły Festiwalu Międzynarodowego w Echternach
- Załączniki
-
- YoYoMa.jpg (14.63 KiB) Przejrzano 2128 razy
~–~–~–~–~
Redakcja
Redakcja