Duży pstrąg z górnej Sure - nagranie podwodne
Moderator: LuxTeam
-
- Posty: 15
- Rejestracja: 08-05-2014, 09:32
- Lokalizacja: Centre
Duży pstrąg z górnej Sure - nagranie podwodne
Witam,
w nawiązaniu do mojego ostatniego postu poniżej przedstawiam dwa filmiki z piątkowego połowu:
- walka ze pstrągiem
https://www.youtube.com/watch?v=F-0RdobE3yU
- złowiony okaz w wodzie zaraz po wypuszczeniu
https://www.youtube.com/watch?v=jW1SRM_mE7Q
PS. Dzisiaj padł kleń 60 cm, Luksemburg to raj dla wędkarzy
w nawiązaniu do mojego ostatniego postu poniżej przedstawiam dwa filmiki z piątkowego połowu:
- walka ze pstrągiem
https://www.youtube.com/watch?v=F-0RdobE3yU
- złowiony okaz w wodzie zaraz po wypuszczeniu
https://www.youtube.com/watch?v=jW1SRM_mE7Q
PS. Dzisiaj padł kleń 60 cm, Luksemburg to raj dla wędkarzy
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel
-
- Posty: 15
- Rejestracja: 08-05-2014, 09:32
- Lokalizacja: Centre
Dzięki! Mały wobler, cała historia poniżej, nie ma oczywiście mowy o zabieraniu takich ryb, to byłaby zbrodnia
To miał byś super dzień na pstrąga – przez ostatnie dni mocno padało, mogłem więc liczyć na to, że prawie wyschnięta rzeka znowu napełni się wodą tworząc dziesiątki ciekawych miejscówek. Ostatni, bardzo krótki rekonesans, przekonał mnie dobitnie, że na 20 cm wodzie niekoniecznie będą stały stada pstruhów. Do tego pogoda, od rana siąpił deszcz, niebo było zachmurzone, pomyślałem, że to może być TEN dzień. Po drodze wszystko zdawało się potwierdzać przypuszczenia, widziałem, że moja rzeka jest na dolnym odcinku mocno przybrudzona, to jest odcinek za sporym dopływem, który przynosi mętną wodą po porządnych opadach. Znaczy tutaj też padało mocno, powinno być dobrze.
Na miejscu okazało się jednak, że obiecancki cacanki, woda była niewiele wyższa niż poprzednio, generalnie przeważał poziom rzędu 10-15 cm, co musiało się przełożyć na brania. Nie pomagało uparte obławianie rzadkich głęboczków. Co prawda już w bodajże trzecim rzucie do przynęty wyskoczył ładny źródlak, jednak oczywiście spudłował i więcej się nie pokazał, potem było już tylko gorzej. Przez pierwszą godzinę miałem jeszcze może wszystkiego z 3 ataki, wszystkie małych ryb i wszystkie zakończone błyskawicznym spadem. Po godzinie spod gałęzi udało mi się wreszcie wyciągnąć pierwszą rybę, ale ta nie zachwycała rozmiarami, dawałem jej jakieś 28 cm. Nie działało nic, zasadniczo łowię na obrotówki, w miarę możliwości na polskie rękodzieło, które czasem zastępuję Mepps-ami, alternatywnie sięgam po woby i wahadła, jednak tym razem wybór przynęt wydawał się nie mieć wielkiego znaczenia, sporadyczne ataki raz na paręnaście minut, jakieś wyciągnięte piętnastaki, słowem bida z nędzą.
Tliła się jednak we mnie jeszcze nadzieja związana z takim nietypowym odcinkiem, który tworzy się powyżej jednego progu wodnego. Miejscowi nazywają to zaporówką choć tak naprawdę to po prostu kawałek spokojniejszej i głębszej wody, taki trochę kanał. Niestety poniżej progu, na który to rejon też liczyłem, nie zaliczyłem nawet pstryknięcia. Podłamany wdrapałem się na próg, uważnie obserwując pasące się na łące krowy – z doświadczenia wiem, że lokalne krowy to nie jakieś łagodne i głupkowate Mućki, ale żądne krwi bestie, które szczególnym ‘afektem’ darzą wędkarzy. Już nie raz tylko wejście do wody ratowało mi skórę. Na szczęście tym razem limuzyny, bo tak chyba nazywa się ta rasa, wydawały się być dość pacyfistyczne. Powyżej progu nieoczekiwanie zaliczyłem trzy szybkie brania, wszystkie spady, ale i tak zapowiadało się obiecująco, jedna z ryb miał wreszcie pow. 30 cm. Dalsze minuty utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobrze wybrałem finalną miejscówkę, co 2-3 rzut pod zwisające gałęzie na drugim, głębszym brzegu, był kwitowany atakiem. Ciągle jednak nie pasował mi kaliber ryb, były to przeważnie maluchy rzędu 20-25 cm. Pierwsze ryby padły na Sandacza Bonito, potem przerzuciłem się na rękodzielną obrotówkę zakupioną we wrocławskim Krokodylu, ta przyniosła jeszcze więcej ryb, ale niestety zaliczyła głaz, na którym już pozostała. Ciągle byłem bez większej ryby, a czas mi się kończył, obowiązki rodzinne nakazywały powrót za góra 50 min. Zacząłem wracać kierując się na odcinek tuż nad progiem. Założyłem inną obrotówkę, która szybko przyniosła wreszcie większą rybę, na oko tłusty 38-40, niestety znowu spad! Łowiłem na cienką plecionkę, 0,06 Dragona, wędka jest typowo pstrągowa i o progresywnej akcji, nie wiem, dlaczego tego dnia było aż tyle spadów. Po tym wydarzeniu byłem trochę podłamany, zostało mi może 20 min. czasu a ten niby super dzień miał się zakończyć może 10 wyciągniętymi rybami, z czego może 2 zbliżały się do 30 cm.
Na szczęście okazało się, że to nie koniec przygód na dzisiaj. Zmieniłem przynętę na dotąd nieużywanego woba, bodajże Sieka, w każdym razie taką jakby brokatową imitację pstrąga. Zacząłem obławiać ostatnie miejsca nad progiem, te które wcześniej przyniosły mi parę mniejszych ryb. Parę pierwszych rzutów nic nie dało i myślałem już o ostatniej zmianie przynęty, gdy precyzyjnie wrzuconego pod drugi brzeg i między gałęzie woba zaatakowała wreszcie duża ryba! Już po chwili wiedziałem, że to największy kropkowaty, jaki dotąd mi się trafił, na początku dawałem mu jakieś 45, ale gdy się przybliżył, wiedziałem, że jest sporo grubszy.
Zamiast opisu walki może zamieszczę po prostu filmik (napisy są po angielsku, ale w sumie wszystko jest jasne):
https://www.youtube.com/watch?v=F-0RdobE3yU
Bałem się trochę o linkę, bo ta plecionka dość łatwo się przeciera,na kamorach choć ogólnie jest dość wytrzymała. Najmniej bałem się o wędkę, wędzisko niby light/ultralight (do 7g Illexa), ale czułem, że bez problemu poradziłoby sobie z nawet większą rybą. Na szczęście po emocjonującej walce udało się rybkę wyciągnąć, położyć na mokrej trawie, zrobić parę fotek, odhaczyć i wypuścić w doskonałej formie. Pstrąg był na tyle wdzięczny widać, że ładnie popozował mi do podwodnych ujęć:
https://www.youtube.com/watch?v=jW1SRM_mE7Q
Okazało się, że miałem jednak dobre przeczucie, to był TEN dzień. 56 cm to mój nowy próg do przeskoczenia, tym razem może być trudniej. Gdybym miał teraz dorobić ‘ideologię’ tłumaczącą, dlaczego ten kaban wziął akurat w miejscu, które w poprzedniej turze wielokrotnie obrzuciłem różnymi przynętami, to stawiałbym na to, że po pierwsze wobek był płycej schodzący niż poprzednicy, a po drugie, naśladował pstrąga (widać trafił się zagorzały kanibal). Ale to oczywiście tylko domysły i nie będę wzorem autorów wielu artykułów w fachowych pismach twierdził, że to wiedza objawiona . Co do samej techniki, to liczyło się głównie to, by wstrzelić się między gałęziami oraz by wobek zaczął pracować jak najbliżej drugiego brzegu, a zatem na głębokiej wodzie, i to najlepiej zaraz po rzucie (próbowałem też dawać mu ‘odpocząć’ po rzucie, ale nie przynosiło to efektów). Ogólnie przypadek ten pokazał mi po raz kolejny, że trzeba do końca zachować wiarę i nie poddawać się, nawet gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem.
To miał byś super dzień na pstrąga – przez ostatnie dni mocno padało, mogłem więc liczyć na to, że prawie wyschnięta rzeka znowu napełni się wodą tworząc dziesiątki ciekawych miejscówek. Ostatni, bardzo krótki rekonesans, przekonał mnie dobitnie, że na 20 cm wodzie niekoniecznie będą stały stada pstruhów. Do tego pogoda, od rana siąpił deszcz, niebo było zachmurzone, pomyślałem, że to może być TEN dzień. Po drodze wszystko zdawało się potwierdzać przypuszczenia, widziałem, że moja rzeka jest na dolnym odcinku mocno przybrudzona, to jest odcinek za sporym dopływem, który przynosi mętną wodą po porządnych opadach. Znaczy tutaj też padało mocno, powinno być dobrze.
Na miejscu okazało się jednak, że obiecancki cacanki, woda była niewiele wyższa niż poprzednio, generalnie przeważał poziom rzędu 10-15 cm, co musiało się przełożyć na brania. Nie pomagało uparte obławianie rzadkich głęboczków. Co prawda już w bodajże trzecim rzucie do przynęty wyskoczył ładny źródlak, jednak oczywiście spudłował i więcej się nie pokazał, potem było już tylko gorzej. Przez pierwszą godzinę miałem jeszcze może wszystkiego z 3 ataki, wszystkie małych ryb i wszystkie zakończone błyskawicznym spadem. Po godzinie spod gałęzi udało mi się wreszcie wyciągnąć pierwszą rybę, ale ta nie zachwycała rozmiarami, dawałem jej jakieś 28 cm. Nie działało nic, zasadniczo łowię na obrotówki, w miarę możliwości na polskie rękodzieło, które czasem zastępuję Mepps-ami, alternatywnie sięgam po woby i wahadła, jednak tym razem wybór przynęt wydawał się nie mieć wielkiego znaczenia, sporadyczne ataki raz na paręnaście minut, jakieś wyciągnięte piętnastaki, słowem bida z nędzą.
Tliła się jednak we mnie jeszcze nadzieja związana z takim nietypowym odcinkiem, który tworzy się powyżej jednego progu wodnego. Miejscowi nazywają to zaporówką choć tak naprawdę to po prostu kawałek spokojniejszej i głębszej wody, taki trochę kanał. Niestety poniżej progu, na który to rejon też liczyłem, nie zaliczyłem nawet pstryknięcia. Podłamany wdrapałem się na próg, uważnie obserwując pasące się na łące krowy – z doświadczenia wiem, że lokalne krowy to nie jakieś łagodne i głupkowate Mućki, ale żądne krwi bestie, które szczególnym ‘afektem’ darzą wędkarzy. Już nie raz tylko wejście do wody ratowało mi skórę. Na szczęście tym razem limuzyny, bo tak chyba nazywa się ta rasa, wydawały się być dość pacyfistyczne. Powyżej progu nieoczekiwanie zaliczyłem trzy szybkie brania, wszystkie spady, ale i tak zapowiadało się obiecująco, jedna z ryb miał wreszcie pow. 30 cm. Dalsze minuty utwierdziły mnie w przekonaniu, że dobrze wybrałem finalną miejscówkę, co 2-3 rzut pod zwisające gałęzie na drugim, głębszym brzegu, był kwitowany atakiem. Ciągle jednak nie pasował mi kaliber ryb, były to przeważnie maluchy rzędu 20-25 cm. Pierwsze ryby padły na Sandacza Bonito, potem przerzuciłem się na rękodzielną obrotówkę zakupioną we wrocławskim Krokodylu, ta przyniosła jeszcze więcej ryb, ale niestety zaliczyła głaz, na którym już pozostała. Ciągle byłem bez większej ryby, a czas mi się kończył, obowiązki rodzinne nakazywały powrót za góra 50 min. Zacząłem wracać kierując się na odcinek tuż nad progiem. Założyłem inną obrotówkę, która szybko przyniosła wreszcie większą rybę, na oko tłusty 38-40, niestety znowu spad! Łowiłem na cienką plecionkę, 0,06 Dragona, wędka jest typowo pstrągowa i o progresywnej akcji, nie wiem, dlaczego tego dnia było aż tyle spadów. Po tym wydarzeniu byłem trochę podłamany, zostało mi może 20 min. czasu a ten niby super dzień miał się zakończyć może 10 wyciągniętymi rybami, z czego może 2 zbliżały się do 30 cm.
Na szczęście okazało się, że to nie koniec przygód na dzisiaj. Zmieniłem przynętę na dotąd nieużywanego woba, bodajże Sieka, w każdym razie taką jakby brokatową imitację pstrąga. Zacząłem obławiać ostatnie miejsca nad progiem, te które wcześniej przyniosły mi parę mniejszych ryb. Parę pierwszych rzutów nic nie dało i myślałem już o ostatniej zmianie przynęty, gdy precyzyjnie wrzuconego pod drugi brzeg i między gałęzie woba zaatakowała wreszcie duża ryba! Już po chwili wiedziałem, że to największy kropkowaty, jaki dotąd mi się trafił, na początku dawałem mu jakieś 45, ale gdy się przybliżył, wiedziałem, że jest sporo grubszy.
Zamiast opisu walki może zamieszczę po prostu filmik (napisy są po angielsku, ale w sumie wszystko jest jasne):
https://www.youtube.com/watch?v=F-0RdobE3yU
Bałem się trochę o linkę, bo ta plecionka dość łatwo się przeciera,na kamorach choć ogólnie jest dość wytrzymała. Najmniej bałem się o wędkę, wędzisko niby light/ultralight (do 7g Illexa), ale czułem, że bez problemu poradziłoby sobie z nawet większą rybą. Na szczęście po emocjonującej walce udało się rybkę wyciągnąć, położyć na mokrej trawie, zrobić parę fotek, odhaczyć i wypuścić w doskonałej formie. Pstrąg był na tyle wdzięczny widać, że ładnie popozował mi do podwodnych ujęć:
https://www.youtube.com/watch?v=jW1SRM_mE7Q
Okazało się, że miałem jednak dobre przeczucie, to był TEN dzień. 56 cm to mój nowy próg do przeskoczenia, tym razem może być trudniej. Gdybym miał teraz dorobić ‘ideologię’ tłumaczącą, dlaczego ten kaban wziął akurat w miejscu, które w poprzedniej turze wielokrotnie obrzuciłem różnymi przynętami, to stawiałbym na to, że po pierwsze wobek był płycej schodzący niż poprzednicy, a po drugie, naśladował pstrąga (widać trafił się zagorzały kanibal). Ale to oczywiście tylko domysły i nie będę wzorem autorów wielu artykułów w fachowych pismach twierdził, że to wiedza objawiona . Co do samej techniki, to liczyło się głównie to, by wstrzelić się między gałęziami oraz by wobek zaczął pracować jak najbliżej drugiego brzegu, a zatem na głębokiej wodzie, i to najlepiej zaraz po rzucie (próbowałem też dawać mu ‘odpocząć’ po rzucie, ale nie przynosiło to efektów). Ogólnie przypadek ten pokazał mi po raz kolejny, że trzeba do końca zachować wiarę i nie poddawać się, nawet gdy nie wszystko idzie zgodnie z planem.
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel