czyli... Film polski w kanale
Janusz Rudnicki
Wpadam na ten festiwal* przy końcu października prosto z drogi, zziajany jak pies. I wpadam prosto na Marcina Koszałkę, który też prosto z drogi, dopiero co z samochodu wysiada i nie może do siebie dojść.
Opowiada: „Stary, ja, kurwa, jak na Wawel z córką chodzę, to omijam kryptę, bo on tam leży, wiesz, pod Srebrnymi Dzwonami. Wyobrażasz sobie? Kryptę omijam, a tu wsiadam do samochodu festiwalowego, we Frankfurcie, i tak, jedziemy, jedziemy, a kierowca mówi mi nagle, a pan wie, że ten samochód zamówił już Lech Kaczyński? Patrzę na niego i pytam, jak to zamówił? No zamówił, krótko przed tym, jak został prezydentem. Ale jak nim został, to odmówił, co będzie jeździł jakimś fiatem Multipla. I ten samochód, właśnie ten, miał być jego. Nie no, ja pierdolę, wymyśliłbyś coś takiego? Ja z córką jak na Wawel idę, to omijam… wyobrażasz sobie? I co, co miałem, kurwa, robić? Wysiąść i stopa łapać?!”
Potem jego dokumentalne filmy, łącznie z nieżyjącymi już rodzicami w "Takiego pięknego syna urodziłam". Koszałka to gladiator, on się ze swoimi bohaterami nie cacka, on się z nimi pojedynkuje. Wypruwacz flaków. Perfidny nieco, zimny, precyzyjny chirurg. Na drogę powrotną załatwili mu inny samochód.
Agnieszka Holland chodzi po świecie, jakby nie było na nim gór, górek, podejść i schodów. A w Luksemburgu są. Ciągle to samo, szybkie, równe tempo. Jak ekspres po szynach, a ja za nią jak zardzewiała drezyna. Nie kontempluje (widoków, zabytków, ulic), tylko rejestruje, nigdzie się prawie nie zatrzymując. A jeśli, to żeby przeczytać SMS-a lub jakiś artykuł ze swego blackberry. Wtedy stoi, długo, jak przed semaforem, potem znowu rusza.
"W ciemnościach" pokazane poza konkursem. Film polski dobrze czuje się w kanale. Wajda wyszedł z niego z nagrodą w Cannes, Holland może opuścić go z Oscarem. Czytałem recenzje w naszej prasie, w jednej z nich pytanie retoryczne, co wnosi ten film nowego do kina poświęconego tematowi Holocaustu. Mi akurat film nie musi wnosić nic nowego. Mało tego, ja sobie tego nie życzę. Widz to nie uczeń, reżyser to nie nauczyciel, a ekran to nie tablica. Od kina chcę przeżyć, wstrząsów, doznań, a nie konkluzji. A już broń Boże przed przesłaniem lub morałem. Scena z wiszącymi w ramach odwetu za śmierć jednego żołnierza niemieckiego jest dobra nie dlatego, że wskazuje na jakiś problem, ale dlatego, że jest po prostu dobra. Dobrze tkwi, "siedzi" w narracji i kapitalnie puentuje następstwo filmowych wydarzeń. Dobry kadr, poza tym. I już.
Oczywiście, tak, tak, można się przyczepić. Że film ten rozciągnąć by można jak łuk i do masowej publiczności wypuścić strzałę w postaci serialu. Że aktorki (wyjąwszy Kingę Preis) grają za szeroko. Można. Ten film jednak spełnia pierwszy i najważniejsze przykazanie filmu, nie nudzi.
Emocje więc. "W ciemności" to przede wszystkim dzianie się, zjazd na ślizgawce prosto do samej wody. Tempo ma takie, w jakim reżyserka zwiedzała Luksemburg. Pociąg z wagonami naładowanymi emocją. Na przykład: ulewa, w kanale przybywa wody, ukrywający się stoją w niej po szyję, kamera idzie do góry, widzimy kościół, bo żyją zaraz pod nim, w kościele chrzest, ukrywający w kanale Żydów Socha (nasz Jean Gabin - Więckiewicz) wie, czym grozi ulewa, opuszcza żonę i dopiero co ochrzczoną córkę i w deszczu (i w garniturze!) pędzi do kanału...
I piękno szczegółu. Na początku Socha z przyjacielem okradają dom, Socha rozrywa nożem poduszkę, lecą pióra. Potem uciekają przez las, widzą, jak Niemcy pędzą przez niego na rozstrzelanie nagie Żydówki jak bezbronne sarny, Socha wraca do domu, zdejmuje czapkę i spod niej wypada jedno piórko. Jak filmowy wiersz.
No i dodatkowa atrakcja: pierwszy raz widzę aktorów niemieckich w roli ofiar. Film kołem się toczy...
_____________
*CinEast 2011, czwarta edycja festiwalu kina Europy Środkowej i Wschodniej w Luksemburgu. Główna nagroda jury pod przewodnictwem Agnieszki Holland: "Młyn i krzyż" Lecha Majewskiego ("Sala samobójców" i "Chrzest" były dla większości członków jury za komercyjne). Festiwal obrasta w piórka, ponad 40 filmów fabularnych, filmy krótkometrażowe i dokumentalne, a w ramach imprez towarzyszących, bagatela, koncert Stańki i Kultu. Jest dobrze!
Źródło: Gazeta Wyborcza
Przedrukowujemy pełną wersję artykułu za zgodą autora oraz redakcji Gazety Wyborczej. Tekst oryginalnie zamieszczony został pod tym adresem: http://wyborcza.pl/1,99069,10536030,Trz ... burga.html . Dziękujemy tak autorowi jak i redakcji GW za udostępnienie bezpłatnie w/w materiału. Zamieszczone zdjęcia są własnością polska.lu asbl.
Trzy po trzy z Luksemburga
Ja akurat mialam cokolwiek inne odczucia po obejrzeniu tego filmu...Mowiac krotko - "nie powalil mnie na kolana"... Ale nie o tym chcialam, bo byc moze to rzecz gustu. Autor artykulu filmem sie zachwyca, ale odnioslam wrazenie, ze albo filmu nie widzial, albo ogladal dosc pobieznie...:
A jak chodzi o ocene filmu - to powiem tak - obcokrajowiec, z ktorym go ogladalam, zapamietal glownie sceny picia wodki i...."kopulowania"...i mnie to tez uderzylo. Mam wrazenie, ze film epatuje wlasnie takimi scenami, ktore psuja mi odbior i przekaz, jaki niesie....szkoda.
Niech mnie ktos wyprowadzi z bledu, jesli sie myle - corka Sochy byla nie tyle chrzczona, co przyjeta do I Komunii...ot, taki drobiazg...Redakcja pisze:Na przykład: ulewa, w kanale przybywa wody, ukrywający się stoją w niej po szyję, kamera idzie do góry, widzimy kościół, bo żyją zaraz pod nim, w kościele chrzest, ukrywający w kanale Żydów Socha (nasz Jean Gabin - Więckiewicz) wie, czym grozi ulewa, opuszcza żonę i dopiero co ochrzczoną córkę i w deszczu (i w garniturze!) pędzi do kanału...
A jak chodzi o ocene filmu - to powiem tak - obcokrajowiec, z ktorym go ogladalam, zapamietal glownie sceny picia wodki i...."kopulowania"...i mnie to tez uderzylo. Mam wrazenie, ze film epatuje wlasnie takimi scenami, ktore psuja mi odbior i przekaz, jaki niesie....szkoda.