W przedostatnim numerze polskiej edycji Newsweeka przeczytalem bardzo ciekawy wywiad ze wszystkim chyba znanym, profesorem Normanem Davisem. Profesor Davis miedzy innymi stwierdzil (a za on Polakow i Polska historie duzo lepiej niz my sami), ze zawsze go zdumiewa u Polakow wiara w narodowe mity, ktore z rzeczowa historia nie wiele maja wspolnego.
Dlaczego o tym pisze, ano dlatego, ze przeczytalem ten napastliwy w tonie artykul z Rzeczpospolitej, ktory uprzejmie podwiesil kolega Jespere. Uwazam, ze jest to nie zeczowy artykul lecz kolejny paszkwil z serii Luxemburg & J-C Juncker bashing, bo to aktualnie w modzie.
Niewatpliwie, Luksemburg niezbyt otwarcie i energicznie sie pokajal za wydawanie okupantom Zydow, najpierw polskich i czeskich, a nastepnie swoich wlasnych obywateli. Jak tylko swiezo mianowany Gauleiter Simon pojawil sie Luksemburgu, to powitalo go dwoch najwyzsza ranga pracownikow administracji panstwowej (reszta w pore uciekla) i o to nieproszeni, przekazali mu liste 63 polskich i czeskich Zydow ukrywajacych sie w Wielkim Ksiestwie (byl o tym artykul jakis rok temu w Le Jeudi). Pod tym prezencie powitalnym, byly przekazane dalsze listy, o ktorych wspomina autor artykulu w Rzepie. Z tego co pamietam, jeden z nich zostal za to osadzony i skazany po wojnie. Tyle historia.
Co mnie natomiast okrutnie zdenerwowalo, to pryncypialne i a niczym nie oparte stwierdzenie pana redaktora, ze « w kolaboracji z Trzecią Rzeszą Luksemburg był w ścisłej europejskiej czołówce, wyprzedza zdecydowanie sąsiednie kraje – Francję i Belgię ».
Jesli sie oprzec na liczbach przytoczonych w artykule to na 300 tys Luksemburczykow, az 10 tysiecy, czyli 3.3%, wpisalala sie na liste Volksdeutschow. Czy to duzo ?
Zadalem sobie trud wyszperania, ile w okupowanej Polsce bylo Volksdeutschow wszystkich czterech kategorii. Znalazlem tylko niekompletne dane (prawdopodobnie srednia z prac prof. Heinricha Jaenecke i prof. Józefa Buszko), podajace liczbe Volksdeutschow tylko na ziemiach wlaczonych bezposrednio do Rzeszy (Pomorze, Warma, Mazury, Slask, Wielkopolska), czyli BEZ terenow Generalnej Guberni, zamieszaknej przez ok. 18 mln dusz. Liczba ta opiewa na ponad 3,1 miliona osob (
https://pl.wikipedia.org/wiki/Volkslista). Zwazywszy, ze w ostatnim przedwojennym spisie w 1938 roku II RP zamieszkiwalo ok 36mln obywateli, z czego odpada jakies conajmniej 3 miliony uciekinierow i Polakow « przejetych » przez bratnich Sowietow, mozna z tego wydedukowac, ze Polske okupowana przez Niemcow w czasie okupacji zamieszkiwalo jakies 33 mln obywateli. BEZ danych z Generalnej Guberni ( !), daje to juz ponad 9% Volksdeutschy, czyli trzy razy tyle, co w Luksemburgu.
Szczegolnym przpadkiem jest region nowotarski, gdzie juz w w 1940 rokuNiemcy podjeli proby wynarodowienia Gorali i utworzenie z nich etniczne roznego od Polakow "narodu" zwanego « Goralszczyzna », czyli Goralenvolk (
https://pl.wikipedia.org/wiki/Goralenvolk). W regionie nowotarskim, do Goralenvolku wstapilo ok 27-30tys mieszkancow (by byc bardziej precyzyjnym, administracja niemiecka wydala ok 27-30 Kenkart typu « G » na 150 tys wszystkich wydanych). Rekordzista byla Szczawnica, gdzie, ponad 90% doroslej populacji wstapila do Goralenvolku. Z tym bolesnym tematem zmierzyl sie mlody polski historyk, ktorego osobisty dzadek, Waclaw Krzeptowski, byl wspolzalozycielem i naszelnym hersztem Goralenvolk) i wydal na ten temat ksiazke. Generalnie sie przyjmuje, ze ok 18% mieszakancow regionu nowotarskiego zapisala sie do tej sympatycznej organizacji.
Kolejna liczba, ktora przytacza autor artykulu, to liczba 4 tysiecy Luksemburczykow nalezacych do NSDAP. Co trzeba wiedziec, to ze okupanci zmusili wszystkich pracownikow administracji panstwej i komunalnej, pod grozba wyrzucenia z pracy i dalszych represji, do wdziania zoltawych mundurow, podobnych do tych, ktore w Reichu nosili wyzsi ranga, zawodowi czlonkowie NSDAP. Nazwano ich w kraju « Zoltymi Ludzikami » i nie koniecznie byli oni wszyscy aktyywnymi kolaborantami. Wiekszosc to zrbila by nie utracic jedynego zrodla utrzymania i nie narazic swojej rodziny na represje (o czym pozniej).
Na koniec artykulu, rozsierdzilo mnie stwierdzenie, ze « Oprócz mitu luksemburskiego ruchu oporu pielęgnowano mit o Luksemburczykach na siłę wcielanych do Wehrmachtu ». Wyraznie tematyka « Malgre-Nous » (« Wbrew naszej woli»), sila wcielonych do Wermachtu (w wiekszosci na tylach frontu, bo rodzimi Niemcy zbytnio w ich lojalnosc i zapal do walki ku chwale Tysiacletniej Rzeszy nie ufali) tysiecy Slazakow, Lotarynczykow, Luksemburczykow, Alzatczykow i niemieckojezycznych Belgow jest panu redaktorowi calkowicie obca. Nawet Sowieci zrozumieli problem, bo bardzo szybko (1946-47) zwolnili ich wiekszosc z obozow jenieckich. We Francji, « Malgre-Nous » bardzo szybko uzyskali prawa kombatanckie podobne dla czlonkow francuskiego podziemia « Les Macquis » czy zolnierzy Wolnych Francuzow.
Na koniec przypomne, ze niestawienie sie do poboru, czy odmowa zapisania sie do « Zoltych Ludzikow », grozila natychmiastowymi represjami dla osoby oraz dla calej jego rodziny. A wiele takich rodzin zostalo z Luksemburga wyrzuconych i osiedlonych jako przymusowi osadnicy w Polsce, glownie na Gornym Slasku, na Pomorzu i w zamojskiem.
Wypowiadajac sie na powyzszy temat nie jest moim celem akurat obrona niezkazitelnej luksemburskiej cnoty, ale rzeczowe potraktowanie tego tematu. A zanim sie zacznie szczekac na innych, warto uprzednio sprawdzic, co sie samemu nosi pod kapeluszem …
Ale niektorzy z nas nadal wola holubic mit, ze w okupowanej Polsce kolaborantow, zdrajcow, szmalcownikow nie bylo, a 99% zdolnych do walki nalezala do AK, co oczywiscie pozwala nam na beztroskie krytykowanie innych. Przypomnijmi sobie, co sie w Polsce dzialo, po pierwszych publikacjach o Jedwabnem ...