Miłość w czasach zarazy. Recenzja filmu
: 10-03-2008, 17:13
Love in the time of cholera/Miłość w czasach zarazy
Wielka powieść Gabriela Garcii Marqueza zasługuje na lepszą ekranizację niż ta Mike’a Newella. Twórca takich filmów jak: Harry Potter i czara ognia, Donnie Brasco, Cztery wesela i pogrzeb podjął się zadania, którego wielu filmowców dotychczas unikało: zekranizowania powieści Marqueza. Przedsięwzięcie karkołomne, bo książki nagradzane Noblem stawiają wysoką poprzeczkę każdemu, kto próbuje przenieść je na ekran. Są to przecież historie wyjątkowe: pełne magii, fantazji, emocji, poezji.
Bohaterowie powieści są nakreśleni w sposób złożony, a jednocześnie bywają w swoich zachowaniach śmieszni i nieporadni, co czyni odzwierciedlenie na taśmie filmowej ich wielowarstwowej osobowości zadaniem niemal niemożliwym. Adaptacja dzieła Marqueza niesie więc z założenia ogromne ryzyko fiaska. Pomimo tego, niepowtarzalny „wizualny” klimat książki jest zachowany w filmie: pokazane pejzaże, kolory, zapachy (niemal można poczuć woń kwiatów!); ten kto czytał powieść doskonale wie o czym mówię.
Historia jest następująca: Florentino (Javier Barde) jest młodym telegrafistą, który pewnego dnia otrzymuje zadanie dostarczyć telegram Lorenzo Dazy (John Leguizamo). W jego domu odkrywa miłość swego życia, Ferminę Dazę (Giovanna Mezzogiorno). Gorącymi listami zapewniającymi o uczuciu rozpala serce młodej dziewczyny ale jej ojciec (John Leguizamo) wpada w furię i poprzysięga sobie, że nigdy nie pozwoli córce na ten związek, a by temu zadośćuczynić, izoluje ją od kochanka. Po wielu latach rozłąki krnąbrna Fermina godzi się na małżeństwo z rozsądku z pewnym przystojnym i doskonale wykształconym doktorem Juvenalem Urbino (Benjamin Bratt), który stosując własne, innowacyjne praktyki medyczne skutecznie pokonuje epidemię panującej wówczas cholery. Mimo młodego wieku, zdobywa sobie dzięki temu szacunek, a co za tym idzie wysoką pozycję społeczną. Zauroczona Fermina zapomina o młodzieńczej miłości i doskonale odnajduje się w roli doktorowej. Jednak Florentino nie zapomina o Ferminie. Jego życie będzie polegało na odliczaniu dni do spełnienia młodzieńczego uczucia, pocieszając się w ramionach niezliczonej ilości kobiet, których ponad 600 (!) uwiedzie i porzuci. Jednak jego serce będzie przez 50 lat, 9 miesięcy i cztery dni czekać cierpliwie na dzień, kiedy odzyska miłość kochanki.
Taki jest przebieg akcji filmu, lecz gwarantuję, że wszystko jest przewidywalne w Miłości w czasach zarazy. Nie ma niespodzianek, nie ma kreatywności w formie w porównaniu z dziełem Marqueza. Wyjątkowy tekst literacki w wyjątkowo zręcznych rękach scenarzysty Ronalda Harwooda (autor takich pereł jak choćby Pianista) i reżysera Mike'a Newella przemienił się w nieporadny film pełen dramatycznych momentów, które raczej śmieszą. Widz nie identyfikuje się z dramatem Florentino, co całkowicie niszczy konstrukcję filmu. Gra aktorska, np. Javiera Bardema (zaskakującego w nagrodzonym Oskarem filmie No country for old men) pozostawia wiele do życzenia, pozostali aktorzy robią co moga, jednak większość z nich ewidentnie ogranicza niemożność swobodnego wypowiedzenia się w języku dla nich obcym, jakim jest angielski.
W tej północnoamerykańskiej produkcji występują aktorzy z USA, Brazylii, Kolumbii, Włoch, Hiszpanii, Meksyku. Wybór języka wersji oryginalnej filmu (innego niż angielski) pozostanie zawsze dylematem dla producentów amerykańskich, jednak usytuowanie takiej ilości aktorów mówiących po angielsku ze zróżnicowanym akcentem daje wrażenie wielojęzycznego chaosu i raczej przeszkadza w odbiorze.
Marquez powiedział kiedyś, że angielski nie jest językiem, którym posługuje się najwięcej ludzi na świecie, ale językiem którym na świecie mówi się najgorzej. Ta deklaracja wydaje się pasować jak ulał do ekranizacji Miłości w czasach zarazy...
A.R.Reis/S.Piłat
– • – • – • – • –
Tytuł: Miłość w czasach zarazy
Tytuł oryginału: Love in the time of cholera
Reżyseria: Mike Newell
Czas trwania: 130 min.
Gdzie: Utopia
Wielka powieść Gabriela Garcii Marqueza zasługuje na lepszą ekranizację niż ta Mike’a Newella. Twórca takich filmów jak: Harry Potter i czara ognia, Donnie Brasco, Cztery wesela i pogrzeb podjął się zadania, którego wielu filmowców dotychczas unikało: zekranizowania powieści Marqueza. Przedsięwzięcie karkołomne, bo książki nagradzane Noblem stawiają wysoką poprzeczkę każdemu, kto próbuje przenieść je na ekran. Są to przecież historie wyjątkowe: pełne magii, fantazji, emocji, poezji.
Bohaterowie powieści są nakreśleni w sposób złożony, a jednocześnie bywają w swoich zachowaniach śmieszni i nieporadni, co czyni odzwierciedlenie na taśmie filmowej ich wielowarstwowej osobowości zadaniem niemal niemożliwym. Adaptacja dzieła Marqueza niesie więc z założenia ogromne ryzyko fiaska. Pomimo tego, niepowtarzalny „wizualny” klimat książki jest zachowany w filmie: pokazane pejzaże, kolory, zapachy (niemal można poczuć woń kwiatów!); ten kto czytał powieść doskonale wie o czym mówię.
Historia jest następująca: Florentino (Javier Barde) jest młodym telegrafistą, który pewnego dnia otrzymuje zadanie dostarczyć telegram Lorenzo Dazy (John Leguizamo). W jego domu odkrywa miłość swego życia, Ferminę Dazę (Giovanna Mezzogiorno). Gorącymi listami zapewniającymi o uczuciu rozpala serce młodej dziewczyny ale jej ojciec (John Leguizamo) wpada w furię i poprzysięga sobie, że nigdy nie pozwoli córce na ten związek, a by temu zadośćuczynić, izoluje ją od kochanka. Po wielu latach rozłąki krnąbrna Fermina godzi się na małżeństwo z rozsądku z pewnym przystojnym i doskonale wykształconym doktorem Juvenalem Urbino (Benjamin Bratt), który stosując własne, innowacyjne praktyki medyczne skutecznie pokonuje epidemię panującej wówczas cholery. Mimo młodego wieku, zdobywa sobie dzięki temu szacunek, a co za tym idzie wysoką pozycję społeczną. Zauroczona Fermina zapomina o młodzieńczej miłości i doskonale odnajduje się w roli doktorowej. Jednak Florentino nie zapomina o Ferminie. Jego życie będzie polegało na odliczaniu dni do spełnienia młodzieńczego uczucia, pocieszając się w ramionach niezliczonej ilości kobiet, których ponad 600 (!) uwiedzie i porzuci. Jednak jego serce będzie przez 50 lat, 9 miesięcy i cztery dni czekać cierpliwie na dzień, kiedy odzyska miłość kochanki.
Taki jest przebieg akcji filmu, lecz gwarantuję, że wszystko jest przewidywalne w Miłości w czasach zarazy. Nie ma niespodzianek, nie ma kreatywności w formie w porównaniu z dziełem Marqueza. Wyjątkowy tekst literacki w wyjątkowo zręcznych rękach scenarzysty Ronalda Harwooda (autor takich pereł jak choćby Pianista) i reżysera Mike'a Newella przemienił się w nieporadny film pełen dramatycznych momentów, które raczej śmieszą. Widz nie identyfikuje się z dramatem Florentino, co całkowicie niszczy konstrukcję filmu. Gra aktorska, np. Javiera Bardema (zaskakującego w nagrodzonym Oskarem filmie No country for old men) pozostawia wiele do życzenia, pozostali aktorzy robią co moga, jednak większość z nich ewidentnie ogranicza niemożność swobodnego wypowiedzenia się w języku dla nich obcym, jakim jest angielski.
W tej północnoamerykańskiej produkcji występują aktorzy z USA, Brazylii, Kolumbii, Włoch, Hiszpanii, Meksyku. Wybór języka wersji oryginalnej filmu (innego niż angielski) pozostanie zawsze dylematem dla producentów amerykańskich, jednak usytuowanie takiej ilości aktorów mówiących po angielsku ze zróżnicowanym akcentem daje wrażenie wielojęzycznego chaosu i raczej przeszkadza w odbiorze.
Marquez powiedział kiedyś, że angielski nie jest językiem, którym posługuje się najwięcej ludzi na świecie, ale językiem którym na świecie mówi się najgorzej. Ta deklaracja wydaje się pasować jak ulał do ekranizacji Miłości w czasach zarazy...
A.R.Reis/S.Piłat
– • – • – • – • –
Tytuł: Miłość w czasach zarazy
Tytuł oryginału: Love in the time of cholera
Reżyseria: Mike Newell
Czas trwania: 130 min.
Gdzie: Utopia