Dzień pierwszy: Hahn – Zell
Pierwszym celem było Zell – miejscowość położona tuż nad Mozelą. Zapowiadało się sympatycznie - długi zjazd, ale niestety tak nie było, i to z dwóch powodów . Po pierwsze padało i było mokro, a co za tym idzie wołałem się nierozpędzać za bardzo, aby nie fiknąć potrójnego axla. Po drugie, cały czas myślałem o podjeździe, który czeka mnie w drodze powrotnej. Jak się później okaże martwiłem się zupełnie niepotrzebnie , gdyż wracałem inną trasą.
Samo Zell do mała miejscowość z dużą ilością lodziarni (naliczyłem cztery). Ale jako że, o czym już wspominałem, pogoda była słaba zamiast lodów zjadłem we włoskiej restauracji gulasz. Można o niej powiedzieć wiele dobrego - była to dobra, nawet bardzo dobra zupa, ale na pewno nie gulasz.
Dzień drugi: Zell – Koblencja
Zanim jeszcze wyruszyłem na trasę odwiedziłem w Zell sklep rowerowy jako że postanowiłem sobie sprawić przedni błotnik, jak rownież wymienić klocki hamulcowe. Jak postanowiłem tak uczyniłem. Zaskoczyły mnie jednak koszty robocizny. W Luksemburgu, przy zakupie części jest ona za darmo, albo kosztuje 5 euro, tu zaś wybuliłem dychę. I tyle o drogości Luksemburga .
Sama trasa wzdłuż Mozeli jest bardzo relaksacyjna. Po drodze minąłem Brenstein (?) – miejscowość ta wydała mi się jedną wielką knajpą oraz Cochem. To ostatnie było bardzo zatłoczone przez wycieczki autobusowe. Na szczęście znalazłem sympatyczną kawiarnię, gdzie zaserwowali pyszną czekoladkę na gorąco – pokrzepiony ruszyłem w dalsza drogę.
W ogóle to trasa ta doskonale się nadaje na rodzinne wypady z dziećmi – osobna ścieżka rowerowa, płasko oraz dużo placów zabaw. W zasadzie to można wziąć pociechy na wyprawę szlakiem mozelańskich placów zabaw.
W Koblencji ścieżka rowerowa zamknięta, ale za to objazd wytyczony. No to jadę objazdem. Prowadzi on bez problemu przez miasto, do czasu. W pewnym momencie dotarłem na duży, wielkości naszego Glacis, plac. Był on oczywiście zamknięty dla ruchu z powodu remontu, zaś na jego środku stało samotne drzewo, na którym wisiała tabliczka z informacją, że objazd prowadzi prosto, a co za tym idzie rzeczony plac trzeba przejechać.
Nocowałem parę kilometrów od Koblencji, przy ujściu Lahn do Renu. Właśnie dolina Lahn jest najbardziej prawdopodobnym celem kolejnej eskapady
Zanim jeszcze znalazłem lokum, to po raz pierwszy, i ostatni, żałowałem, iż nie wziąłem ze sobą aparatu fotograficznego <bezradny> . Otóż z knajpy zlokalizowane nad brzegiem Renu wytoczył się jegomość z Kubłem na śmieci, który to był dużo większy niż te, które my używamy w domu, dotoczył go do rzeki, rozejrzał się dookoła i śup jego zawartość do wody. Było by piękne zdjęcie i nawet bym się wykosztował na znaczek i wysłał je z pozdrowieniami do lokalnego burmistrza.
Dzień III: Koblencja – Mainz
No to turlamy się dalej – tym razem wzdłuż Renu. Po drodze postój przy skale Lorelaj. Można podjechać – na samą górę – wygodną drogą asfaltową. Jednakże, ja stwierdziłem że jazdy ci u mnie dostatek, i dlatego tez wszedłem na górę po schodach. Niezły widoczek.
Kolejny postój w Rudolstadt, a dokładnie to w klasztorze Hildegardy z Bingem położonym nad miastem. Jest on równie imponujący, co podjazd do niego od strony rzeki. No i jak zwykle to samo – półgodziny pod górkę, a potem pięć minut z górki.
W Rudolstadt trafiłem na przedmieścia gdzie przy jednej ulicy stoją wszystkie możliwe dyskonty spożywcze, było ich chyba z dziesięć. Spotkałem też tam naszych rodaków, którzy byli bardzo podekscytowani. Po odsiewie partykuł pochodzących z łaciny udało mi się zrozumieć, iż powodem ekscytacji jest piwo po 79 centów.
Pomiędzy Lorelaj a Rudolstadt zauważyłem coś ciekawego – zakaz wyprzedzania, ale na jezdni linia przerywana. <!> Cóż to za dziwactwo? Dopiero gdy ta osobliwość drogowa wystąpiła po raz kolejny zwróciłem uwagę, iż pod znakiem zakazu wyprzedzania wisi mała tabliczka informująca, że maszyny rolnicze można wyprzedzać. Stąd pewnie, pomimo zakazu, linia przerywana
Zgodnie z mapę, jak również naziemnymi oznaczeniami, pomiędzy Rudolstadt a Wiesbaden biegnie ścieżka rowerowa. W praktyce jest to polna droga gruntowa, która może kiedyś była nawet utwardzone. Obecnie to jedno wielkie błoto / bagno. Chwilami trzeba pchać rower, bo się nie da przejechać <beczy> . No, ale przynajmniej tyłek sobie odpocznie.
Za Wiesbaden przejechałem na lewy brzeg Renu, minąłem Mainz i dalej na południe do Nierstein.
Tam nocowałem u winiarza oraz odwiedziłem wspaniałą Iberyjską knajpę gdzie skonsumowałem DUŻY talerz tapas, który popiłem (na początku) Rabarbarschorle <rotfl> .
Dzień IV: Nierstein – Heppenheim
Dalej na południe! Po drodze minąłem Worms, w którym odwiedziłem informacje turystyczną, gdzie to zostałem miło zaskoczony ilością mapek rowerowych po okolicy. Następnie ruszyłem w głąb lądu, czyli opuściłem reński szlak rowerowy i wjechałem na cesarski (Worms – Lorch – Heidelberg – Speyer – Worms).
Na prawy brzeg Renu przejechałem mostem Nibelungów, który to był zresztą w remoncie. Zgodnie z tablica informacyjną powinien się on zakończyć pod koniec 2010 roku, podczas gdy według kolejnej tablicy, stojącej około 100 metrów dalej, w połowie 2011 roku. Ciekawe <?> .
W Lorch odwiedziłem ruiny klasztoru, wpisane zresztą na listę UNESCO, po czym udałem się do Bensheim aby nawiedzić lokalny basen. Stąd już tylko parę kilometrów do celu – czyli winnej stolicy okolicy (Heppenheim).
Dzień V: Heppenheim – Bad Durkheim
Pierwszym znaczącym punktem na trasie był Heidelberg. Zanim tam jednak dotarłem zauważyłem, iż przy wjeździe na wiele dróg wisi tabliczka informująca o ograniczonym odśnieżaniu. Przez następne naście kilometrów zastanawiałem się o co w tym chodzi <?> , i doszedłem do następujących możliwych rozwiązań: (i) odśnieżane jest tylko od poniedziałku do piątku; (ii) odśnieżane jest tylko w dni (nie)parzyste; (iii) odśnieżane jest tylko po co drugim opadzie śniegu; (iv) odśnieżane polega na redukcji zaspy śniegowej z dwóch do jednego metra.
Niezależnie od tego które z powyższych rozwiązań jest prawdziwe to taką tabliczkę powinni wieszać w Polsce, na tym samym slupie na którym wisi nazwa miasta.
Po drodze zauważyłem jeszcze inszą inszość. Wjeżdżając do centrum jednej z wioseczek zauważyłem informacje, iż można tam jechać z prędkością pieszego. Jednakże, w zależności od tego z której strony wjeżdżało się do centrum wynosiła ona – według piktogramu naniesionego na nawierzchnie ulicy – albo siedem albo osiem kilometrów na godzinę .
Heidelberg jak zwykle piękny i zatłoczony, toteż nie zabawiłem w nim za dużo czasu zanim ruszyłem do Speyer. Po drodze nic ciekawego, za wyjątkiem informacji wiszącej przy wjeździe do jednej ze wsi, zapraszającej na kolejny weekend na święto kiszonej kapusty. <!>
W okolicach Speyer wróciłem na lewy brzeg Renu i ruszyłem przez lasy w stronę Neustadt a.d. Weinstrase. Bardzo sympatyczna trasa, zwłaszcza że słoneczko ostro grzało. No i wreszcie dobrze oznaczone, naprawdę dobrze – można nawet bez mapy jechać.
Wbrew temu co pisali w przewodniku Neustadt a.d. Weinstrase to pomyłka – zanim jeszcze dotarłem do centrum wiedziałem że trzeba uciekać . Ruszyłem zatem na północ, w poszukiwaniu noclegu, który to dopiero znalazłem w Bad Durkheim.
Trzeba jeszcze dodać, iż opuściłem cesarski szlak rowerowy i wjechałem na szlak rowerowy niemieckiego wina <rotfl> . Co okazało się prawdą, gdyż właśnie w Bad Durkheim piłem najlepsze wino w trakcie całej wyprawy. Co więcej serwowali je w kielichach 0,33 . W sam raz, aby uzupełnić wypocone po drodze płyny – trasa biegnie wśród winnic, a co za tym idzie cały czas góra – dół.
Dzień VI: Bad Durkheim – Nieder Olm
Ruszyłem z powrotem w stronę Renu. Po drodze minąłem wieś / osiedle, w której ulice nosiły nazwy sławnych lekarzy/chorób. Stanąłem na skrzyżowaniu zastanawiające się czy jechać w lewo (Alzheimer) czy też w prawo (Parkinson). Wybrałem w lewo – za kilkadziesiąt lat okaże się czy słusznie <rotfl> .
Poza tym dzień raczej gorący i upływający na monotonnym wyrabianiu kilometrów
Dzień VII: Nieder Olm – Bad Munster
Pierwszym celem był mega basen Rheinwelle położony pomiędzy Ingelheim a Bingen. Potem, na około 10 kilometrów wróciłem do Renu, jadąc wzdłuż którego dotarłem do Bingen. Tu spędziłem trochę czasu, gdyż mają tam małe, ale bogate muzeum poświecone Hildegardzie z Bingen oraz tzw. romantyzmowi reńskiemu (pejzaże z XVIII i XIX wieku), jak również naprawdę dobrą lodziarnię <mrgreen> .
Następnie ruszyłem na zachód doliną Nahe, alias ścieżką rowerową Nahe. Jest ona przyjemna i dobrze oznaczona. Po drodze minąłem solanki oraz lokalny Schoberfauer obchodzony z okazji 750 wioseczki.
Dzień VIII: Bad Munster – Hahn
Troszeczkę podjazdów pod górkę, ale nie za dużo. Po drodze Herrstein mała, ale śliczna, miejscowość – kilkadziesiąt domów z różnych opok pieczołowicie odrestaurowanych i opisanych.
Po drodze minąłem również 3,5 ścieżkę do bosych spacerów. Przebiega ona po kilkunastu typach nawierzchnia i sądząc po ilości spacerowiczów jest bardzo popularna.
Podsumowanie
Wyjazd ogólnie bardzo udany, jednakże wydaje mi się że nieco za wcześniej, W wielu wioseczkach widziałem informacje o nadchodzącym święcie wina – koniec sierpnia / wrzesień. Zawsze milo jest załapać się na takie imprezki <lol> . Ale z drugiej stronie ciężko jest później jechać .
[/b]
Z Hahn do Hahn czyli rowerkiem po niemczech
W sprawie "imprezek winnych" sprawdz:
http://www.weinland-mosel.de/
http://www.mosel-reisefuehrer.de/kalender.htm
Smacznego
http://www.weinland-mosel.de/
http://www.mosel-reisefuehrer.de/kalender.htm
Smacznego