Hola Mallorca!
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel
Hola Mallorca!
Niniejszym chciałabym podziękowac wszystkim tym, którzy podpowiedzieli miejsca godne odwiedzenia na Majorce.
Wróciliśmy kilka dni temu i mogę tylko napisać, że było wspaniale. Wyspa o tej porze roku jest zielonym wulkanem kwitnących traw i kwiatów. Nigdzie nie widziałam tylu kwitnących maków, co na tamtejszych polach i przy drogach. Miliony!
Nafaszerowana stereotypami jak prosię kaszą, wydawało mi się, że to krzykliwe i raczej nijakie miejsce pełne turystów i chińskiej tandety.
Pewnie i owszem i w pewnych miejscach i w szczycie sezonu...Ale nie teraz - w końcu maja.
Udaliśmy sie Ryanaire-em do Palma de Mallorca, tam wypożyczylismy samochod w Herzu i po spożyciu plastikowego jedzenia w przylotniskowym fast foodzie udalismy się w 80 kilkometyrową podróż na wschód do miejscowości Colonia St Pere w okolicach Alcudii i Arty.
Byliśmy mile zaskoczeni wspaniałymi nowymi drogami, temperaturą 25 stopni i soczystą roslinnością.
Po minięciu centralnej części wyspy zaczęły nam towarzyszyć piękne widoki wzgórz, farm, gajów oliwnych, kóz, czarnej sosny i wszędobylskiej dzikiej roślinności.
Serce miękło - tak tam ładnie.
Colonia St Pere okazała sie senną osadą - wspaniale położoną na stoku, która z jednej strony schodziła ku morzu, a "za plecami"była oparta o kilkusetmetrowe wzniesienia w postaci skał przylądka Ferrutx. Zjeżdżając w strone wioski rozpozcierał się piękny widok na błękitną łukowato zakręcającą zatokę, zakończony na horyzoncie całkiem sporymi "górkami". W ogrodach kwitły aloesy, róże, hibiskusy i strelicje. Bajka.
Właściciel okazał się miłym człowiekiem, który po pokazaniu nam wynajętego domu ulotnił sie po cichu prosząc tylko o pozostawienie kluczy w umówionym miejscu. Frrrr, i tyleśmy go widzieli...
W kuchni czekały na nas owoce, produkty żywnościowe na śniadanie i butelka wina
Ja - otumaniona widokiem z tarasu (3 tarasów) biegałam w amoku podziwiając stary, stylowy dom, dzieci łakomie patrzyły na basen, a mąż...zajął się kabelkami w telewizorze i ustawianiem kanałow na tv polonia i tv trwam
Pobyt był leniwy, pełen słońca, a samochód pozwalał na zwiedzanie (umiarkowane) ciekawych miejsc.
Absolutnie numerem jeden okazał sie rekomendowany przez Was Cap de Formentor - olbrzymie, wyrastające prosto z morza skały, na których już tylko latarnia morska i"koniec świata".
Droga, która wiedzie z przepięknej Pollency jest kręta i zdradliwa. Widoki urywają głowę. Na koniec jako bonus można spokojnie usiąść na tarasie w latarnianej kawiarni i napić się kawy. Turystów naprawdę umiarkowane ilości.
Od zmysłow odchodziłam również w Valldemossie, goszczącej naszego Fryderyka i G.Sand. Malownicza miejscowość położona na północno środkowym krańcu wyspy w otoczeniu gór siegających ok 1500 m. n.p.m.
Miasteczko w kolorach sepii zagubione wśród zieleni, pełne kościołów, małych ukwieconych szeregowych domków i pięknych willi. Wrażenie robiło kilka "miradorów" - punktów widokowych. Każdy skrawek ulicy był ukwiecony.
Nie zabrakło równiez miejskiego targowiska z warzywami oraz czarnymi jak heban handlarzami torebek Louis Vuitton i Gucci po 50 Eur.
Grzechu warta okazała sie równiez Alcudia - a w zasadzie jej stare miasto opasane murami obronnymi, pełne restauracyjek i sklepików w dobrym guście.
Nie twierdzę, że nie było przydrożnych straszaków w typie "wszystko po 4 złote", ale te znajdowały się raczej przy głównych drogach turystycznych miejscowości pomiędzy Burger Kingiem, a KFC.
Mąż skusił się na samotny wypad do Palmy i był zachwycony miastem, ja tylko skontemplowałam ładne zdjęcia i nie żałowałam spokojnie spędzonego czasu nad basenem.
Exxtreme wypożyczył równiez rower na kilka dni i szalał po okolicznych wzniesieniach. Szczęśliwy był jak mało kiedy. Rower mu przywieziono z pobliskiej Alcudii pod nos. 15 Eur dziennie.
Colonia St Pere jest wspaniałym cichym, zapomnianym przez Boga miejscem. A moze wcale nie zapomnianym - a wręcz może asem w rękawie?
Dla wielbicieli spokoju i wędrówek "po horyzont".
Wiele willi na sprzedaż (chyba to oznaka załamania rynku nieruchomości w Hiszpanii), mnóstwo wolnego terenu wprost w pierwszej linii brzegowej przy plaży.Nie mysłałam, ze istnieją jeszcze takowe w Europie.
Komercja wdarła się tylko w postaci przystani jachtowej i jachtowego clubu Nautica oferującego oprócz kawałka suchego doku również i WiFi (niestety tylko dla członków klubu).
Atmosferę psuły trochę drogie restauracje. Byle smażona rybka w knajpce przy plaży kosztowała 15 eur. Jak wybierasz się 4 osobową rodziną głodomorów i masz ochotę na przystawki, napoje i deser to trzymaj sie niestety za kieszeń.
Przyznam, że korzystaliśmy bardzo umiarkowanie z tych dobrodziejstw. Zaopatrywaliśmy się w pobliskim małym supermarkecie, gotowaliśmy w domu, a wiele razy korzystaliśmy ze specjalnego miejsca przy domu do grillowania w cieniu palmy i araukarii.
8 dni przemknęło jak błyskawica. Padło kilka książek, dzieciaki nabawiły się alergii na słońce i pyłki. W wiosce jest jednak apteka i lekarz i 2 place zabaw i kilka sklepików z lodami. A to już dzieciom wystarcza do bycia szczęśliwym.
Oglądaliśmy w Tv wieści z zalanej Polski, a problemy zatroskanych ludzi i zalanych osuwających się domów wydawały się być odrealnione - jakby nie z tego świata.
Nie zabrakło tez momentów grozy przypominających, że licho nie śpi i nie można dać się zwieśc fieście. W Alcudii na przejsciu dla pieszych, na zielonym świetle jakiś wariat mało nie rozjechał nam dwojga dzieci. Gdyby mąż nie hukął z siłą grzmotu ostrzegaącego "STOP!!!!" - z naszych dzieci przwdopodobnie zostałaby miazga. Byłam bliska zabicia tej fajtłapy w samochodzie, ale był tak przerażony,że tylko trzasnęłam mu drzwiami postanawiając puścić go wolno i zostawić przy życiu.
Niestety cały dzien czułam sie jak emocjonalna wydmuszka.
Drugie zdarzenie miało miejsce na lotnisku..
Ryanair okazał się być opózniony 2 godziny...no cóż...
Siedzielismy sobie na ładnym nowym lotnisku, jedlismy plastikowe jedzenie, bawilismy sie z dziecmi, opaleni, zrelaksowani... Nagle, 30 min przed boardingiem mąż pyta:
"Kiciu - a gdzie się podział nasz plecak ze sprzętem fotograficznym i kamerą?"
.....................................ups!
Wróciliśmy kilka dni temu i mogę tylko napisać, że było wspaniale. Wyspa o tej porze roku jest zielonym wulkanem kwitnących traw i kwiatów. Nigdzie nie widziałam tylu kwitnących maków, co na tamtejszych polach i przy drogach. Miliony!
Nafaszerowana stereotypami jak prosię kaszą, wydawało mi się, że to krzykliwe i raczej nijakie miejsce pełne turystów i chińskiej tandety.
Pewnie i owszem i w pewnych miejscach i w szczycie sezonu...Ale nie teraz - w końcu maja.
Udaliśmy sie Ryanaire-em do Palma de Mallorca, tam wypożyczylismy samochod w Herzu i po spożyciu plastikowego jedzenia w przylotniskowym fast foodzie udalismy się w 80 kilkometyrową podróż na wschód do miejscowości Colonia St Pere w okolicach Alcudii i Arty.
Byliśmy mile zaskoczeni wspaniałymi nowymi drogami, temperaturą 25 stopni i soczystą roslinnością.
Po minięciu centralnej części wyspy zaczęły nam towarzyszyć piękne widoki wzgórz, farm, gajów oliwnych, kóz, czarnej sosny i wszędobylskiej dzikiej roślinności.
Serce miękło - tak tam ładnie.
Colonia St Pere okazała sie senną osadą - wspaniale położoną na stoku, która z jednej strony schodziła ku morzu, a "za plecami"była oparta o kilkusetmetrowe wzniesienia w postaci skał przylądka Ferrutx. Zjeżdżając w strone wioski rozpozcierał się piękny widok na błękitną łukowato zakręcającą zatokę, zakończony na horyzoncie całkiem sporymi "górkami". W ogrodach kwitły aloesy, róże, hibiskusy i strelicje. Bajka.
Właściciel okazał się miłym człowiekiem, który po pokazaniu nam wynajętego domu ulotnił sie po cichu prosząc tylko o pozostawienie kluczy w umówionym miejscu. Frrrr, i tyleśmy go widzieli...
W kuchni czekały na nas owoce, produkty żywnościowe na śniadanie i butelka wina
Ja - otumaniona widokiem z tarasu (3 tarasów) biegałam w amoku podziwiając stary, stylowy dom, dzieci łakomie patrzyły na basen, a mąż...zajął się kabelkami w telewizorze i ustawianiem kanałow na tv polonia i tv trwam
Pobyt był leniwy, pełen słońca, a samochód pozwalał na zwiedzanie (umiarkowane) ciekawych miejsc.
Absolutnie numerem jeden okazał sie rekomendowany przez Was Cap de Formentor - olbrzymie, wyrastające prosto z morza skały, na których już tylko latarnia morska i"koniec świata".
Droga, która wiedzie z przepięknej Pollency jest kręta i zdradliwa. Widoki urywają głowę. Na koniec jako bonus można spokojnie usiąść na tarasie w latarnianej kawiarni i napić się kawy. Turystów naprawdę umiarkowane ilości.
Od zmysłow odchodziłam również w Valldemossie, goszczącej naszego Fryderyka i G.Sand. Malownicza miejscowość położona na północno środkowym krańcu wyspy w otoczeniu gór siegających ok 1500 m. n.p.m.
Miasteczko w kolorach sepii zagubione wśród zieleni, pełne kościołów, małych ukwieconych szeregowych domków i pięknych willi. Wrażenie robiło kilka "miradorów" - punktów widokowych. Każdy skrawek ulicy był ukwiecony.
Nie zabrakło równiez miejskiego targowiska z warzywami oraz czarnymi jak heban handlarzami torebek Louis Vuitton i Gucci po 50 Eur.
Grzechu warta okazała sie równiez Alcudia - a w zasadzie jej stare miasto opasane murami obronnymi, pełne restauracyjek i sklepików w dobrym guście.
Nie twierdzę, że nie było przydrożnych straszaków w typie "wszystko po 4 złote", ale te znajdowały się raczej przy głównych drogach turystycznych miejscowości pomiędzy Burger Kingiem, a KFC.
Mąż skusił się na samotny wypad do Palmy i był zachwycony miastem, ja tylko skontemplowałam ładne zdjęcia i nie żałowałam spokojnie spędzonego czasu nad basenem.
Exxtreme wypożyczył równiez rower na kilka dni i szalał po okolicznych wzniesieniach. Szczęśliwy był jak mało kiedy. Rower mu przywieziono z pobliskiej Alcudii pod nos. 15 Eur dziennie.
Colonia St Pere jest wspaniałym cichym, zapomnianym przez Boga miejscem. A moze wcale nie zapomnianym - a wręcz może asem w rękawie?
Dla wielbicieli spokoju i wędrówek "po horyzont".
Wiele willi na sprzedaż (chyba to oznaka załamania rynku nieruchomości w Hiszpanii), mnóstwo wolnego terenu wprost w pierwszej linii brzegowej przy plaży.Nie mysłałam, ze istnieją jeszcze takowe w Europie.
Komercja wdarła się tylko w postaci przystani jachtowej i jachtowego clubu Nautica oferującego oprócz kawałka suchego doku również i WiFi (niestety tylko dla członków klubu).
Atmosferę psuły trochę drogie restauracje. Byle smażona rybka w knajpce przy plaży kosztowała 15 eur. Jak wybierasz się 4 osobową rodziną głodomorów i masz ochotę na przystawki, napoje i deser to trzymaj sie niestety za kieszeń.
Przyznam, że korzystaliśmy bardzo umiarkowanie z tych dobrodziejstw. Zaopatrywaliśmy się w pobliskim małym supermarkecie, gotowaliśmy w domu, a wiele razy korzystaliśmy ze specjalnego miejsca przy domu do grillowania w cieniu palmy i araukarii.
8 dni przemknęło jak błyskawica. Padło kilka książek, dzieciaki nabawiły się alergii na słońce i pyłki. W wiosce jest jednak apteka i lekarz i 2 place zabaw i kilka sklepików z lodami. A to już dzieciom wystarcza do bycia szczęśliwym.
Oglądaliśmy w Tv wieści z zalanej Polski, a problemy zatroskanych ludzi i zalanych osuwających się domów wydawały się być odrealnione - jakby nie z tego świata.
Nie zabrakło tez momentów grozy przypominających, że licho nie śpi i nie można dać się zwieśc fieście. W Alcudii na przejsciu dla pieszych, na zielonym świetle jakiś wariat mało nie rozjechał nam dwojga dzieci. Gdyby mąż nie hukął z siłą grzmotu ostrzegaącego "STOP!!!!" - z naszych dzieci przwdopodobnie zostałaby miazga. Byłam bliska zabicia tej fajtłapy w samochodzie, ale był tak przerażony,że tylko trzasnęłam mu drzwiami postanawiając puścić go wolno i zostawić przy życiu.
Niestety cały dzien czułam sie jak emocjonalna wydmuszka.
Drugie zdarzenie miało miejsce na lotnisku..
Ryanair okazał się być opózniony 2 godziny...no cóż...
Siedzielismy sobie na ładnym nowym lotnisku, jedlismy plastikowe jedzenie, bawilismy sie z dziecmi, opaleni, zrelaksowani... Nagle, 30 min przed boardingiem mąż pyta:
"Kiciu - a gdzie się podział nasz plecak ze sprzętem fotograficznym i kamerą?"
.....................................ups!
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel
Ha! I tu sie Bamazo mylisz
epilog:
Po pytaniu męża włos mi się zjeżył jak na kocim avatarze Bamazy. Rzuciłam wszystkie inne bambetle, które mnie krępowały i puściłam się w pogoń szlakiem naszych posiadówek. Zawsze ! trzeba mieć nadzieję, że sprawy nie skończą się zle. Biegnąc jak sprinter na dopingu (czas gonił, a lotnisko duże), ciągle wpadałam na jakiegoś pracownika lotniska bombardując pytaniami. Jak juz upatrzyłam jakiegos mundurowego z krótkofalówką - juz mu nie odpuściłam. Zaciągnęłam go na policję, prosiłam by dzwonił do wszystkim punktów i patroli, do wszystkich bramek kontroli bagażu, choć było duże prawdopodobieństwo, iz to był nasz najdroższy posiłek w Mc'Donalds gdzie z bagażami przesiedzielismy godzine.
I....nie znam hiszpańskiego ale z tego zlepku słow które usłyszałam w trzeszczącym pudełku tego miłego gościa zrozumiałam, że sie znalazł w punkcie kontroli bagażu. Miałam ochotę rzucić mu się na szyję. Ale się pohamowałam i dziekująć puściłam się w dalszy sprint.
Odebrałam plecak ( i nie była to jedyna rzecz pozostawiona przez nieuważnych podróżnych ) i wpieriod nazad do gate-u. Juz mi sił brakło, a minuty biegły. Juz widziałam oczami wyobrazni jak Exxtreme siedzi zielony ze smutku i liczy straty lub kombinuje co kupi nowego w zamian.
Wpadłam do gate-u na 3 minuty przez czasem, zziajana jak pies, ale nigdy ciężar nie był słodszy. Mąz patrzył jak na UFO. Tyle uznania w jego oczach nie miałam chyba od dnia slubu
Skończyło się na śmiechu i na wspólnych połajankach za roztrzepanie i brak rozsądku. Ostatecznie ochoczo zwaliliśmy winę...dzieci.
epilog:
Po pytaniu męża włos mi się zjeżył jak na kocim avatarze Bamazy. Rzuciłam wszystkie inne bambetle, które mnie krępowały i puściłam się w pogoń szlakiem naszych posiadówek. Zawsze ! trzeba mieć nadzieję, że sprawy nie skończą się zle. Biegnąc jak sprinter na dopingu (czas gonił, a lotnisko duże), ciągle wpadałam na jakiegoś pracownika lotniska bombardując pytaniami. Jak juz upatrzyłam jakiegos mundurowego z krótkofalówką - juz mu nie odpuściłam. Zaciągnęłam go na policję, prosiłam by dzwonił do wszystkim punktów i patroli, do wszystkich bramek kontroli bagażu, choć było duże prawdopodobieństwo, iz to był nasz najdroższy posiłek w Mc'Donalds gdzie z bagażami przesiedzielismy godzine.
I....nie znam hiszpańskiego ale z tego zlepku słow które usłyszałam w trzeszczącym pudełku tego miłego gościa zrozumiałam, że sie znalazł w punkcie kontroli bagażu. Miałam ochotę rzucić mu się na szyję. Ale się pohamowałam i dziekująć puściłam się w dalszy sprint.
Odebrałam plecak ( i nie była to jedyna rzecz pozostawiona przez nieuważnych podróżnych ) i wpieriod nazad do gate-u. Juz mi sił brakło, a minuty biegły. Juz widziałam oczami wyobrazni jak Exxtreme siedzi zielony ze smutku i liczy straty lub kombinuje co kupi nowego w zamian.
Wpadłam do gate-u na 3 minuty przez czasem, zziajana jak pies, ale nigdy ciężar nie był słodszy. Mąz patrzył jak na UFO. Tyle uznania w jego oczach nie miałam chyba od dnia slubu
Skończyło się na śmiechu i na wspólnych połajankach za roztrzepanie i brak rozsądku. Ostatecznie ochoczo zwaliliśmy winę...dzieci.
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel
Hej, Gabriel, aleś miły. Przynajmniej zneutralizujesz krytykę męża, który określił posta jak : "zbyt epicki". Cóż nie ma czasu na poprawki i wygładzania.
Co do dzieci to własnie mogłabym napisac kolejnego posta po powrocie z Cactusa, w ktorym mieli wybrac sobie zabawki na dzien dziecko. Jedno dziecko sie zgubiło i zostało doprowadzone do mnie w eskorcie ochrony, a drugie popsuło zabawke zaraz po otwarciu pudełka...
Zamieszczę kilka zdjęc, jak tylko przekopię się przez nie.
Co do dzieci to własnie mogłabym napisac kolejnego posta po powrocie z Cactusa, w ktorym mieli wybrac sobie zabawki na dzien dziecko. Jedno dziecko sie zgubiło i zostało doprowadzone do mnie w eskorcie ochrony, a drugie popsuło zabawke zaraz po otwarciu pudełka...
Zamieszczę kilka zdjęc, jak tylko przekopię się przez nie.
A będą to zdjęcia:ogrodniczka pisze:Zamieszczę kilka zdjęc, jak tylko przekopię się przez nie.
a) dzieci?
b) popsutej zabawki?
c) Majorki?
d) lotniska? raczej odpada, bo aparat był w tym czasie na obiedzie w McDonals
Nie trzymaj nas już dłużej w niepewności, a krytykanctwem męża się nie przejmuj - pewnie z zazdrości, mam jeszcze w pamięci jego poematy o wycieczkach rowerowych, mogłabyś się uczyć od niego "zbytepickości"
"It is better to keep your mouth shut and appear stupid than to open it and remove all doubt."
Mark Twain
Mark Twain
to znaczy ze kiepska jakosc od razu reklamowac jesli nie chca nic slyszec to z tzw "pyskiem" BARDZO glosno aby inni klienci slyszeli ............ogrodniczka pisze:popsuło zabawke zaraz po otwarciu pudełka...
kiedy moje maluchy probowali rowerki (3kolowe) w sklepie to sprzedawca mowil aby nie ruszali bo sie popsuja i co myslicie ze kupilem takie ktore juz sie psuly <lol> w sklepie ?? <lol>
Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem,
.. toż to nie piwo !
.. toż to nie piwo !
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel
....ufff...odetchnelam...bo w takich wypadkach to zwykle sie macha reka na te aparaty, bo te mozna odzyskac - w taki lub inny sposob...ale zdjecia - bezcenne....nigdy sie tych samych nie powtorzy....ogrodniczka pisze:I tu sie Bamazo mylisz
A co do talentow epickich - podpisuje sie pod przedmowcami ....mysle, ze moglabys w tych swoich ogrodach siasc i pisac.....i niezle na tym zarabiac...
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel
Drogie Panie, Helena Mniszkówna z Bridel do usług <oczko> <oczko>
W lipcu będzie relacja ze szwjcarskiego Zermattu i Lugano
Dziś Cap de Formentor...
W lipcu będzie relacja ze szwjcarskiego Zermattu i Lugano
Dziś Cap de Formentor...
Ostatnio zmieniony 03-06-2010, 20:57 przez ogrodniczka, łącznie zmieniany 1 raz.
- ogrodniczka
- Posty: 857
- Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
- Lokalizacja: Kraków/Bridel