Hola Mallorca!
: 31-05-2010, 18:48
Niniejszym chciałabym podziękowac wszystkim tym, którzy podpowiedzieli miejsca godne odwiedzenia na Majorce.
Wróciliśmy kilka dni temu i mogę tylko napisać, że było wspaniale. Wyspa o tej porze roku jest zielonym wulkanem kwitnących traw i kwiatów. Nigdzie nie widziałam tylu kwitnących maków, co na tamtejszych polach i przy drogach. Miliony!
Nafaszerowana stereotypami jak prosię kaszą, wydawało mi się, że to krzykliwe i raczej nijakie miejsce pełne turystów i chińskiej tandety.
Pewnie i owszem i w pewnych miejscach i w szczycie sezonu...Ale nie teraz - w końcu maja.
Udaliśmy sie Ryanaire-em do Palma de Mallorca, tam wypożyczylismy samochod w Herzu i po spożyciu plastikowego jedzenia w przylotniskowym fast foodzie udalismy się w 80 kilkometyrową podróż na wschód do miejscowości Colonia St Pere w okolicach Alcudii i Arty.
Byliśmy mile zaskoczeni wspaniałymi nowymi drogami, temperaturą 25 stopni i soczystą roslinnością.
Po minięciu centralnej części wyspy zaczęły nam towarzyszyć piękne widoki wzgórz, farm, gajów oliwnych, kóz, czarnej sosny i wszędobylskiej dzikiej roślinności.
Serce miękło - tak tam ładnie.
Colonia St Pere okazała sie senną osadą - wspaniale położoną na stoku, która z jednej strony schodziła ku morzu, a "za plecami"była oparta o kilkusetmetrowe wzniesienia w postaci skał przylądka Ferrutx. Zjeżdżając w strone wioski rozpozcierał się piękny widok na błękitną łukowato zakręcającą zatokę, zakończony na horyzoncie całkiem sporymi "górkami". W ogrodach kwitły aloesy, róże, hibiskusy i strelicje. Bajka.
Właściciel okazał się miłym człowiekiem, który po pokazaniu nam wynajętego domu ulotnił sie po cichu prosząc tylko o pozostawienie kluczy w umówionym miejscu. Frrrr, i tyleśmy go widzieli...
W kuchni czekały na nas owoce, produkty żywnościowe na śniadanie i butelka wina
Ja - otumaniona widokiem z tarasu (3 tarasów) biegałam w amoku podziwiając stary, stylowy dom, dzieci łakomie patrzyły na basen, a mąż...zajął się kabelkami w telewizorze i ustawianiem kanałow na tv polonia i tv trwam
Pobyt był leniwy, pełen słońca, a samochód pozwalał na zwiedzanie (umiarkowane) ciekawych miejsc.
Absolutnie numerem jeden okazał sie rekomendowany przez Was Cap de Formentor - olbrzymie, wyrastające prosto z morza skały, na których już tylko latarnia morska i"koniec świata".
Droga, która wiedzie z przepięknej Pollency jest kręta i zdradliwa. Widoki urywają głowę. Na koniec jako bonus można spokojnie usiąść na tarasie w latarnianej kawiarni i napić się kawy. Turystów naprawdę umiarkowane ilości.
Od zmysłow odchodziłam również w Valldemossie, goszczącej naszego Fryderyka i G.Sand. Malownicza miejscowość położona na północno środkowym krańcu wyspy w otoczeniu gór siegających ok 1500 m. n.p.m.
Miasteczko w kolorach sepii zagubione wśród zieleni, pełne kościołów, małych ukwieconych szeregowych domków i pięknych willi. Wrażenie robiło kilka "miradorów" - punktów widokowych. Każdy skrawek ulicy był ukwiecony.
Nie zabrakło równiez miejskiego targowiska z warzywami oraz czarnymi jak heban handlarzami torebek Louis Vuitton i Gucci po 50 Eur.
Grzechu warta okazała sie równiez Alcudia - a w zasadzie jej stare miasto opasane murami obronnymi, pełne restauracyjek i sklepików w dobrym guście.
Nie twierdzę, że nie było przydrożnych straszaków w typie "wszystko po 4 złote", ale te znajdowały się raczej przy głównych drogach turystycznych miejscowości pomiędzy Burger Kingiem, a KFC.
Mąż skusił się na samotny wypad do Palmy i był zachwycony miastem, ja tylko skontemplowałam ładne zdjęcia i nie żałowałam spokojnie spędzonego czasu nad basenem.
Exxtreme wypożyczył równiez rower na kilka dni i szalał po okolicznych wzniesieniach. Szczęśliwy był jak mało kiedy. Rower mu przywieziono z pobliskiej Alcudii pod nos. 15 Eur dziennie.
Colonia St Pere jest wspaniałym cichym, zapomnianym przez Boga miejscem. A moze wcale nie zapomnianym - a wręcz może asem w rękawie?
Dla wielbicieli spokoju i wędrówek "po horyzont".
Wiele willi na sprzedaż (chyba to oznaka załamania rynku nieruchomości w Hiszpanii), mnóstwo wolnego terenu wprost w pierwszej linii brzegowej przy plaży.Nie mysłałam, ze istnieją jeszcze takowe w Europie.
Komercja wdarła się tylko w postaci przystani jachtowej i jachtowego clubu Nautica oferującego oprócz kawałka suchego doku również i WiFi (niestety tylko dla członków klubu).
Atmosferę psuły trochę drogie restauracje. Byle smażona rybka w knajpce przy plaży kosztowała 15 eur. Jak wybierasz się 4 osobową rodziną głodomorów i masz ochotę na przystawki, napoje i deser to trzymaj sie niestety za kieszeń.
Przyznam, że korzystaliśmy bardzo umiarkowanie z tych dobrodziejstw. Zaopatrywaliśmy się w pobliskim małym supermarkecie, gotowaliśmy w domu, a wiele razy korzystaliśmy ze specjalnego miejsca przy domu do grillowania w cieniu palmy i araukarii.
8 dni przemknęło jak błyskawica. Padło kilka książek, dzieciaki nabawiły się alergii na słońce i pyłki. W wiosce jest jednak apteka i lekarz i 2 place zabaw i kilka sklepików z lodami. A to już dzieciom wystarcza do bycia szczęśliwym.
Oglądaliśmy w Tv wieści z zalanej Polski, a problemy zatroskanych ludzi i zalanych osuwających się domów wydawały się być odrealnione - jakby nie z tego świata.
Nie zabrakło tez momentów grozy przypominających, że licho nie śpi i nie można dać się zwieśc fieście. W Alcudii na przejsciu dla pieszych, na zielonym świetle jakiś wariat mało nie rozjechał nam dwojga dzieci. Gdyby mąż nie hukął z siłą grzmotu ostrzegaącego "STOP!!!!" - z naszych dzieci przwdopodobnie zostałaby miazga. Byłam bliska zabicia tej fajtłapy w samochodzie, ale był tak przerażony,że tylko trzasnęłam mu drzwiami postanawiając puścić go wolno i zostawić przy życiu.
Niestety cały dzien czułam sie jak emocjonalna wydmuszka.
Drugie zdarzenie miało miejsce na lotnisku..
Ryanair okazał się być opózniony 2 godziny...no cóż...
Siedzielismy sobie na ładnym nowym lotnisku, jedlismy plastikowe jedzenie, bawilismy sie z dziecmi, opaleni, zrelaksowani... Nagle, 30 min przed boardingiem mąż pyta:
"Kiciu - a gdzie się podział nasz plecak ze sprzętem fotograficznym i kamerą?"
.....................................ups!
Wróciliśmy kilka dni temu i mogę tylko napisać, że było wspaniale. Wyspa o tej porze roku jest zielonym wulkanem kwitnących traw i kwiatów. Nigdzie nie widziałam tylu kwitnących maków, co na tamtejszych polach i przy drogach. Miliony!
Nafaszerowana stereotypami jak prosię kaszą, wydawało mi się, że to krzykliwe i raczej nijakie miejsce pełne turystów i chińskiej tandety.
Pewnie i owszem i w pewnych miejscach i w szczycie sezonu...Ale nie teraz - w końcu maja.
Udaliśmy sie Ryanaire-em do Palma de Mallorca, tam wypożyczylismy samochod w Herzu i po spożyciu plastikowego jedzenia w przylotniskowym fast foodzie udalismy się w 80 kilkometyrową podróż na wschód do miejscowości Colonia St Pere w okolicach Alcudii i Arty.
Byliśmy mile zaskoczeni wspaniałymi nowymi drogami, temperaturą 25 stopni i soczystą roslinnością.
Po minięciu centralnej części wyspy zaczęły nam towarzyszyć piękne widoki wzgórz, farm, gajów oliwnych, kóz, czarnej sosny i wszędobylskiej dzikiej roślinności.
Serce miękło - tak tam ładnie.
Colonia St Pere okazała sie senną osadą - wspaniale położoną na stoku, która z jednej strony schodziła ku morzu, a "za plecami"była oparta o kilkusetmetrowe wzniesienia w postaci skał przylądka Ferrutx. Zjeżdżając w strone wioski rozpozcierał się piękny widok na błękitną łukowato zakręcającą zatokę, zakończony na horyzoncie całkiem sporymi "górkami". W ogrodach kwitły aloesy, róże, hibiskusy i strelicje. Bajka.
Właściciel okazał się miłym człowiekiem, który po pokazaniu nam wynajętego domu ulotnił sie po cichu prosząc tylko o pozostawienie kluczy w umówionym miejscu. Frrrr, i tyleśmy go widzieli...
W kuchni czekały na nas owoce, produkty żywnościowe na śniadanie i butelka wina
Ja - otumaniona widokiem z tarasu (3 tarasów) biegałam w amoku podziwiając stary, stylowy dom, dzieci łakomie patrzyły na basen, a mąż...zajął się kabelkami w telewizorze i ustawianiem kanałow na tv polonia i tv trwam
Pobyt był leniwy, pełen słońca, a samochód pozwalał na zwiedzanie (umiarkowane) ciekawych miejsc.
Absolutnie numerem jeden okazał sie rekomendowany przez Was Cap de Formentor - olbrzymie, wyrastające prosto z morza skały, na których już tylko latarnia morska i"koniec świata".
Droga, która wiedzie z przepięknej Pollency jest kręta i zdradliwa. Widoki urywają głowę. Na koniec jako bonus można spokojnie usiąść na tarasie w latarnianej kawiarni i napić się kawy. Turystów naprawdę umiarkowane ilości.
Od zmysłow odchodziłam również w Valldemossie, goszczącej naszego Fryderyka i G.Sand. Malownicza miejscowość położona na północno środkowym krańcu wyspy w otoczeniu gór siegających ok 1500 m. n.p.m.
Miasteczko w kolorach sepii zagubione wśród zieleni, pełne kościołów, małych ukwieconych szeregowych domków i pięknych willi. Wrażenie robiło kilka "miradorów" - punktów widokowych. Każdy skrawek ulicy był ukwiecony.
Nie zabrakło równiez miejskiego targowiska z warzywami oraz czarnymi jak heban handlarzami torebek Louis Vuitton i Gucci po 50 Eur.
Grzechu warta okazała sie równiez Alcudia - a w zasadzie jej stare miasto opasane murami obronnymi, pełne restauracyjek i sklepików w dobrym guście.
Nie twierdzę, że nie było przydrożnych straszaków w typie "wszystko po 4 złote", ale te znajdowały się raczej przy głównych drogach turystycznych miejscowości pomiędzy Burger Kingiem, a KFC.
Mąż skusił się na samotny wypad do Palmy i był zachwycony miastem, ja tylko skontemplowałam ładne zdjęcia i nie żałowałam spokojnie spędzonego czasu nad basenem.
Exxtreme wypożyczył równiez rower na kilka dni i szalał po okolicznych wzniesieniach. Szczęśliwy był jak mało kiedy. Rower mu przywieziono z pobliskiej Alcudii pod nos. 15 Eur dziennie.
Colonia St Pere jest wspaniałym cichym, zapomnianym przez Boga miejscem. A moze wcale nie zapomnianym - a wręcz może asem w rękawie?
Dla wielbicieli spokoju i wędrówek "po horyzont".
Wiele willi na sprzedaż (chyba to oznaka załamania rynku nieruchomości w Hiszpanii), mnóstwo wolnego terenu wprost w pierwszej linii brzegowej przy plaży.Nie mysłałam, ze istnieją jeszcze takowe w Europie.
Komercja wdarła się tylko w postaci przystani jachtowej i jachtowego clubu Nautica oferującego oprócz kawałka suchego doku również i WiFi (niestety tylko dla członków klubu).
Atmosferę psuły trochę drogie restauracje. Byle smażona rybka w knajpce przy plaży kosztowała 15 eur. Jak wybierasz się 4 osobową rodziną głodomorów i masz ochotę na przystawki, napoje i deser to trzymaj sie niestety za kieszeń.
Przyznam, że korzystaliśmy bardzo umiarkowanie z tych dobrodziejstw. Zaopatrywaliśmy się w pobliskim małym supermarkecie, gotowaliśmy w domu, a wiele razy korzystaliśmy ze specjalnego miejsca przy domu do grillowania w cieniu palmy i araukarii.
8 dni przemknęło jak błyskawica. Padło kilka książek, dzieciaki nabawiły się alergii na słońce i pyłki. W wiosce jest jednak apteka i lekarz i 2 place zabaw i kilka sklepików z lodami. A to już dzieciom wystarcza do bycia szczęśliwym.
Oglądaliśmy w Tv wieści z zalanej Polski, a problemy zatroskanych ludzi i zalanych osuwających się domów wydawały się być odrealnione - jakby nie z tego świata.
Nie zabrakło tez momentów grozy przypominających, że licho nie śpi i nie można dać się zwieśc fieście. W Alcudii na przejsciu dla pieszych, na zielonym świetle jakiś wariat mało nie rozjechał nam dwojga dzieci. Gdyby mąż nie hukął z siłą grzmotu ostrzegaącego "STOP!!!!" - z naszych dzieci przwdopodobnie zostałaby miazga. Byłam bliska zabicia tej fajtłapy w samochodzie, ale był tak przerażony,że tylko trzasnęłam mu drzwiami postanawiając puścić go wolno i zostawić przy życiu.
Niestety cały dzien czułam sie jak emocjonalna wydmuszka.
Drugie zdarzenie miało miejsce na lotnisku..
Ryanair okazał się być opózniony 2 godziny...no cóż...
Siedzielismy sobie na ładnym nowym lotnisku, jedlismy plastikowe jedzenie, bawilismy sie z dziecmi, opaleni, zrelaksowani... Nagle, 30 min przed boardingiem mąż pyta:
"Kiciu - a gdzie się podział nasz plecak ze sprzętem fotograficznym i kamerą?"
.....................................ups!