Bogatszy w doświadczenia sprzed tygodnia udałem się do Beaufort. LouT obiecał przybyć. Cieszyłem się bez mała jak kotek Jarosława. W końcu ktoś do rowerowej gadki szmatki. Kiedy już miałem się wpisywać na listę uczestników, smsnąłem kolegę. I co? No i okazało się, że kolega się zapisał na event Anonimowych Konsumentów dzień wcześniej i jakby to powiedzieć, dostał dziką kartę, którą wykorzystał w wielkim stylu. Stylu narodowym dodajmy. Zostałem sam. Jak palec w oku. Jak Rywin w ogniu pytań Rokity. Jak Boruc po meczu z Irlandią. Nikogo. Patrzyłem na moje giry, moje giry zezowały w górę w niemym proteście. Nie było wyjścia. Jeszcze tylko pozbycie się zbędnego balastu w postaci materii wzgardzonej przez organizm i rooooora!
Trasa 35km. Do wyboru jeszcze 55km, ale to może w przyszłym roku, co? Równolegle startowali posiadacze kijków do szwędania się. Mogli włóczyć się trasą 6 lub 11 km. Kij im w plecy pomyślałem. Dostałem zafoliowy identyfikator uprawniający do skorzystania z bufetów. Miałem numer 235. Kurde – tylu zaręconych to aż się nie spodziewałem. Ale ta edycja Beaufort była już trzecią i czwartą z rzędua i z roku na rok coraz więcej osób wyrażało chęć zwiedzania okolicy z perspektywy siodełka rowerowego. Zauważyłem duże grupy Niemców i Francuzów. Tylko po to, żeby się ubłocić i przejechać Luksemburską Szwajcarię.
Coś o organizacji. Perfekcja! Klub Coolbikers (http://coolbikers.lu) przygotował imprezę fenomenalnie. Od płynnych zapisów, po oznaczenie trasy (foliowane strzałki w kolorze czerwonym dla kompletnych wariatów jadących 55km i zielone dla lekko kopniętych drałujących 35km), bufety (2 lub 3 dla świrów) i zorganizowanie myjki na kilka stanowisk po całej trasie. Nawet prysznice w pobliskiej szkole zostały udostępnione. Każdy trudniejszy fragment był oznaczony ofoliowanym znakiem z wykrzyknikiem i napisem DANGER. Na jednym z nich (razem naliczyłem 5 znaczków) wyrżnąłem tyłkiem na kamienie, co potwierdziło tylko, że organizatorzy się nie mylili. Na Picassie znajduje się kilkaset zdjęć z imprezy. Widoczne po kliknięciu na stronę Collbikersów.
Obserwując pogodę przez cały miniony tydzień zastanawiałem się nad wzięciem udziału w imprezie. Można było przewidzieć, że po niemal całym tygodniu opadów będzie mokro. Nie doceniłem jednak samego terenu. Nie dość, że było stromo (w dół jak i w górę), ale również po drodze było wiele kamieni. LouT ma teorie, że generalnie rower może wszystko. W moim wypadku wszystko objęło fakt zrzucenia mnie z siodełka. W tył i na boki. Leżałem na trasie 4 razy. Przynajmniej tyle pamiętam. Pierwszy był ten ‘dupny’. Kamienny wąwóz, ostro w dół po kamerdolcach. Między nimi błoto. Rąbnąłem tak, że spadłem aż za tylne koło. Róg na kierownicy obrócił się o 180 stopni. Tyłek centralnie walnięty został przez dwa otoczaki na moje oko z okresu permu. Druga gleba zdarzyła się w błocie. Takim 15cm. Kamień pod szlamem mnie zatrzymał. I to pomimo najlżejszego przełożenia! Kosztowało mnie to dziurę w moim goretexowym cudzie. Ogrodniczka twierdzi, że się załata magiczną goretexową łatą. Jak ktoś wie, gdzie to można dostać to proszę o info. Trzecia gleba była na miękkie. No, ale ta czwarta to ja przepraszam! Coś mi się porypało w tej zmęczonej łepetynie, biegów nie zrzuciłem i zakręt pod górę 270 stopni 2km przed metą chciałem brać driftem. Debil. Roztłukłem kolano i użyłem wielu słów powszechnie uznanych za obraźliwe. Dostało się bliżej nieznanym mi dzieciom złym ze źle prowadzących się matek, kobietom wykonującym najstarszy zawód świata i męskim organom. W dwóch językach.
Tyle z wypadków. Co do awarii to były dwie. Wziąłem ze sobą uchwyt do bidonu. Metalowy, choć już pęknięty z jednej strony. I wiecie, że skubany pękł całkiem na wertepach? OK. – wetknięta w niego butelka była dość pełna, ale żeby pękać? Może dlatego, że czeski był? I żeby było jeszcze śmieszniej tylni błotnik zgubił śrubkę na dziurach i dyndał smętny trąc mi oponę. Dojechałem do mety na jednej śrubce w błotniku. Dla równowagi przed samą metą w głowie została już tylko popsuta maszyneria bez jednej śrubki w należytym miejscu.
Cała trasa widokowo była super ekstra. Omszone głazy, piękne zrywki drzewne, słońce błyskające przez gałęzie (nie liście xtheo, wiem), wodospady i strumyki. Niesamowite. Przedsmak tego już można mieć jadąc od strony Junglinster do Beaufort. Mjut normalnie, mówię Wam.
Ogólnie było tyle pięknie na trasie, co ciężko. 250m podjazd w okolicach 15-16km (vide wykres) położył wszystkich. Nie widziałem nikogo, kto by dał radę. Było strasznie. Zaczynał się łąką z krowami a la Szwajcaria, wkraczał do lasu szutrem i potem szerokim traktem po kamieniach i korzeniach szedł w górę. Było strasznie x2, albo i może do kwadratu!? Wszyscy mówili do siebie. W różnych językach. Bez zrozumienia. Obłęd. Bufet u szczytu nieco wynagrodził trudy. Nieco.
Niedaleko przed metą spotkałem dwie przemiłe A – Asię i Agnieszkę. Wybrały się na przechadzkę z psem wielkości Smarta. To one uczyniły mnie pięknym na dołączonym obrazku. Merci dziewczyny. Z tym wegetarianizmem to fajny żart. Wszyscy wiemy, że takich ludzi nie ma.
Z uwag praktycznych dotyczących ubioru. Mimo, że było cieplej niż tydzień wcześniej w Ell postanowiłem ubrać neoprenowe ochraniacze na buty. Przydały się i to bardzo. W Ell zmarzły mi stopy. W Beaufort było cieplutko. Strasznie to było fajne. Ciepłe palce u stóp. Polecam. Te palce.
I jeszcze jedno usprawnienie. Jak grzejesz w dół (udało mi się śmignąć prawie 50km/h) i temperatura jest niska (było około 5 stopni) to oczy zaczynają mocno łzawić. Polecam okulary. Najlepiej takie z wymiennymi szkłami. Przezroczyste szkła są uniwersalne. Jak ktoś uważa, że żółty poprawi mu kontrast w lesie to proszę. I do tego ciemne szkła do wymiany, przeciwsłoneczne. Antifog na szkłach musi być. I najlepiej coś nietłukącego jak poliwęglan. I odporne na zarysowania. No właśnie wyszło, że trza wydać nie mnie niż 80 Euro…
Na koniec półprzytomny zjadłem Coolbikerowe spaghetti i troszeczkę przytłumiony wróciłem do domu. Dziwne, bo oprócz nóg najbardziej bolały mnie płuca.
Jak dotąd to mój największy wysiłek w sensie kalorii, pokonanego dystansu i przewyższeń na rowerze w terenie.
Ocena eventu:
Dystans: 35km
Przewyższenia: +/- 1200m
Kalorie: xxx
Organizacja: 4.99/5
Wymagana kondycja: 4.5/5
Wymagana technika: 5/5
Widoki: 4.5/5
Maratony MTB - Befort (29.03.2009)
Maratony MTB - Befort (29.03.2009)
- Załączniki
Ostatnio zmieniony 31-03-2009, 21:27 przez exxtreme, łącznie zmieniany 1 raz.
Tenis, 40D, MTB & MBA