krótki wypad do Francji
: 20-09-2011, 22:05
No wiec taki mały, bo ledwie 4-dniowy wypad do Francji. Była to wycieczka na życzenie mojej siostry i siostrzenicy. Moją propozycją była Bretania trochę podróż sentymentalna... ale dziewczyny chciały do Paryża. Ok, skoro miało być na życzenie...Jednakowoż, ponieważ po sprawdzeniu cen biletów na TGV oraz parkingów w Paryżu, okazało się, że 3-dniowy parking w centrum miasta (dokładnie pod katedrą Notre Dame) kosztuje mniej niż 1 bilet powrotny na TGV, więc decyzja o jeździe autem podjęta została jakby automatycznie. A skoro autem, to dlaczego nie" wyskoczyć" też do Bretanii?
O Paryżu za wiele się rozpisywać nie będę, tym bardziej, że ta nasza wizyta była dość standardowa. Udało mi się znaleźć na booking.com niezły hotel, w centrum (Blvd. St. Michele), w dogodnym komunikacyjnie punkcie - w pobliżu stacji metra, RER i z przystankiem autobusowym przed wejściem do hotelu, a do tego dostępny cenowo (za 2 noce dla 3 osób zapłaciłam 300 eur, więc jak na centrum Paryża to chyba nieźle?). Po przyjeździe i zakwaterowaniu się zaczęłyśmy od razu realizować "nasz program", trochę w biegu, ale wspomagałyśmy się oczywiście metrem. A więc standard - Montmartre z Sacre-Coeur, Pigalle z Moulin Rouge, potem Łuk Triumfalny i Pola Elizejskie. Tu już zrobił się wieczór, a miasto żyło tak, jakby to było południe... Wszystkie sklepy otwarte, pod ogromnym salonem Louis Vitton stoi kolejka (zupełnie jak kiedyś w PL po mięso), a w niej głównie przedstawiciele kraju kwitnącej wiśni…zresztą tych wszędzie w bród.Trzeba się nagimnastykować, żeby zdjęcia robione w turystycznych atrakcjach Paryża nie miały ich w tle.
Następnego dnia znowu standard - Luwr, do którego startujemy przed 9, żeby uniknąć długiego stania w kolejce...i udało się! W Luwrze zaplanowałyśmy "tylko" starożytny Egipt i malarastwo flamandzkie - bo na coś trzeba było się zdecydować...A i tak opuszczałyśmy muzeum ok. 15... No i potem dalej standard. Place Vendome, a więc Ritz, Dior, Chanel, dalej Opera i Galerie Lafayette. Wsiadamy znowu w metro i podjeżdżamy pod Wieże Eiffla, robimy fotki i lądujemy w sympatycznej restauracji, gdzie raczymy się pysznymi (i bardzo pożywnymi!) sałatkami, i popijamy różowym winem prowansalskim. Teraz czeka nas jeszcze jedna atrakcja - "Paris by night" otwartym busem. Super! Zawsze chciałam zobaczyć Paryż rozświetlony nocą, ale zawsze brakowało mi odwagi, żeby się po nocy włóczyć po mieście. A taki tour to było to! Polecam
Rano - wpadamy jeszcze do St Chapelle i Notre Dame, na Ile de la Cite i wyruszamy w kierunku Bretanii. Jeszcze tylko przejazd przez centrum - Pola Elizejskie, tym razem autem, Łuk Triumfalny, Defence i żegnaj Paryżu...
Do podnóża St Michele docieramy około 17. Zrobiłam rezerwację w hotelu Formule Verte - prosto, ale niedrogo (76 eur za 3 osoby, ze śniadaniem to chyba nie dużo?), czysto i co najważniejsze "walking distance" do klasztoru. Wyruszyłyśmy tam koło 18, właściwie głównie po to, żeby zobaczyć przypływ- tego dnia miał być wyjątkowo wysoki. Obserwacja tego fascynującego zjawiska z murów klasztoru zajęła nam prawie 2 godziny....ale warto było! Tego dnia nie nastawiałyśmy się na zwiedzanie klasztoru, gdyż w przewodniku wyczytałyśmy, że jest to możliwe tylko do 19:00, więc jakie było nasze zdziwienie, gdy - zupełnie przypadkiem - odkryłyśmy, że klasztor można latem zwiedzać do...północy! Po 19 jest udostępniona trochę zmodyfikowana trasa zwiedzania, więc nie można skorzystać z "audio-guidów", ale za to są inne atrakcje! W każdym pomieszczeniu jakieś efekty - albo świetlne, albo dźwiękowe....tu ktoś gra na wiolonczeli, tam na skrzypcach, gdzie indziej rozbrzmiewają śpiewy (gregoriańskie?....zaraz anwi mnie poprawi...). Atmosfera naprawdę super, wzmocniona jeszcze przygaszonymi światłami - właściwie palą się prawie wyłącznie świece i pochodnie. Naprawdę super, bardzo polecam to właśnie nocne zwiedzanie, bo o historii Mont St Michele można poczytać, a takiej atmosfery żaden przewodnik nie odtworzy. W drodze powrotnej do hotelu jeszcze się oglądamy i robimy nocne zdjęcia rozświetlonego klasztoru.
Rano jeszcze jeden rzut oka na St Michel, tym razem w promieniach słońca i ruszamy do St Malo. Jedziemy wzdłuż bretońskiego wybrzeża. Przejeżdżamy przez większe i mniejsze miejscowości, a ja nie przestaję piszczeć z zachwytu…Takiej ilości domów, domków, okrągłych wiatraków (zamieszkałych obecnie) z kamienia jeszcze w życiu nie widziałam…. a kamienny domek to moje marzenie !:) W którejś z mijanych miejscowości przed merostwem miejscowy chór daje koncert z okazji jakiejś miejscowej uroczystości, po drugiej stronie drogi - plaża, morze, słońce - marzenie
Około południa dojeżdżamy do St Malo. To miasto korsarzy, otoczone wysokimi murami, pocięte prawie prostopadłymi ulicami, z których wiele wiedzie do murów okalających miasto, kończąc sie bramą, przez którą prawie zawsze widać morze... To miejsce właśnie odwiedziłam kiedyś (oj, dawno...) jachtem i z St Malo właśnie mam trochę wspomnień sentymentalnych
Wchodzimy na mury i obchodzimy naokoło stare miasto, podziwiając widoki. Jest odpływ. Plaża ma co najmniej 500 metrów szerokości. Ale czas ruszać dalej. Następny przystanek to Dinan - średniowieczne miasteczko. Stare miasto jest powalające. Uwielbiam takie klimaty! Wąskie uliczki, starutkie domki z kamienia i drewna… Czasami ma się wrażenie, że z któregoś z okien polecą na głowę pomyje
Jemy coś w knajpce na którymś z placów i już się zrobiła 17, więc najwyższy czas ruszać w drogę powrotną. Jakoś tak mi się zakodowało, żeby nie jechać na Paryż, by nie wpakować się w jakiś koszmarny korek na "peripherique" - w końcu jest niedzielny wieczór, więc jedziemy trasą północną - cokolwiek dłuższą, w dodatku musimy co chwilę korygować naszego pokładowego nawigatora, bo uparcie chce nas sprowadzić na autostradę "paryską". Ale za to mamy jeszcze jedną atrakcję - przejeżdżamy kolo Le Havre, przez cudowny wiszący most, a za nim fragment drogi na palach, która z daleka wygląda jak rollercoaster - i znowu zapiera dech w piersi 
Potem już tylko droga, autostrada za autostradą - i opłaty - nie zliczyłam ile, ale w sumie sporo!...
Do Luksemburga docieram "na rzęsach", około 2 w nocy - ale warto było!
Wiem, że do Bretanii wrócę! na pewno! Urzekła mnie. Tylko, że teraz dalej na zachód, aż do wybrzeży Atlantyku - tam musi być jeszcze piękniej, bardziej dziko:)
Polecam wszystkim!
O Paryżu za wiele się rozpisywać nie będę, tym bardziej, że ta nasza wizyta była dość standardowa. Udało mi się znaleźć na booking.com niezły hotel, w centrum (Blvd. St. Michele), w dogodnym komunikacyjnie punkcie - w pobliżu stacji metra, RER i z przystankiem autobusowym przed wejściem do hotelu, a do tego dostępny cenowo (za 2 noce dla 3 osób zapłaciłam 300 eur, więc jak na centrum Paryża to chyba nieźle?). Po przyjeździe i zakwaterowaniu się zaczęłyśmy od razu realizować "nasz program", trochę w biegu, ale wspomagałyśmy się oczywiście metrem. A więc standard - Montmartre z Sacre-Coeur, Pigalle z Moulin Rouge, potem Łuk Triumfalny i Pola Elizejskie. Tu już zrobił się wieczór, a miasto żyło tak, jakby to było południe... Wszystkie sklepy otwarte, pod ogromnym salonem Louis Vitton stoi kolejka (zupełnie jak kiedyś w PL po mięso), a w niej głównie przedstawiciele kraju kwitnącej wiśni…zresztą tych wszędzie w bród.Trzeba się nagimnastykować, żeby zdjęcia robione w turystycznych atrakcjach Paryża nie miały ich w tle.
Następnego dnia znowu standard - Luwr, do którego startujemy przed 9, żeby uniknąć długiego stania w kolejce...i udało się! W Luwrze zaplanowałyśmy "tylko" starożytny Egipt i malarastwo flamandzkie - bo na coś trzeba było się zdecydować...A i tak opuszczałyśmy muzeum ok. 15... No i potem dalej standard. Place Vendome, a więc Ritz, Dior, Chanel, dalej Opera i Galerie Lafayette. Wsiadamy znowu w metro i podjeżdżamy pod Wieże Eiffla, robimy fotki i lądujemy w sympatycznej restauracji, gdzie raczymy się pysznymi (i bardzo pożywnymi!) sałatkami, i popijamy różowym winem prowansalskim. Teraz czeka nas jeszcze jedna atrakcja - "Paris by night" otwartym busem. Super! Zawsze chciałam zobaczyć Paryż rozświetlony nocą, ale zawsze brakowało mi odwagi, żeby się po nocy włóczyć po mieście. A taki tour to było to! Polecam

Rano - wpadamy jeszcze do St Chapelle i Notre Dame, na Ile de la Cite i wyruszamy w kierunku Bretanii. Jeszcze tylko przejazd przez centrum - Pola Elizejskie, tym razem autem, Łuk Triumfalny, Defence i żegnaj Paryżu...
Do podnóża St Michele docieramy około 17. Zrobiłam rezerwację w hotelu Formule Verte - prosto, ale niedrogo (76 eur za 3 osoby, ze śniadaniem to chyba nie dużo?), czysto i co najważniejsze "walking distance" do klasztoru. Wyruszyłyśmy tam koło 18, właściwie głównie po to, żeby zobaczyć przypływ- tego dnia miał być wyjątkowo wysoki. Obserwacja tego fascynującego zjawiska z murów klasztoru zajęła nam prawie 2 godziny....ale warto było! Tego dnia nie nastawiałyśmy się na zwiedzanie klasztoru, gdyż w przewodniku wyczytałyśmy, że jest to możliwe tylko do 19:00, więc jakie było nasze zdziwienie, gdy - zupełnie przypadkiem - odkryłyśmy, że klasztor można latem zwiedzać do...północy! Po 19 jest udostępniona trochę zmodyfikowana trasa zwiedzania, więc nie można skorzystać z "audio-guidów", ale za to są inne atrakcje! W każdym pomieszczeniu jakieś efekty - albo świetlne, albo dźwiękowe....tu ktoś gra na wiolonczeli, tam na skrzypcach, gdzie indziej rozbrzmiewają śpiewy (gregoriańskie?....zaraz anwi mnie poprawi...). Atmosfera naprawdę super, wzmocniona jeszcze przygaszonymi światłami - właściwie palą się prawie wyłącznie świece i pochodnie. Naprawdę super, bardzo polecam to właśnie nocne zwiedzanie, bo o historii Mont St Michele można poczytać, a takiej atmosfery żaden przewodnik nie odtworzy. W drodze powrotnej do hotelu jeszcze się oglądamy i robimy nocne zdjęcia rozświetlonego klasztoru.
Rano jeszcze jeden rzut oka na St Michel, tym razem w promieniach słońca i ruszamy do St Malo. Jedziemy wzdłuż bretońskiego wybrzeża. Przejeżdżamy przez większe i mniejsze miejscowości, a ja nie przestaję piszczeć z zachwytu…Takiej ilości domów, domków, okrągłych wiatraków (zamieszkałych obecnie) z kamienia jeszcze w życiu nie widziałam…. a kamienny domek to moje marzenie !:) W którejś z mijanych miejscowości przed merostwem miejscowy chór daje koncert z okazji jakiejś miejscowej uroczystości, po drugiej stronie drogi - plaża, morze, słońce - marzenie

Około południa dojeżdżamy do St Malo. To miasto korsarzy, otoczone wysokimi murami, pocięte prawie prostopadłymi ulicami, z których wiele wiedzie do murów okalających miasto, kończąc sie bramą, przez którą prawie zawsze widać morze... To miejsce właśnie odwiedziłam kiedyś (oj, dawno...) jachtem i z St Malo właśnie mam trochę wspomnień sentymentalnych



Potem już tylko droga, autostrada za autostradą - i opłaty - nie zliczyłam ile, ale w sumie sporo!...
Do Luksemburga docieram "na rzęsach", około 2 w nocy - ale warto było!
Wiem, że do Bretanii wrócę! na pewno! Urzekła mnie. Tylko, że teraz dalej na zachód, aż do wybrzeży Atlantyku - tam musi być jeszcze piękniej, bardziej dziko:)
Polecam wszystkim!