Co minister Asselborn myśli o sytuacji w Polsce? Nieważne, oto co ambasador Jałowiecki myśli o sytuacji w udręczonym Luksemburgu. Artykuł z wczorajszej Rzeczpospolitej. Pewnie taka jest cena za pozostanie ambasadorem po zmianie ekipy...
----------
Bartosz Jałowiecki
Luksemburska hipokryzja
publikacja: 13.01.2016 aktualizacja: 13.01.2016, 23:29
Lewicowy rząd Luksemburga ma zamiar zlikwidować Trybunał
Konstytucyjny. Ciekawe, dlaczego do tej pory Komisja Europejska nie
zgłosiła zastrzeżeń – pyta ambasador RP w Luksemburgu.
To, co się dzieje w Polsce, jest zadziwiające i przerażające. Atak na niezależność
wymiaru sprawiedliwości oraz na media, a przede wszystkim stosowane przy tym
metody, to deptanie podstawowych zasad Unii Europejskiej" – mówił niedawno Jean
Asselborn, minister spraw zagranicznych Luksemburga. I dodał: „Można odnieść
wrażenie, że cofnęliśmy się do czasów Związku Radzieckiego".
Żyjemy w wolnej europejskiej wspólnocie i każdy obywatel ma prawo do własnej
oceny tego, co się wokół niego dzieje. Ale czy, biorąc pod uwagę sytuację w
Luksemburgu, akurat tak ostra krytyka ministra rządu Wielkiego Księstwa jest
uzasadniona?
Luksemburg należy do tej grupy państw UE, które mają Trybunał Konstytucyjny, i
chwała mu za to. W UE są także państwa, które takich trybunałów nie mają, np.
Szwecja – kraj często przedstawiany przez zwolenników lewicy za wzór (w UE jest też
Wielka Brytania, która nie ma nawet jednolitego tekstu konstytucji). Jednak
luksemburski Trybunał Konstytucyjny ma niewiele wspólnego z polskim. Wielki Książę,
rząd, parlamentarzyści czy rzecznik praw obywatelskich nie mogą zaskarżać ustaw do
Trybunału. Do tego uprawnione są wyłącznie sądy. W porównaniu ze swoim polskim
odpowiednikiem luksemburski Trybunał jest zawodnikiem wagi piórkowej.
Członkowie rządzącej Luksemburgiem koalicji liberałów, zielonych i socjalistów, do
których należy minister Asselborn, doskonale zdają sobie sprawę z względnej słabości
swojego Trybunału. W związku z tym zaplanowali jego reformę. W kontekście krytyki
ministra Asselborna pod adresem Polski i równoległych działań Komisji Europejskiej
czytelnicy w Polsce zapewne spodziewaliby się, że taka reforma ma polegać na
wzmocnieniu roli luksemburskiego Trybunału Konstytucyjnego. Nic bardziej mylnego.
Lewicowy rząd ma zamiar go zlikwidować. Przewiduje to przyjęty przez koalicję w
zeszłym roku projekt nowej konstytucji, z którym każdy może się zapoznać na stronie
http://www.referendum.lu.
Dla lewicowego luksemburskiego rządu przyjęcie nowej konstytucji jest sztandarowym
projektem programowym, więc oficjalnie zgłoszony zamiar likwidacji tak istotnego
elementu państwa prawa jak Trybunał Konstytucyjny powinien być dokładnie
przeanalizowany przez Komisję Europejską pod przewodnictwem innego
Luksemburczyka – Jeana-Claude'a Junckera. Ciekawe, dlaczego do tej pory Komisja nie
zgłosiła żadnych zastrzeżeń? Czy w ogóle to uczyni? No, chyba że w Komisji nikt
niczego nie zauważył, bo wiadomo – najciemniej jest pod latarnią.
Co do zarządzania publicznymi środkami masowego przekazu, to w Luksemburgu o
żadnych konkursach na menedżerskie stanowiska nie ma mowy. W Wielkim Księstwie
istnieje tylko jedna publiczna rozgłośnia – Radio 100,7 – i na mocy rozporządzenia
Wielkiego Księcia z 19 czerwca 1992 r. cały jej dziewięcioosobowy zarząd jest
mianowany przez rząd.
Nie przypominam sobie również, aby w 2009 r. Komisja Europejska, Jean-Claude
Juncker, Jean Asselborn, Viviane Reding czy inni znani luksemburscy politycy
protestowali, gdy w sąsiadującej z Luksemburgiem Francji Nicolas Sarkozy tak zmienił
prawo, żeby to prezydent Republiki Francuskiej mógł bezpośrednio mianować szefa
francuskiego publicznego koncernu medialnego.
Nie jest również żadną tajemnicą, że główne luksemburskie gazety są ściśle związane z
partiami politycznymi. Nawet w opisie luksemburskiej prasy (pod hasłem „main
dailies/written press") znajdującym się na oficjalnym portalu Wielkiego Księstwa
http://www.luxembourg.public.lu mowa jest o tym, że mają one „stronniczy charakter", co
wręcz zostało specjalnie zaznaczone pogrubionym drukiem!
Niestety, sam mogę to potwierdzić. Gdy kilka lat temu Ambasada RP w Luksemburgu
wraz z Uniwersytetem Luksemburskim zorganizowała konferencję na temat gazu
łupkowego, to po interwencji jednego z nieprzychylnych wobec gazu łupkowego
luksemburskich polityków tekst czołowego dziennika o tym wydarzeniu został
natychmiast zdjęty z jego strony internetowej, a następnego dnia nie poszedł do
druku. Nikt nie zrobił z tego powodu awantury, a w rozmowach prywatnych
dziennikarze przyznawali, że takie interwencje polityków są w Luksemburgu na
porządku dziennym.
A luksemburska Rada Prasowa, która powinna dbać o niezależność i wolność mediów?
Owszem, istnieje, ale nie ma wystarczającej siły przebicia. W ciągu ostatnich kilku lat
Rada dwukrotnie uznała, że w stosunku do artykułów prasowych, komentarzy,
reportaży i jakichkolwiek innych materiałów medialnych nie można stosować zakazu
dyskryminacji ze względu na płeć, ponieważ taki zakaz ogranicza wolność i
niezależność mediów. Żaden luksemburski rząd się tymi stanowiskami Rady nie
przejął. Zostały one zignorowane, a kontrowersyjne przepisy – podtrzymane. I co na
ten temat mają dziś do powiedzenia czołowi luksemburscy politycy tak żarliwie
broniący niezależności mediów? Nic, zupełnie nic.
W tej sytuacji z czystym sumieniem można im zadedykować następujące słowa z
Ewangelii św. Łukasza: „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we
własnym oku nie dostrzegasz?"
Autor jest ambasadorem RP w Wielkim Księstwie Luksemburga. Tekst zawiera jego
prywatne poglądy