Miłość w czasach zarazy. Recenzja filmu
Miłość w czasach zarazy. Recenzja filmu
Love in the time of cholera/Miłość w czasach zarazy
Wielka powieść Gabriela Garcii Marqueza zasługuje na lepszą ekranizację niż ta Mike’a Newella. Twórca takich filmów jak: Harry Potter i czara ognia, Donnie Brasco, Cztery wesela i pogrzeb podjął się zadania, którego wielu filmowców dotychczas unikało: zekranizowania powieści Marqueza. Przedsięwzięcie karkołomne, bo książki nagradzane Noblem stawiają wysoką poprzeczkę każdemu, kto próbuje przenieść je na ekran. Są to przecież historie wyjątkowe: pełne magii, fantazji, emocji, poezji.
Bohaterowie powieści są nakreśleni w sposób złożony, a jednocześnie bywają w swoich zachowaniach śmieszni i nieporadni, co czyni odzwierciedlenie na taśmie filmowej ich wielowarstwowej osobowości zadaniem niemal niemożliwym. Adaptacja dzieła Marqueza niesie więc z założenia ogromne ryzyko fiaska. Pomimo tego, niepowtarzalny „wizualny” klimat książki jest zachowany w filmie: pokazane pejzaże, kolory, zapachy (niemal można poczuć woń kwiatów!); ten kto czytał powieść doskonale wie o czym mówię.
Historia jest następująca: Florentino (Javier Barde) jest młodym telegrafistą, który pewnego dnia otrzymuje zadanie dostarczyć telegram Lorenzo Dazy (John Leguizamo). W jego domu odkrywa miłość swego życia, Ferminę Dazę (Giovanna Mezzogiorno). Gorącymi listami zapewniającymi o uczuciu rozpala serce młodej dziewczyny ale jej ojciec (John Leguizamo) wpada w furię i poprzysięga sobie, że nigdy nie pozwoli córce na ten związek, a by temu zadośćuczynić, izoluje ją od kochanka. Po wielu latach rozłąki krnąbrna Fermina godzi się na małżeństwo z rozsądku z pewnym przystojnym i doskonale wykształconym doktorem Juvenalem Urbino (Benjamin Bratt), który stosując własne, innowacyjne praktyki medyczne skutecznie pokonuje epidemię panującej wówczas cholery. Mimo młodego wieku, zdobywa sobie dzięki temu szacunek, a co za tym idzie wysoką pozycję społeczną. Zauroczona Fermina zapomina o młodzieńczej miłości i doskonale odnajduje się w roli doktorowej. Jednak Florentino nie zapomina o Ferminie. Jego życie będzie polegało na odliczaniu dni do spełnienia młodzieńczego uczucia, pocieszając się w ramionach niezliczonej ilości kobiet, których ponad 600 (!) uwiedzie i porzuci. Jednak jego serce będzie przez 50 lat, 9 miesięcy i cztery dni czekać cierpliwie na dzień, kiedy odzyska miłość kochanki.
Taki jest przebieg akcji filmu, lecz gwarantuję, że wszystko jest przewidywalne w Miłości w czasach zarazy. Nie ma niespodzianek, nie ma kreatywności w formie w porównaniu z dziełem Marqueza. Wyjątkowy tekst literacki w wyjątkowo zręcznych rękach scenarzysty Ronalda Harwooda (autor takich pereł jak choćby Pianista) i reżysera Mike'a Newella przemienił się w nieporadny film pełen dramatycznych momentów, które raczej śmieszą. Widz nie identyfikuje się z dramatem Florentino, co całkowicie niszczy konstrukcję filmu. Gra aktorska, np. Javiera Bardema (zaskakującego w nagrodzonym Oskarem filmie No country for old men) pozostawia wiele do życzenia, pozostali aktorzy robią co moga, jednak większość z nich ewidentnie ogranicza niemożność swobodnego wypowiedzenia się w języku dla nich obcym, jakim jest angielski.
W tej północnoamerykańskiej produkcji występują aktorzy z USA, Brazylii, Kolumbii, Włoch, Hiszpanii, Meksyku. Wybór języka wersji oryginalnej filmu (innego niż angielski) pozostanie zawsze dylematem dla producentów amerykańskich, jednak usytuowanie takiej ilości aktorów mówiących po angielsku ze zróżnicowanym akcentem daje wrażenie wielojęzycznego chaosu i raczej przeszkadza w odbiorze.
Marquez powiedział kiedyś, że angielski nie jest językiem, którym posługuje się najwięcej ludzi na świecie, ale językiem którym na świecie mówi się najgorzej. Ta deklaracja wydaje się pasować jak ulał do ekranizacji Miłości w czasach zarazy...
A.R.Reis/S.Piłat
– • – • – • – • –
Tytuł: Miłość w czasach zarazy
Tytuł oryginału: Love in the time of cholera
Reżyseria: Mike Newell
Czas trwania: 130 min.
Gdzie: Utopia
Wielka powieść Gabriela Garcii Marqueza zasługuje na lepszą ekranizację niż ta Mike’a Newella. Twórca takich filmów jak: Harry Potter i czara ognia, Donnie Brasco, Cztery wesela i pogrzeb podjął się zadania, którego wielu filmowców dotychczas unikało: zekranizowania powieści Marqueza. Przedsięwzięcie karkołomne, bo książki nagradzane Noblem stawiają wysoką poprzeczkę każdemu, kto próbuje przenieść je na ekran. Są to przecież historie wyjątkowe: pełne magii, fantazji, emocji, poezji.
Bohaterowie powieści są nakreśleni w sposób złożony, a jednocześnie bywają w swoich zachowaniach śmieszni i nieporadni, co czyni odzwierciedlenie na taśmie filmowej ich wielowarstwowej osobowości zadaniem niemal niemożliwym. Adaptacja dzieła Marqueza niesie więc z założenia ogromne ryzyko fiaska. Pomimo tego, niepowtarzalny „wizualny” klimat książki jest zachowany w filmie: pokazane pejzaże, kolory, zapachy (niemal można poczuć woń kwiatów!); ten kto czytał powieść doskonale wie o czym mówię.
Historia jest następująca: Florentino (Javier Barde) jest młodym telegrafistą, który pewnego dnia otrzymuje zadanie dostarczyć telegram Lorenzo Dazy (John Leguizamo). W jego domu odkrywa miłość swego życia, Ferminę Dazę (Giovanna Mezzogiorno). Gorącymi listami zapewniającymi o uczuciu rozpala serce młodej dziewczyny ale jej ojciec (John Leguizamo) wpada w furię i poprzysięga sobie, że nigdy nie pozwoli córce na ten związek, a by temu zadośćuczynić, izoluje ją od kochanka. Po wielu latach rozłąki krnąbrna Fermina godzi się na małżeństwo z rozsądku z pewnym przystojnym i doskonale wykształconym doktorem Juvenalem Urbino (Benjamin Bratt), który stosując własne, innowacyjne praktyki medyczne skutecznie pokonuje epidemię panującej wówczas cholery. Mimo młodego wieku, zdobywa sobie dzięki temu szacunek, a co za tym idzie wysoką pozycję społeczną. Zauroczona Fermina zapomina o młodzieńczej miłości i doskonale odnajduje się w roli doktorowej. Jednak Florentino nie zapomina o Ferminie. Jego życie będzie polegało na odliczaniu dni do spełnienia młodzieńczego uczucia, pocieszając się w ramionach niezliczonej ilości kobiet, których ponad 600 (!) uwiedzie i porzuci. Jednak jego serce będzie przez 50 lat, 9 miesięcy i cztery dni czekać cierpliwie na dzień, kiedy odzyska miłość kochanki.
Taki jest przebieg akcji filmu, lecz gwarantuję, że wszystko jest przewidywalne w Miłości w czasach zarazy. Nie ma niespodzianek, nie ma kreatywności w formie w porównaniu z dziełem Marqueza. Wyjątkowy tekst literacki w wyjątkowo zręcznych rękach scenarzysty Ronalda Harwooda (autor takich pereł jak choćby Pianista) i reżysera Mike'a Newella przemienił się w nieporadny film pełen dramatycznych momentów, które raczej śmieszą. Widz nie identyfikuje się z dramatem Florentino, co całkowicie niszczy konstrukcję filmu. Gra aktorska, np. Javiera Bardema (zaskakującego w nagrodzonym Oskarem filmie No country for old men) pozostawia wiele do życzenia, pozostali aktorzy robią co moga, jednak większość z nich ewidentnie ogranicza niemożność swobodnego wypowiedzenia się w języku dla nich obcym, jakim jest angielski.
W tej północnoamerykańskiej produkcji występują aktorzy z USA, Brazylii, Kolumbii, Włoch, Hiszpanii, Meksyku. Wybór języka wersji oryginalnej filmu (innego niż angielski) pozostanie zawsze dylematem dla producentów amerykańskich, jednak usytuowanie takiej ilości aktorów mówiących po angielsku ze zróżnicowanym akcentem daje wrażenie wielojęzycznego chaosu i raczej przeszkadza w odbiorze.
Marquez powiedział kiedyś, że angielski nie jest językiem, którym posługuje się najwięcej ludzi na świecie, ale językiem którym na świecie mówi się najgorzej. Ta deklaracja wydaje się pasować jak ulał do ekranizacji Miłości w czasach zarazy...
A.R.Reis/S.Piłat
– • – • – • – • –
Tytuł: Miłość w czasach zarazy
Tytuł oryginału: Love in the time of cholera
Reżyseria: Mike Newell
Czas trwania: 130 min.
Gdzie: Utopia
- Załączniki
-
- Milosc-w-czasach-zarazy.jpg (34.58 KiB) Przejrzano 9728 razy
Ostatnio zmieniony 01-01-1970, 01:00 przez Redakcja, łącznie zmieniany 1 raz.
~–~–~–~–~
Redakcja
Redakcja
A ja bym tak całkiem nie skreślała tego filmu. Nie jest to arcydzieło i nie może równać się książce (zresztą, czy jej filmowa adaptacja jest w ogóle możliwa?), jednak mimo wszystkich niedociągnięć dobrze się bawiłam. Podobała mi się gra Bardema i Fernandy Montenegro, poza tym wiele momentów jest po prostu zabawnych. Nieporadna angielszczyzna jest oczywiście rażąca, ale z drugiej strony jakoś współgra z życiową nieporadnością bohaterów.
Na marginesie mała poprawka techniczna - film jest wyświetlany tylko w Utopii, nie w Utopolis.
Na marginesie mała poprawka techniczna - film jest wyświetlany tylko w Utopii, nie w Utopolis.
Czy moge sie spytac czemu slowo "cholera" tlumaczy sie tu na "zaraza"? Zaraza jest raczej slowem ogolnym, tak jak po angielsku "plague". A "cholera" to jest konkretna choroba... po polsku by to tez bylo "cholera", nie? Ja tu nie chce nikogo nic uczyc - tylko pytam sie z ciekawosci.
Out of sorrow entire worlds have been built, out of longing great wonders have been willed.
To juz chyba lepiej byloby wtedy przetlumaczyc Ach, ta cholerna miłość. Co nie? <mrgreen>inesitka pisze:Jakby brzmiała "miłość w czasach cholery"?
A na powaznie: digilante, spojrzyj tutaj:
i tutaj: http://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C5%82o% ... ach_zarazy
Nic nie poradzisz – literatura piekna wymyka sie zasadom nie tylko wiernosci przekladu z oryginalem, ale czasem nawet i logice. Na rzecz piekna oczywiscie
Ok, to w sumie za duzo w to wczytuje - komus sie tak spodobalo i koniec. Juz chyba za pozno jechac sie z ta osoba o to bic, wiec sproboje sie zabardzo nie stresowac. Oddychamy razem... aaaaaaaaa, aaaaaaaa <mrgreen>
Out of sorrow entire worlds have been built, out of longing great wonders have been willed.
Digilante, ale nie zżymaj sie tak na tę niedosłowność w tytule! Ja probowalem dac ci delikatnie do zrozumienia, ze po prostu "Milosc w czasach cholery" akurat w jezyku polskim brzmi zupelnie nieciekawie a przez skojarzenie z przeklenstwem z cala pewnoscia malo literacko.
Jesli nawet tak bardzo chcesz byc purysta jezykowym, to musisz jednak uznac, ze w przypadku literatury pieknej tlumaczenie "notarialne przysiegle" czasem bardziej przeszkadza niz pomaga, zas tlumaczenie kreatywne, bywa ze wrecz podnosi wartosc oryginalnego dziela. Nie wiem czy znasz taki idiom (bo chyba to jest najwlasciwsze slowo) w obszarze polskich tlumaczen literatury anglojezycznej jak Stanislaw Baranczak? Mysle, ze mialbys jego tlumaczeniom duzo do zarzucenia Paradoksalnie dokladnie w tych samych momentach, gdzie inni (w tym i ja) wychwalaliby jego sztuke translatorska pod niebiosa.
I inny przyklad, tym razem lzejszy – Bartosz Wierzbięta i jego tlumaczenia Dreamworksowych (i nie tylko) komedii animowanych. Musze ci powiedziec, ze takie hity jak Shrek, Uciekające kurczaki czy Potwory i spółka znam doskonale w obu wersjach – oryginalnej i polskiej. I, niestety, tylko ta polska mnie smieszy (za to smieszy do upadlego!). Kawaly dla jankesow, tlumaczone doslownie – slowo w slowo – na jez. polski, bez kontekstu lingwistycznego, kulturowego etc. sa bardziej zenujace niz smieszne, niestety.
I co – dalej sie upierasz przy tej cholerze? <roll>
Jesli nawet tak bardzo chcesz byc purysta jezykowym, to musisz jednak uznac, ze w przypadku literatury pieknej tlumaczenie "notarialne przysiegle" czasem bardziej przeszkadza niz pomaga, zas tlumaczenie kreatywne, bywa ze wrecz podnosi wartosc oryginalnego dziela. Nie wiem czy znasz taki idiom (bo chyba to jest najwlasciwsze slowo) w obszarze polskich tlumaczen literatury anglojezycznej jak Stanislaw Baranczak? Mysle, ze mialbys jego tlumaczeniom duzo do zarzucenia Paradoksalnie dokladnie w tych samych momentach, gdzie inni (w tym i ja) wychwalaliby jego sztuke translatorska pod niebiosa.
I inny przyklad, tym razem lzejszy – Bartosz Wierzbięta i jego tlumaczenia Dreamworksowych (i nie tylko) komedii animowanych. Musze ci powiedziec, ze takie hity jak Shrek, Uciekające kurczaki czy Potwory i spółka znam doskonale w obu wersjach – oryginalnej i polskiej. I, niestety, tylko ta polska mnie smieszy (za to smieszy do upadlego!). Kawaly dla jankesow, tlumaczone doslownie – slowo w slowo – na jez. polski, bez kontekstu lingwistycznego, kulturowego etc. sa bardziej zenujace niz smieszne, niestety.
I co – dalej sie upierasz przy tej cholerze? <roll>
Komedia to cos innego, bo takiego Shreka nie mozna tlumaczyc jak pisales, notarialnie - humor to inna bestia.
Pamietaj ze jestem inzynierem - w moim mozgu nie miesci sie koncepcja tlumaczenia kreatywnego Albo jest "correct", albo "incorrect", a wszystko miedzy tymi jest wylacznie bajkopisownia artystow i krwiacych-serc, czyli "bleeding hearts", o ktorych Pink Floyd wystarczajaco stekal bijac pale o sciane <mrgreen> Hamlet chcial sie dowiedziec czy byc, lub nie byc... nic tam nie pisalo o takim jakby troche byciu, kreatywnie tak sobie byc...
Jescze ze trzy Vodka Martini i moze sie uspokoje. A niech ten film cholera wezmie.
Pamietaj ze jestem inzynierem - w moim mozgu nie miesci sie koncepcja tlumaczenia kreatywnego Albo jest "correct", albo "incorrect", a wszystko miedzy tymi jest wylacznie bajkopisownia artystow i krwiacych-serc, czyli "bleeding hearts", o ktorych Pink Floyd wystarczajaco stekal bijac pale o sciane <mrgreen> Hamlet chcial sie dowiedziec czy byc, lub nie byc... nic tam nie pisalo o takim jakby troche byciu, kreatywnie tak sobie byc...
Jescze ze trzy Vodka Martini i moze sie uspokoje. A niech ten film cholera wezmie.
Ostatnio zmieniony 10-03-2008, 20:21 przez digilante, łącznie zmieniany 1 raz.
Out of sorrow entire worlds have been built, out of longing great wonders have been willed.
"Za carem cholera
Kraków 14 IV 1848 r. Wojska rosyjskie niosące pomoc Austrii w jej walce z Węgrami przechodziły przez Kraków. Przyjechał też car Mikołaj, który - jako powiadają - towarzyszy armii, aby dodawać jej ducha, zachęcić do walki, bo żołnierze ponoć z wielką niechęcią idą na tę wyprawę. Za wojskiem, jak to nieraz bywało, przywlekła się cholera. Zaraza coraz to więcej ofiar pochłania, budząc powszechny niepokój i trwogę. "
http://www.dziennik.krakow.pl/public/?2 ... 4/b64.html
Nie potrzeba geniusza do tego, żeby wiedzieć, że cholerę można nazwać też zarazą ...
Kraków 14 IV 1848 r. Wojska rosyjskie niosące pomoc Austrii w jej walce z Węgrami przechodziły przez Kraków. Przyjechał też car Mikołaj, który - jako powiadają - towarzyszy armii, aby dodawać jej ducha, zachęcić do walki, bo żołnierze ponoć z wielką niechęcią idą na tę wyprawę. Za wojskiem, jak to nieraz bywało, przywlekła się cholera. Zaraza coraz to więcej ofiar pochłania, budząc powszechny niepokój i trwogę. "
http://www.dziennik.krakow.pl/public/?2 ... 4/b64.html
Nie potrzeba geniusza do tego, żeby wiedzieć, że cholerę można nazwać też zarazą ...
ufff, na szczęście tłumaczenie jest procesem kreatywnym, inaczej biednych tłumaczy dawno by wygryzły maszyny albo jeszcze wcześniej umarliby z nudów <mrgreen>digilante pisze:
Pamietaj ze jestem inzynierem - w moim mozgu nie miesci sie koncepcja tlumaczenia kreatywnego Albo jest "correct", albo "incorrect"
A Miłość w czasach zarazy nie jest podręcznikiem medycznym - digilante idź zobacz film albo jeszcze lepiej przeczytaj książkę i przekonasz się, że rodzaj jednostki chorobowej jest absolutnie bez znaczenia
Clematis... ale jeszcze nie rozumiesz o co mi chodzi...
Cholera jest typem zarazy. Tak jak swinka lub ospa jest typem zarazy. Wiec to co piszesz jest 100% perfekt. Tak samo mozna by napisac "przywlekla sie ospa. Zaraza coraz to...", lub "przywlekla sie tesciowa. Zaraza coraz to..." Lub... "przywlekly sie swinie. Zwierzeta coraz wiecej kartofli pochlaniaja, budzac powszechny niepokoj i trwoge." <mrgreen> Zgoda, ale to nie znaczy ze swinia rowna sie zwierzetem, jest tylko typem.
Tak samo w angielskim - cholera jest typem plague.
Cholera jest typem zarazy. Tak jak swinka lub ospa jest typem zarazy. Wiec to co piszesz jest 100% perfekt. Tak samo mozna by napisac "przywlekla sie ospa. Zaraza coraz to...", lub "przywlekla sie tesciowa. Zaraza coraz to..." Lub... "przywlekly sie swinie. Zwierzeta coraz wiecej kartofli pochlaniaja, budzac powszechny niepokoj i trwoge." <mrgreen> Zgoda, ale to nie znaczy ze swinia rowna sie zwierzetem, jest tylko typem.
Tak samo w angielskim - cholera jest typem plague.
Out of sorrow entire worlds have been built, out of longing great wonders have been willed.