Pamietniczek z wycieczki

Przeniesione z działu News fotorelacje z imprez polska.lu a.s.b.l. oraz fotoreportaże prywatne użytkowników forum
Awatar użytkownika
xtheo7
Posty: 929
Rejestracja: 26-09-2006, 19:48
Lokalizacja: ettelbruck / waw

Post autor: xtheo7 »

Ejze mawi, z tym syfem na ulicach to albo mieszkasz w jakims zaplutym gettcie albo cos naciagasz ! Bylem w Chicago w lutym, i centrum miasta znalazlem nader czyste, porownywalne do miast skandynawskich !

Co do jedzenia, to polecam ci Weber's Grill, ktory jest w USA instytucja. Wstrzymaj sie, jesli nie lubisz czerwonych mies w ilosci garagntuicznej.
Jesli chodzi o polskie specyjaly, ktore na dobre zadomowily sie w amerykanskiej kuchni, to nalezy dorzucic "polish cabbage", czyli ..... golabki. Kilka lat temu, gdy goscilem w siedizibe glownej General Motors w Detroit, zaproszono mnie na lunch do ich pracowniczej stolowki. Jednym z dan dnia byla wlasnie polish cabbage, szczodrze serwowana przez murzynke o tuszy zblizonej do sredniej klasy, nipponskiego sumotori... Wszystko to razem wydalo mi sie dosc groteskowe, bo jednym z podejmujacych mnie gentlemanow byl azjata o szczerym, polskim nazwisku - javorsky chyba. <lol>
Awatar użytkownika
jespere
Posty: 1503
Rejestracja: 26-09-2006, 14:33
Lokalizacja: z melmac

Post autor: jespere »

co do przepisow drogowych - rzeczywiscie maja te kuriozalne cztery stopy - ale jakos to dziala.
za to przepis, ktory tam mi sie strasznie podobal to prawoskret zawsze dozwolony - tzn nawet na czerwonym swietle, tylko przepuscic kierunek poprzeczny i w prawo zawsze mozesz jechac i nie stac jak palant. (przypomina to nasza zlikwidowana juz zielona strzalke)
a co do kuchni - porzuc te sandwiche - w pierwszym lepszym restaurancie mozesz juz zjesc cos dobrego za 5-10 dolcow.
czekamy na nastepne sprawozdania. spedzasz tam swieta?
MaWi
Posty: 3662
Rejestracja: 18-09-2006, 16:41

Post autor: MaWi »

Drodzy Koledzy,

przede wszystkim bardzo dziekuje za dobre rady. Z niektorych z nich juz skorzystalem, z innych skorzystac juz nie zdaze, bo moj pobyt w Amerykowie powoli dobiega konca. Obiecuje jeszcze napisac krotka relacje i podrzucic kilka ciekawych faktow, ale to moze za pare godzin, kiedy Wy bedziecie jeszcze smacznie spac, a ja spokojnie wieczorkiem bede mogl zasiasc do komputerka i podsumowac kilka ostatnich dni.

Teraz zamieszczam kilka fotek, z ktorych jedna dedykuje szczegolnie koledze xtheo, zapewniajacemu, ze balagan w Ameryce zdarza sie jedynie w slumsach ;) Otoz mialem szczescie mieszkac niedaleko tzw. Downtown, w rejonach byc moze nienajbogatszych, ale jednakowoz zamieszkalych raczej przez ludzi zamoznych. Na jednej z glownych ulic tutaj stoi zaparkowana nowa honda (niemal nie smigana ;) ). Zobaczcie sobie co ludzie tutaj trzymaja w takich samochodach. Zreszta – to w co mozna wdepnac tutaj wsiadajac do czyjegos samochodu, z cala pewnoscia przerasta Wasze najsmielsze wyobrazenia. Moze przy innej okazji napisze na ten temat troche wiecej.

A teraz pozdrawiam wszystkich przedswiatecznie!

Wasz wujek Matt z Podrozy
Załączniki
Picture(1).jpg
Picture(1).jpg (18.87 KiB) Przejrzano 3126 razy
MaWi
Posty: 3662
Rejestracja: 18-09-2006, 16:41

Telegramem z Kingsajzu

Post autor: MaWi »

To co w Ameryce przede wszystkim zaskakuje, dopada i nie pozwala spokojnie zyc, to zupelnie inne standardy jesli chodzi o miary, wagi, objetosci i nie tylko. Oczywiscie pisanie o samym fakcie byloby truizmem, w koncu kazde dziecko wie ze swiat dzieli sie na system metryczny i anglosaski system miar i wag. Jednak juz na miejscu, w Stanach, roznica ta nabiera znacznie glebszego, bo praktycznego wymiaru.

Generalnie wszystko jest wieksze, co w okreslonych przypadkach daje sie dotkliwie we znaki. Okreslenia odleglosci w milach, nawet jesli zdajemy sobie sprawe, jak maja sie do ich kilometrowego ekwiwalentu, usypiaja czujnosc. Wydaje nam sie, ze jesli odleglosc gdziestam wynosi "3", to jest to calkiem niedaleko. Dopiero po chwili zastanowienia konstatujemy, ze to przeciez niemal 5 km.

Nie da sie kupic "normalnej" puszki piwa czy coli. Napoje sprzedawane sa albo w dziwnych, malych na "jeden lyk" 8-uncjowych puszkach (okolo 240 ml) albo w "pintach" rownych mniej wiecej 710 ml – niby da sie to wchlonac za jednym razem, ale przyznam, ze wole dawki nieprzekraczajace 0.5 l napoju za jednym podejsciem <roll> Natomiast ceny paliwa na stacjach podawane sa za galon, co szczesliwie pozwala nam, Europejczykom, nie popasc w depresje pod wplywem konstatacji jak cholernie duzo musimy wydawac na tankowanie. Typowa bowiem cena ropy na stacji wynosi w USA $2.80, czyli sprawia wrazenie, ze jakos ze dwa razy drozej niz w Luxie. Niestety, to tylko wrazenie. Bo oczywiscie te 2.80 Amerykanin placi za galon, a wiec niemal 5 l paliwa :/

Kolejny problem czeka nas przy wydawaniu pieniedzy. Nie mowie nawet o tym, ze umilowanie Amerykanow do 1-dolarowego banknotu kaze im trzymac "drobne" w papierowej postaci, co myli, bo majac wypchany banknotami portfel moze sie okazac, ze nie stac cie nawet na obiad – w koncu 20 jednodolarowek to juz calkiem spory plik, niewiele wiecej wart jednak niz 2 najmniejsze, 5-eurowe banknoty. Prawdziwy problem pojawia sie jednak, kiedy dochodzimy do liczenia monet. W USA sa bowiem w obiegu monety 1, 5, 10 i 25 (!) centowe. Oczywiscie na zadnej z monet nie ma okreslenia cyfrowego i nawet wiedzac co znaczy "dime", a co "quarter", dopoki nie przyzwyczaisz sie do rozpoznawania ich po wielkosci, poslugiwanie sie nimi to prawdziwy "challenge". Ponadto brak "dwojek" a przede wszystkim zastapienie dwudziestek monetami dwudziestopieciocentowymi powoduje, ze odliczenie "z marszu" np. 74 centow stanowi nie lada wyzwanie ;) Mniejsza zreszta o drobne, ktorych zapewne przywioze stad mnostwo, gdyz z powodu problemow opisanych powyzej, za kazdym razem wolalem placic w sklepie okraglymi, "papierowymi" sumami, dostajac w rewanzu garsc monet.

Nie zaskoczyl mnie w USA prad – szczesliwie zaopatrzylem sie w stosowne "przejsciowki" a ponadto wiekszosc obecnie produkowanych urzadzen elektronicznych akceptuje napiecie od 110-240 V, tak wiec nawet nie potrzebowalem brac ze soba transformatora. Zaskoczyl natomiast istniejacy w Chicago (a byc moze i w innych miastach) system okreslania odleglosci pomiedzy poszczegolnymi adresami mierzony w... blokach. Jeden blok, to odleglosc od jednego skrzyzowania do drugiego, co jest o tyle konsekwentne, ze wiekszosc drog w miescie krzyzuje sie pod katem prostym a odleglosci pomiedzy ulicami to niemal zawsze cwierc mili. Trzeba sobie jednak wyobrazic jak duzy jest "blok" i miec swiadomosc, ze jesli ktos mowi, ze mieszka "cztery bloki stad", to oznacza, ze lepiej bedzie dla ciebie, jesli skorzystasz z metra albo wezmiesz taksowke.

I na koniec jeszcze maly powrot do sandwiczowych refleksji. W dziedzinie miar i wag i tutaj mamy zupelnie inne standardy. O ile "BigMac, to BigMac" (ciekawe, czy ktos zgadnie skad ten cytat? ;) ) i nawet w Europie ma on ten sama wielkosc co w swojej ojczyznie, to kanapke kupuje sie tutaj (poza "normalnym", zblizonym do naszego rozmiarem) w wielkosci "foot long". Stopa jest bowiem obok cala jedna z podstawowych jednostek dlugosci w USA, a ze w Ameryce wszystko musi byc odmierzone "calowka", to i kanapka nie moze miec innej wielkosci niz zgodnej z miejscowym systemem miar i wag. Tymczasem pokonanie "dobrze wypasionego" sandwicza dlugosci ponad 30 cm to zadanie przerastajace potrzeby sniadaniowe przecietnego Europejczyka. Byc moze wlasnie dlatego amerykanski standard obwodu obywatela w pasie jest takze nieco... powiedzialbym... inny?

Skoro jestesmy przy tematach europejskich, pozwole sobie zamiescic kilka zdjec, wsrod ktorych znajdziecie udokumentowana przeze mnie obecnosc na amerykanskiej ziemi jednego z "liderow" ;) europejskiego handlu spozywczego (bardzo przepraszam, ze niewyrazne, ale robione z okien metra). Zupelnie nie spodziewalem sie zobaczyc tego szyldu tak daleko od naszych stron. <lol>

Wasz wuj Matt z Podrozy

PS. Pilem espresso w Starbucks. Wielkosc europejska, smak akceptowalny tyle, ze... podawane oczywiscie w papierowym kubasku wielkosci co najmniej naszej szklanki, tak wiec wygladalo to jak lustereczko wody gdzies na dnie glebooookiej studni :(

PS2. Mialem okazje skosztowac miejscowej "Polish Hot". Typowy hot-dog z wkladem w postaci kielbasy, ktorej w Polsce na prozno by szukac, najbardziej przypominajacej natomiast cos co u nas nazywa sie "Debrecziner" – dosyc pikantna kielbaske paprykowa. Moze to nie polskie, ale z pewnoscia smaczniejsze od wiekszosci rdzennie amerykanskich sandwiczy. Polecam!
Załączniki
NasiTuByli.jpg
NasiTuByli.jpg (10.17 KiB) Przejrzano 3519 razy
TezMajaKrowy.jpg
TezMajaKrowy.jpg (9.23 KiB) Przejrzano 3519 razy
TrocheWiecejDrapaczy.jpg
TrocheWiecejDrapaczy.jpg (19.48 KiB) Przejrzano 3519 razy
ZnanaMarkaEuropejska2.jpg
ZnanaMarkaEuropejska2.jpg (7.49 KiB) Przejrzano 3519 razy
ZnanaMarkaEuropejska.jpg
ZnanaMarkaEuropejska.jpg (10.32 KiB) Przejrzano 3097 razy
Ostatnio zmieniony 09-04-2007, 14:07 przez MaWi, łącznie zmieniany 9 razy.
Awatar użytkownika
bamaza42
Posty: 4441
Rejestracja: 26-09-2006, 15:57
Lokalizacja: Gdansk/Luxembourg

Post autor: bamaza42 »

MaWi...a cóż to Cie poniosło do tej Hameryki trj wiosny???.... :)
MaWi
Posty: 3662
Rejestracja: 18-09-2006, 16:41

Post autor: MaWi »

MaWi...a cóż to Cie poniosło do tej Hameryki trj wiosny???....
Sprawy zawodowe, jak to sie dumnie mowi 8) A konkretnie – bralem tam udzial w pewnym mocno zaawansowanym technologicznie projekcie artystycznym. A jeszcze konkretniej – chetnie, ale przy innej okazji <mrgreen>
MaWi
Posty: 3662
Rejestracja: 18-09-2006, 16:41

Amerykanska wiza, czyli pierwszy kontakt z imperium biznesu

Post autor: MaWi »

Moja przygoda dobiegla konca. Witaj kochana Europo! Koniec zaskoczen i frustracji nawet przy tak banalnych i codziennych sprawach jak kupowanie kanapki w BurgerKingu ;)

W ferworze przedwyjazdowej krzataniny zapomnialem napisac o pewnej sprawie, nie tyle nawet ciekawej co przydatnej, dla kogos, kto nagle wpadlby na pomysl rzucenia wszystkiego i wyjazdu na (chocby) Alaske. Mianowicie bedzie teraz o wizie do USA.

Jak wiadomo, nam Polakom, nawet tym zamieszkalym w Luksemburgu, do szczescia, a wiec do wybrania sie za ocean potrzebna jest nadal wiza. Co prawda przebakiwuje sie tu i owdzie, ze Wujek Bill w uznaniu naszych zaslug na polu chwaly warunkowo dopusci nas do swojego raju, jednak poznawszy juz teraz tempo dzialania amerykanskiej biurokracji, wydaje mi sie, ze nawet przy pomyslnych wiatrach i akceptacji kongresu, sprawa moze jeszcze potrwac ze trzy lata. Moze sie wiec okazac, ze predzej czy pozniej bedziecie zmuszeni udac sie do warowni na Limpertsberu.

Zeby nie rozwlekac tematu, a jednoczesnie sprzedac tu kilka przydatnych informacji, komentarze w dalszej czesci ogranicze do niezbednego minimum.

Tak wiec, chcac sie dorobic wizy wjazdowej do USA musimy sie umowic na spotkanie telefonicznie. I teraz uwaga – aby to zrobic dzwoni sie na telefon 900-77-870. Ci ktorzy znaja juz co nieco miejscowe zwyczaje wiedza, ze numery rozpoczynajace sie na 900... to w Luxie to samo co w Polsce 0-700. I wlasnie dokladnie tak jest! Koszt polaczenia (co uczciwie zapowiada automat) plasuje sie w okolicy jednego dolca za minute (czyli jakies 80 ct). Oczywiscie minut nabije sie troche, tak wiec Wujek Bill zarobi na Was zanim jeszcze dostapicie przywileju wjazdu. Ja, powiem to tu otwarcie, za pierwszym razem zrezygnowalem po 10 minutach wysluchiwania, ze "wszystkie linie sa zajete". Zadzwonilem po prostu dnia nastepnego i tym razem, czekawszy juz tylko 5 minut, nawiazalem mila konwersacje z panem z wydzialu konsularnego. Rozmowa trwala dlugo, bo Pan potrzebowal uzyskac ode mnie wszystkie mozliwe dane – nie tylko imie i nazwisko, ale takze adres, numer paszportu i wiele innych danych, z ktorych czesc musialem przeliterowac. Poplynelo kolejne 10 albo moze nawet 15 euro. No, ale coz... life is brutal and full of zasadzkas! Aha – najlepiej sciagnac sobie wczesniej z ich strony (lub wypelnic on-line i wydrukowac) formularz DS-156 oraz jesli sie jest facetem w wieku "poborowym" DS-157. Po pierwsze i tak sie nam przyda i bez niego nie ma co sie wybierac do Ambasady, a po drugie podczas rozmowy telefonicznej bedziemy mieli wiekszosc danych juz pod reka, bo wlasnie te same dane co na formularzu musimy przeliterowac dzwoniac na numer 0-700... o, przepraszam 900... ;)

Po tym wszystkim zostalem wreszcie umowiony! Przy uzyskiwaniu wizy w ambasadzie w Luxie trzeba pamietac, ze tutejszy konsulat zalatwia te sprawy wylacznie we wtorki i to pod warunkiem, ze dany wtorek nie jest przypadkowo swietem ani w Luxie ani w USA. Ja na przyklad trafilem jak kula w plot w urodziny prezydenta Hameryki, no i mimo iz w Luxie wszyscy pracowali, to niestety po wize moglem sie zglosic dopiero dwa tygodnie pozniej (wtorek tydzien pozniej, zaproponowany przez pana z ambasady, musialem zignorowac, gdyz wybieralem sie do Polski). Tym samym, nagle stanelo pod znakiem zapytania, czy zdaze w ogole dostac wize przed planowanym wyjazdem. Na szczescie, jak sie okazalo, wize zalatwiaja niemal od reki. Obawialem sie czekania przynajmniej kilka dni, jakiez wiec bylo moje zaskoczenie, kiedy po przeprowadzeniu wszystkich niezbednych procedur, pan w okienku oswiadczyl mi, zebym wpadl odebrac paszport... po lunchu!

W oczekiwaniu na wize nalezy sie spodziewac nastepujacych atrakcji:

1) stania nawet i 3 kwadranse na deszczu, skwarze lub mrozie (w zaleznosci od pory roku) przed ambasada, mimo iz umawiamy sie zawsze na dokladnie okreslona godzine. Dodatkowo, chce to wyraznie powiedziec, choc wejscie do ambasady zaopatrzone jest w rodzaj ganka, straznik nie pozwala stac pod tym zadaszeniem. Skoro jednak w koncu zostaniemy zawolani, czeka nas bardzo dokladna kontrola przy wejsciu.

2) trzeba zostawic w depozycie takie rzeczy, jak kluczyki do samochodu czy komorke, uprzednio ja wylaczajac. To zreszta nie koniec. Z tego przedsionka prowadzeni jestesmy, zawsze pojedynczo i w eskorcie straznika do poczekalni w budynku, gdzie zalatwia sie sprawy konsularne. Tam jednak, zanim wejdziemy, znowu czeka nas kontrola – bramka i obmacywanki. Nie potrafie sobie odpowiedziec po co te dalsze ceregiele – coz bowiem mozna przemycic i w jaki sposob, pomiedzy ta pierwsza bardzo restrykcyjna kontrola, a ta druga, jakies 15 metrow dalej?

3) nalezy miec przy sobie 80 euro wzgl. $100 w gotowce. Czeki, karty i inne formy platnosci nie sa przyjmowane!

4) lepiej byc przygotowanym psychicznie (czy mentalnie?) na gwalt na wlasnej suwerennosci w postaci obowiazkowego poddania sie zdjeciu odciskow palcow. Bez tego – mozna o wizie do USA zapomniec!

5) trzeba wziac ze soba zdjecie, ale nie takie jak do paszportu, tylko koniecznie i wylacznie w niespotykanym w Europie wymiarze 2 cale na 2 cale (a wiec 50x50mm)

To tyle, jesli chodzi o powinnosci. Reszta to przyjemnosci, a juz szczegolnie rozmowa z panem z wydzialu konsularnego. Jego zadaniem jest zapewne dowiedziec sie za wszelka cene czy ubiegajacy sie o wize nie ma w planach odstrzelic prezydenta, wysadzic w powietrze Empire State Building, albo najgorszym razie podjac za oceanem nielegalna prace. Musze jednak przyznac, ze "rozmowa kwalifikacyjna" mimo niesprzyjajacych warunkow – pancernej szyby i malej kanciapy w jakiej zamykany jest delikwent – przebiega w atmosferze niezwykle cieplej, by nie powiedziec wrecz przyjacielskiej pogawedki. Z cala stanowczoscia musze to podkreslic, ze ten moment byl ewidentnie najprzyjemniejszym moim kontaktem z amerykanska biurokracja i jako taki stal w wyraznej opozycji do zdecydowanie chlodnego przyjecia mnie przez immigration officera na lotnisku O'Hare, ale mniejsza z tym.

Informacje oficjalne na powyzszy temat, jak tez i potrzebne formularze sciagnac mozna ze strony http://luxembourg.usembassy.gov/consular.html

***

Tyle jesli chodzi o wspomnienia. Tymczasem, jako porzadny obywatel, maz zonie i ojciec dzieciom <mrgreen> na Swieta zjechalem do domu. Moja amerykanska przygoda dobiegla konca i jesli uda mi sie odespac i zwalczyc jet lag, to obiecuje napisac jeszcze kilka refleksji na temat mojej amerykanskiej podrozy i zamiescic serie zdjec ze szczytu Hancock Tower, drugiego co do wielkosci budynku w wietrznym miescie.

Wasz wujek Matt z Podrozy
Załączniki
ChicagoItself.jpg
ChicagoItself.jpg (21.24 KiB) Przejrzano 3488 razy
Pocztowka.jpg
Pocztowka.jpg (12.34 KiB) Przejrzano 3488 razy
Pocztowka2.jpg
Pocztowka2.jpg (19.29 KiB) Przejrzano 3066 razy
MaWi
Posty: 3662
Rejestracja: 18-09-2006, 16:41

Post autor: MaWi »

No i w koncu odespalem. Trudno jest sie przyzwyczaic do siedmiogodzinnej roznicy w czasie, a juz szczegolnie trudno zmusic swoj organizm do takiej zmiany "w te i we wte" dwa razy w ciagu niewiele ponad tygodnia. O tym jak zwalczyc tzw. jet lag, mozemy przeczytac chocby w Internecie. Ja nie czytalem, wiec nie powiem czy rady tam zawarte godne sa polecenia, ale jakos powoli zaczynam na powrot odrozniac dzien od nocy.

Moj ostatni dzien w Amerykowie moglem wreszcie przeznaczyc na upragnione zwiedzanie. Oczywiscie na pierwszy ogien poszlo zwiedzanie... sklepow ;) totez na muzea zwyczajnie nie zostalo czasu. Zreszta muzeow w Chicago dostatek, wiec i tak nie bylbym w stanie wybrac, czy lepiej wybrac sie, majac te kilka godzin, do muzeum sztuki wspolczesnej, obejrzec kolekcje dziel Picassa i Cezanne czy muzeum Nauki i Przemyslu.

Oczywiscie z cala pewnoscia nalezalo obejrzec miasto z gory. Okazji do tego co niemiara, bo w tzw. dauntaunie (czyli po naszemu centrum) co drugi biurowiec ma co najmniej 50 pieter. Niektore zas nawet wiecej. Oczywiscie poprzeczke stawiac trzeba sobie zawsze mozliwie najwyzej, a najwyzej w Chicago nazywa sie Sears Tower. Jednak, jak wyjasnil mi tubylec, wspinanie na ten szczyt w Chicago ma przynajmniej dwie wady – po pierwsze kosztuje jakies 20 dolcow od lebka, a po drugie... nie widac stamtad Sears Tower. Dlatego tez warto wybrac sie (i tam wlasnie sie znalazlem) na Hancock Tower – drugi co do wielkosci drapacz chmur w wietrznym miescie, majacy cos ponad setke pieter i posiadajacy piekny taras widokowy bedacy jednoczesnie restauracja i barem na pietrze numer 96.

Tam tez sie znalazlem i po wypiciu, dla kurazu, jednej pinty amerykanskiego piwa ( <yyy> ) rozpoczalem sesje fotograficzna, ktorej rezultaty mozecie obejrzec ponizej. Najfajniesze bylo to, ze mozna bylo stanac niemal na krawedzi i spojrzec prosto w dol z wysokosci tych 96 pieter, gdyz okna w tym przybytku mialy szyby do samej podlogi i nie bylo zadnych barierek czy ograniczen uniemozliwiajacych chocby oparcie sie o to okno.

Mala uwaga dla tych, ktorzy przypadkiem wybiora sie tam w moje slady 8) – nie probujcie robic tego na 3 godziny przed odlotem Waszego samolotu z lotniska O'Hare, bo mozecie na ten samolot po prostu sie spoznic. Ja wykonalem odwrot z tegoz podniebnego pubu na jakies 3 godziny przed moim lotem i wtedy okazalo sie... ze do windy, ktora mialaby mnie sprowadzic na dol wije sie dluga, centkowana, kreta kolejka! <wnerw> Mijaja dlugie minuty a kolejka zmniejsza sie w stopniu niemal niezauwazalnym. W koncu wydobywam sie ze szklanej pulapki i laduje na dole jakies 2 godziny przed odlotem, podczas gdy lotnisko hen, hen! Powiem Wam – znajomy, ktory mnie mial zawiezc na lotnisko dokonal cudow – trase, ktora normalnie pokonuje sie w minut 40 (uwzgledniajac w zasadzie nieuchronny korek przy rozjezdzie miedzystanowej 90/94) pokonal w jakies 20 minut (thank you very much Ryan! :) ), gwalcac przy tym przede wszystkim swoje niemal wrodzone poszanowanie dla prawa amerykanskiego, ktore jak wiadomo jest gwarantem wolnosci kazdego Amerykanina (przynajmniej od czasu, kiedy ostatni hippis obcial tu wlosy i zalozyl krawat ;) ).

Nie bede Wam opowiadac malo interesujacego epizodu kontroli bezpieczenstwa na lotnisku. Nasi europejscy pogranicznicy nie pozostaja bynajmniej w tyle jesli chodzi o nadgorliwosc w tym wzgledzie! Powiem Wam jedynie to, co moze sie Wam przydac, gdyby przypadkiem przyszlo Wam do glowy przywiezc z ojczyzny burbona choc jedna butelke tego trunku zakupiona na lotnisku i wlozona do bagazu podrecznego.

Nie robcie tego, a juz z pewnoscia nie robcie tego, jesli czeka Was przesiadka do Luxa np. w Paryzu czy Amsterdamie lub Frankfurcie! Dlaczego? Bo zakupiony na lotnisku w USA plyn bedziecie mogli legalnie przewiezc tylko do pierwszego celu Waszej podrozy. W Paryzu (gdzie miedzyladowalem) ten legalnie zakupiony i przewieziony burbon staje sie absolutnie nielegalny, toksyczny, wybuchowy i co tam jeszcze najgorszego mozecie sobie wyobrazic wobec kontroli bagazu podrecznego na tzw. "transicie", wzgl. "transferze". Mowiac krotko – zakupionemu na lotnisku w Stanach francuska obsluga kontroli bezpieczenstwa przy wejsciu do samolotu do Luxa mowi stanowcze NIE. :(

Aha. Za to na oslode musze sie pochwalic, ze z Paryzewa lecialem nie klasycznym city-konikiem-polnym – malym smiglowym pierdzikiem imieniem Fokker, co to odrywa sie od Ziemi jak obzarty trzmiel, wykrzywiajac przy tym anteny satelitarne domkow w Sandweiler, ale prawdziwym Embraerem – malym niemal prywatnym odrzutowcem, w ktorym po zapieciu pasow odliczasz do dziesieciu i w zasadzie trzeba te pasy ponownie zapinac, bo "Luksemburg Wita" :) Fajnie tak sobie polatac takim samolocikiem. Szkoda tylko, ze nie za sterami. Ale kto wie... moze nastepnym razem? 8)

Wasz wujek Matt po Podrozy <mrgreen>
Załączniki
Widok-z-okna-6.jpg
Widok-z-okna-6.jpg (12.26 KiB) Przejrzano 3433 razy
Widok-z-okna-5.jpg
Widok-z-okna-5.jpg (19.08 KiB) Przejrzano 3433 razy
Widok-z-okna-4.jpg
Widok-z-okna-4.jpg (16.46 KiB) Przejrzano 3433 razy
Widok-z-okna-3.jpg
Widok-z-okna-3.jpg (16.07 KiB) Przejrzano 3433 razy
Widok-z-okna-2.jpg
Widok-z-okna-2.jpg (18.68 KiB) Przejrzano 3433 razy
Widok-z-okna-1.jpg
Widok-z-okna-1.jpg (11.01 KiB) Przejrzano 3433 razy
ZarazTamBede.jpg
ZarazTamBede.jpg (14.03 KiB) Przejrzano 3433 razy
No-i-dorozki-jak-w-Zakopcu.jpg
No-i-dorozki-jak-w-Zakopcu.jpg (19.73 KiB) Przejrzano 3433 razy
MinaretTutaj.jpg
MinaretTutaj.jpg (15.65 KiB) Przejrzano 3433 razy
Gotyk-wsrod-drapaczy.jpg
Gotyk-wsrod-drapaczy.jpg (13.5 KiB) Przejrzano 3001 razy
ODPOWIEDZ