Nie ma to jak skorzystać z polecenia uczynnego Szwajcara...
"Pojedzcie sobie taką malownicza traską przez... "(wymazałam już to miejsce z pamięci)...
Jak poradził tak zrobilismy, zapominając,że malowniczy może równiez oznaczać...kręty.
Biedna nasza Marysia.Zaprawiona w bojach raz po raz znikała z głową w reklamówce...nawet nie było gdzie stanąć na skraju drogi.
Drogi???
To była jakaś żółta, ledwie widoczna smużka na mapie!, tak wąska,że we fragmentach trasy mogłam zajrzeć ludziom do talerza w kuchni o ile mieli otwarte okna.
Odwrotu nie było. Dookoła ładne zalesione góry, wąwozy i serpentyny poskręcane jak jelita konia który ożarł się koniczyny i zdycha. Co kilka km przytulone do skały auta na awaryjnych, blade, spocone rodziny i jakaś babcia wsparta o skałe jak Żyd przy scianie płaczu, wstrząsana żołądkowym break dance.
Ja z duszą na ramieniu - podobnie jak kiedys kiedy to zgubilismy się w lesie deszczowym na Gomerze, a do tego Exxtreme o zacięciu Kubicy i Jamesa Bonda w jednym.
Podróż była długa.Raptem 150 km ale jechaliśmy około 5 godzin. Pod koniec najtrudniejszej trasy, w miejscowosci RE - w zabitej dechami głuszy powalił nas widok...bazyliki i to tak ogromnej, ze wyglądała nader dziwnie w tym zapomnianym przez Boga miejscu.Pewnie wystawiona przez podróżnych w hołdzie, ze udało im sie przejechać te dzikie ostępy...
Przeżylismy.
Przedarłszy się zatem przez ową malowniczą krainę wjechalismy do Alp Wysokich.Bardzo wysokich...do kantonu Wallis.
Docierając do Zermattu, mijaliśmy po drodze miejscowości Randa i Taesch znane mi skądinąd przy szukaniu korzystnej cenowo rezerwacji. Nieudanej zresztą

Zermatt jako miejscowość zamknięta dla ruchu samochodowego jest dostępna tylko koleją. W miescie są pojazdy o napędzie elektrycznym, końskim i mala ilosc aut mieszkańców o "scislym zarachowaniu".
Właśnie w Taesch - kilkanaście km przed Zermattem należy zaparkowac auto na jednym z wielu parkingów (albo prywatnym - około 5 CHF za dobę i dokulać się ze walizami do dworca kilkaset metrow) lub na parkingu podziemnym bezpośrednio na dworcu kolejowym.
Dworzec bardzo nowoczesny, pociągi co 15 minut, pełen komfort. Cenowy bynajmniej. Nie zapomnijcie kupic osobnego biletu na rower górski, o ile takowy ze sobą ciągniecie.
Ciuchcia przyjechala w/g planu, drzwi otworzyły się bezszelestnie,a wykladane pluszem siedzenia zaprosiły do środka.
Po 15 minutach jazdy Zermatt powitał scianą z pozdrowienami we wszystkich jezykach świata i kilkoma stanowiskami, na których można sprawdzic gdzie znajduje się zarezerwowany hotel. Kątem oka zauważyłam,że pan przed nami wystukał jakies szalone 4 gwiazdki co w Zermacie musiało oznaczac 800-1000 CHF za dobę i wysłanie powozu końskiego (konik z pióropuszem) po bagaże.
My poszukalismy naszych skromnych 2 gwiazdek i odetchnęliśmy z ulgą, że niedaleko i damy rade jakoś dowlec walizki na kółkach...
Hotel Alpenstern - upakowany jak sardynka pośród innych budynków - okazał sie miłym, cichym miejscem, z tycim pokoikiem pełnym starych mebli z wystajacymi końcówkami od których robią się siniaki, ale byl to jedyny tylko za 220 CHF za dobę. Było cicho, była trampolina, sauna z jacuzzi i wszystko super zorganizowane. Po hotelu Rovio i tak był to prezydencki apartament.
Następnego dnia z rańca zaatakowalismy kasę biletową z zamiarem objechania okolicznych atrakcji dostępnych kolejką lub wyciagiem. Kupilismy 3 dniowy pass z dostępnością do wszystkiego co się mechanicznie ruszało po okolicznych górach.
Ucieszyliśmy się, że dzieci za darmo (6 i 7 lat). Ale bilet dla dwóch osób to...ok.250 EUR.
Pogoda wspaniała, słonce paliło.
Jako pierwszy cel zaatakowalismy Klein Matterhorn na wysokosci prawie 4 tysiecy m.n.p.m.Wsiadłszy do kolejki gondolowej udaliśmy się przez stacje FURI (1867 mnpm) do Schwarzsee paradise (2583 mnpm). Piękne miejsce. Zewsząd same pokryte sniegiem góry, nowoczesny budynek stacji i oczywiscie jakaś Gaststeatte z tarasem, na którym człowiek siedział jak ogłupiały wpatrując się w "dzieło boskiej natury". W takich miejscach dopada mnie zwykle egzystencjalna refleksja...
Po piwku (bezalkoholowym) czas na dalszy wjazd przez stacje Furgg (2432mnpm) i Trockener Steg (2939mnpm) do Gletscher Palast połozonego na Klein Matterhorn (3883 mnpm). Było zajefajnie!!! Pięknie, pięknie, pięknie. Cokolwiek bym nie powiedziała, nie odda to stanu mego ducha. Obawiałam się mrozu "na górze" ale było słonecznie i pomimo rejestrowanej temp. plus 3 stopnie było calkiem ciepło poniewaz silnie operujące słonce pozwalalo na opalanie się na rozłozonych wszędzie leżakach. Pomna wyprawy na Jungfrau - wierzchołek 4-tysięcznika wyobrażałam sobie raczej jako skrawek targanej wiatrem skały, natomiast powitał nas płaskowyż z nartostradą i orczykiem na strone włoską do Cervinii oraz...kiermasz sprzętu wspinaczkowego. Było jednak bardzo fajnie. Zalegliśmy na leżakach olewając zwiedzanie lodowego pałacu.Nic co nie zostało wykute przez nature nie było dla mnie interesujace. Na całym widnokręgu (białym) z widokiem na piątkę 4-tysięcznikow najwieksze wrażenie robiła na mnie czapa sniegu na Breithorn (4527 mnpm). Widzialam na niej kilka czarnych kropek - jakichs ludzi, ktorych zew natury lub li tylko czyste szalenstwo zagnały na to białe pustkowie.
Kropki z biegiem czasu o dziwo się przesuwały.Nie doczekałam ich nadejscia, ale widziałam inną partię kropek, które tego dnia na Breithorn były. Byli to ludzie o brązowych, zjedzonych przez słonce twarzach, mięsniach jak rzemienie i z takim osprzętem, że mogliby udać się zaraz na K2. Inny świat.
Wspaniały był tam widok i bardzo się cieszyłam, że pogoda tak dopisała.
W końcu zwleklismy się ze słonca i przez cholernie zimny, wydrążony w skale tunel udalismy się w droge powrotną. Infrastruktura swietna. Windy, punkty widokowe, stalowe tarasy.. A wszystko na takiej wysokosci.
Bylismy tak skonani, że z ulgą powitaliśmy zielone łąki i obiad na ktorejś "przedstacji" przy zjezdzie do Zermattu.
Drugiego dnia padł Gornergrat. Byłam w tym miejscu już kilkakrotnie, ale stacja baaardzo się zmieniła podczas ostatnich kilku lat. Ale po kolei.
Tym razem kolejka "zębatka" tzw."Zahnratbahn". Nowoczesne wagoniki z oknami w połaci dachowej by nic nie ograniczało widoku. Po kolei stacje Riffelalp (2211mnpm), Riffelberg (2582mnpm) oraz szczytowy Gornergrat z charakterystycznymi kopułami do obserwacji nieba. Wiele w życiu nie widziałam, ale jak do tej pory stacja ta nalezy do moich ulubionych miejsc na poznanym mi świecie. Rozciąga się stamtąd przecudny widok na jęzory lodowców i całe pasmo Monte Rosa. Również na Matterhorn - chyba najpiękniejszą i najbardziej charakterystyczną górę Europy widoczną oczywiście z każdego miejsca w Zermacie.
Gornergrat jak zwykle pełen turystów. W tej lokacji (Zermatt) przeważają Japończycy. Tak jak królestwem Jungfrau zawładnęli Pakistańczycy, tak Zermattem Japończycy. Widać ich w kolejkach górskich ale i w sklepie u Philippe'a Patka.
Wszyscy znamy tę nację z podróży, wiadomo więc jak miłe i zdyscyplinowane są to grupy. Jednego dnia, gdy byłam bardzo przybita - a u mnie niestety co z serca to na gębie - jedna z Japonek podeszła do mnie i...dała mi małe zwierzątka origami z komentarzem - "to make you happy"...
Macie to w Luksemburgu ???

Trzeci dzien upłynął nam na wycieczce do Rotthorn paradise. Nie spodziewałam niczego wspanialszego niż na poprzednich wypadach, ale jak to zwykle bywa i tam dokonałam wielu "estetycznych" odkryć. Właśnie stamtąd Matterhorn prezentuje się najlepiej. Widać go w całej niezmąconej okazałości wraz z podstawą, z której wydaje się wyrastać. Kolejka gondolowa, po drodze jakieś stacje przesiadkowe, wystawa wypchanych zwierząt żyjących na rothornowskich ostepach. Orły, swistaki, ptaki, lisy, kuny, kozice...mnóstwo tego. Na własne oczy widzielismy swistaki (siedziały i zawijały Milkę w sreberka!!!) i kozły zgrabnie stąpające po skałkach. Na górze jak zwykle male schronisko, jakis krzyż "ku pamięci", kilka ławek do kontemplacji. Przecudnej urody miejsce.Po drodze przy zjezdzie natrafilismy na jeziorko i plac zabaw. O dzieciach mysli się tam na każdym kroku.
Zrobilismy Zarmatt w pigułce. 3 dni to absolutne minimum, które należy tam spędzić. Wspaniale by było poświęcić cały dzien na wędrówkę, wtedy odbiór przyrody jest pełniejszy, ale jak się ma małe dzieci, to niestety jest to trudne. W miarę możliwości wysiadaliśmy na każdej stacyjce, spędzalismy na niej około godziny i kolejną ciuchcią czy gondolą zjeżdżalismy dalej.
Zermatt to miejsce urocze. Niestety mocno skomercjalizowane. Brak tam przestrzeni na nowe domy i hotele. Stąd wysokie ceny i hoteli i wszystkiego dookoła. Na rodzinny posiłek należy przeznaczyc min. 100 CHF, plus ceny kolejek czy hoteli czynią to miejsce drogim. Spacerując po uliczkach oglądałam wystawy. Na jednej z nich leżało sobie kilka zegarków. Każdy w cenie około...167 tysiecy CHF. Nawet nazwy nie zapamiętałam,ale to jakaś manufaktura "X und Sohn".
Dla posiadaczy co zasobnieszych portfeli, istniała możliwość przelecenia sie śmigłowcem wokół Matterhornu za kilkanaście tysiecy CHF.Mąż wie lepiej, bo sprawdzał

Dodam, że po niebie krążyły te śmigłowce jak wściekłe.
Opuszczaliśmy Zermatt podobnie jak Rovio bez żalu.Widać jak każde inne miejsce, które "nie jest dla nas". Moim zdaniem jest to wspaniała destynacja. Jeżeli jest okazja, na pewno polecam jej odwiedzenie. Ale to komercja w czystej postaci, nawet góry podane są jak na dłoni, bez wysiłku ma sie to co w pocie czoła zdobywali wędrowcy lata temu, jeszcze przed cywilizacyjnym boomem.
I nawet muzyki góralskiej tam nie usłyszałam

A wożnica z Zermatterhof to był w cylindrze...
Szwajcarski tydzien był intensywny jak smak sera tilsitter. Po powrocie do Luksemburga postanowiłam przykuc się łańcuchem do domu i nie ruszac sie nigdzie przez najbliższa pieciolatkę.
Ale kto by tam w rodzinie wierzył w moje postanowienia....