Tydzien na bawarskim wypasie

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Tydzien na bawarskim wypasie

Post autor: ogrodniczka »

Neuschwanstein, Garmisch-Partenkirchen, Berchtesgadenerland - Obersalzberg, Eagle's Nest na Kehlstein, Konigssee

Najwyższy czas zmusic synapsy do odświeżenia obrazów z tygodniowego wypadu w bawarskie wiochy.Nazwy się zacierają, pozostają już tylko obrazy...
Naszym pierwszym celem było Neuschwanstein po drodze do miejsca noclegu w Garmisch-Partenkirchen.
Mijamy piękne wioseczki i widoczki. Alpy bawarskie różnią się od szwajcarskich. Skały są jaśniejsze, bardzie poszarpane, wzniesienia niższe i pokryte zielonymi krzaczorami.Te szwajcarskie są bardziej majestatyczne.
Zmierzamy ku Neuschwanstein czyli ku disneyowskiemu zamkowi szalonego Ludwika Bawarskiego. Nawigacje się gubią, ani widu ani słychu ani drogowskazu do zamku. W końcu docieramy mijając malowniczą miejscowość Fussen. Parkujemy na jednym w kilku olbrzymich parkingów (gospodarze są przygotowani, bo zamek ten należy do jednych z najchętniej odwiedzanych w Europie ). Nie wiem dlaczego tak jest, ale o tym potem.
Kupujemy bilety wstępu w specjalnej kasie.Do zamku można się dostać albo piechotą ( 40 minut), autobusem ( bilet jakieś drobne 2-3 EUR) albo bryczką ok 4-6 EUR. Trzeba się śpieszyć. Zwiedzanie zamku do godz 18tej, a sam wjazd zajmuje kilkanaście minut. Rzutem na taśmę udaje nam się z dziećmi i mężem wcisnąć w autobus.Gromada rozwścieczonych francuzów zostaje na lodzie.
Podjeżdzamy pod końcowy przystanek busa. Trzeba przejść się 10 minut piechotą. Strzelista budowla króluje nad krajobrazem.Jak scenografia z bajki. Mijamy przepiękne widoki. Ludwik musiał romantykiem (niezle szurniętym, ale o tym potem). Jego zamek góruje nad doliną, pod sobą ma jezioro oraz zamek mamusi i tatusia. Mury zamku Ludwika równiutko ociosane z granitowych elementów. Wszystko do siebie pasuje jak w lego. Jakieś takie wszystko schludne i nierealne. Bryła mnie nie zachwyca - nigdy nie zachwycała. Ja wolę zamczyska z duszą.Takie z duchami rycerzy i białych Dam - co to buduje się je po kilkaset lat, gdzie każda z części ma swoją historię i budowniczego. Zamek Neuschwanstein jest sztucznym wytworem wyobrazni...nie, nie żadnego architekta. Jest wytworem wyobrazni Ludwika i jego ulubionego (ukochanego ? ) malarza. Hmm...
Ludwik Bawarski za swojego życia rozpoczął budowę 3 zamków. Jeden to opisywana łabędzia skała, drugi coś na modłę bawarskiej Wenecji, trzeci...nie mam pojecia. W każdym razie zamek łabędzi był budowany w dużym tempie. Takim - że Ludwik zdążył zrujnować kasę państwową jeszcze przed swoimi 40tymi urodzinami gdy zmarł, a jego chorym pomysłom nie było końca. W zamku poświęconym mitom i legendom jest np. sztuczna grota. Tak, Ludwikowi dobrze się tam myślało , a poza tym pasowała do konwencji. Wszędzie pełno zaułków i złoconych scian. W sali tronowej wyłożonej mozaiką jeleni na rykowisku skłądającej się 2 mln elementów wisi kandelabr o przekroju ok. 5 m . cały z mosiądzu, wysadzany kolorowymi szkiełkami. Nie liczyła się wartość artystyczna tylko "żeby było ładnie". Pozłacanego tronu nigdy się Ludwik nie doczekał ponieważ...zginął (Ludwik nie tron) w niewyjaśnionych okolicznosciach zatopion w jeziorze. Po mojemu, to go w końcu ktoś ukatrupił zanim zrujnował swoimi szalonymi pomysłami kiesę państwowa do szczętu. Jakoś mi nie żal faceta. Smutne jest to, że ostatniego dnia zginęły podczas prac dekarskich 3 pokolenia jednej rodziny. Dziadek ojciec i wnuk Z dobrych rzeczy, Ludwik był nowoczesny i miał np. w zamku telefon - działający do dzisiejszego dnia - z którego dzwonił sobie na pocztę.
Zaraz po śmierci Ludwika zaprzestano wszystkich prac na 3 zamkach. Neuschwanstein jest ukończony w srodku w 1/3.
Dla mnie to smutna skorupa, ani ładna ani brzydka. Mąż mi wytyka ograniczony umysł i niemożnośc nagięcia moich estetycznych norm poza ogólnie przyjętą ramę.
Niech mu będzie...
Opuszczamy zamek i w dalszą drogę...
Póznym wieczorem po 600-set kilometrach, z naburmuszonymi dzieciakami (popsuł się dvd player) modliliśmy się by już dotrzeć do celu. Dręczona myślą, czy aby na pewno udało mi sie wybrać hotel bez pudła, mijaliśmy Lermoos i Ehrwald (nawigacja wyprowadziła nas do Austrii). Jeden i drugi u podnóża pięknego Zugspitze. Lermoos choc mijane z daleka nie zrobiło na nas dobrego wrażenia (choc może i jest ładne tylko zmierzch czynił go takim nijakim), Ehrwald ładniejszy, ale my dalej...za granicę niemiecką do Garmisch.
Na powitanie w Garmisch zdjątko z radaru (ale kto by się tam przejmował). Docieramy na miejsce mojego 5-gwiazdkowego hotelu za cenę 3 sternów.Jestem zaskoczona, bo to przy głównej ulicy, a miało być na obrzeżach miasta... Hotel "Reindl's Partenkirchner Hof" - stary i trzeszczący, zalatujący trochę kapuchą i piwem. Miła obsługa - pracownik hotelu wiedzie nas poprzez zakamarki przedwojennej budowli do pokoju .Wita nas wielki biały szyld "Herzlich Wilkommen" i masa owoców :), ktoś inny pomaga zaparkować auto w garażu podziemnym. Ciasno i staro. Jest ok, ale bez przesady, szukam tej piątej gwiazdki. Nie widzę ,ale co tam...z balkonu spogladam na ładny trawniczek, a na nim leżaki oraz basen kryty. Auta z ulicy hałasują, ale się przyzwyczajam. Z balkonu widzę Zugspitze, to wystarczy.Liczy się przygoda. Jestem na wakacjach.

Przygoda zaczyna sie następnego dnia, gdy po smacznym śniadaniu wsiadamy w kolejkę oddaloną o 400 m i zasuwamy na najwyższy szczyt Niemiec i Austrii. Bilet 44 EUR, dzieci do 6 lat gratis. Można zaliczyc dwa wjazdy na dwa szczyty w jeden dzien. My nie jestesmy ambitni. Po minięciu kilku stacji usianych domkami z "Zimmer Frei" dosłownie o 10 m od torów (dziekuję w myślach Bogu na pensjonat Riendlów ) wysiadamy na stacji z kolejką gondolową. Wszędzie ładne widoczki,ale takie przaśne, jeszcze nic nie chwyta za serce swym ogromem. Czekamy 30 minut (w końncu to szczyt sezonu) i jazda!
Jest super. Piękny wjazd. Zugspitze jest jasną, ostro-czubatą szarawą bryłą czegoś tam. Chyba granitu. Ostatnie kilkadziesiąt metrów jest tak strome, że przed oczami stają mi katastroficzne filmy i wpadam na pomysł napisania hollywoodzkiego scenariusza o katastrofie kolejki górskiej i uwięzionych pasażerach, czepiających się rozpaczliwie nagiej skały...stukam się w głowę i modlę, żeby już się skończyło.Było czadersko strasznie. Super widoki - to oczywiste.
Wjeżdżamy na stację, mijam bary, sklepiki z ciupagami, wychodzę i...staję jak wryta.Wszędzie stoły i ławki, smród frytek. Cała platforma widokowa zaciapana jadłodajnią. W myślach staje mi wjazd na szwajacarski Schilthorn, gdzie tylko łachy śniegu i uśmiechnięci turyści przegryzający co najwyżej kanapkę.
Tu nie można się skupić, bo wszędzie sklepiki reklamujące się, że są najwyżej położonymi w Niemczech. Serki, kapucha i wursty. Mają jak lubią.
Serce domaga się rozrusznika gdy patrzę na rodziny prowadzące małe dzieci na ostatni - najwyższy odcinek Zugspitze . Jest tam ogromny złoty krzyż więc wszyscy cykają sobie przy nim zdjęcia. Do tego miejsca trzeba się wspinać po drabinie oraz pełzać przy sznurach. Pod spodem przepaść - jakieś 2 km. Zadnych siatek ochronnych. Widzę tam 6latków... gorączkowo szukam wzrokiem moich dzieci, sprawdzam czy nie zbliżają sie do krawędzi bezpiecznej platformy...Jestem staromodną i niewyluzowaną matką.
Wszędzie walają się papierki.Chcę do schludnej Szwajcarii.
Udaje się na przebieżkę na stronę austriacką szczytu. Wygląda na to, że przez szczyt przebiega granica. Za małym korytarzykiem witaj Austrio! Tam pusta ładna platforma widokowa. Cała hałastra konsumuje u Niemców. Zjadamy smaczny obiad w restauracji i kończymy imprezę.
W drodze powrotnej postanawiamy jednak wysiąść na stacji z lodowcem. Super pomysł. Ogromny lodowiec, mnóstwo śniegu, mały kamienny kosciółek konsekrowany przez obecnego papieża, jakaś stacja przesiadkowa i mała knajpka. Dzieciaki szaleją i lepią bałwana. Muzułmańskie kobiety ubrane w swoje czarne szaty zjeżdżają na sankach i mają przy tym mnóstwo radochy (sunęły po śniegu jak dwa czarne kruki, a ich czadory łopotały jak skrzydła). Ktoś pomysłał o pompie (cudownie !) i dzieci mają zajęcie przepompowując jakieś 2 tys litrów wody, ja z mężem cykamy foty. Tam było na co popatrzeć. Żałuję tylko, że tyle czasu zmarnotrawiłam za szczycie. Trzeba było przyjechac tutaj.Pierwszy raz widze majestat TYCH gór. Piękna, piękna panorama. Przepuszczamy dwie kolejki, bo napatrzyć się nie możemy.
W końcu zmachani, opaleni słońcem, dotlenieni zjeżdżamy do naszego olimpijskiego miasteczka. Kolacyjka u Greka. Było pysznie i swieżo.Żona greckiego właścieciela to Polka z Giżycka (pozdrawiamy Giżycko!), no więc jesteśmy już bratanki.Pijemy uozo. Brr...jakie niedobre. Rozpadał się ciepły deszcz. Ulewa jak diabli. Ściągam sandałki i na bosaka jak piętnastolatka biegnę z rozbrykaną rodziną w deszczu do hotelu. Wszyscy happy.

Nazajutrz leniwa przerwa - czas spędzamu na "nicnierobieniu ". Nasz exxtremalny tatuś zaplanował wycieczkę rowerową. Knuł plany i trasy już od miesiąca .Dajemy mu wolne. My na basen, na którym obsługa serwuje orzeszki i soki za free - czy ja jestem w kosmosie? - dzieciaki kończą dzień na harcach, ja leniwie na leżaku z książką o Daisy Hochberg von Pless. Fajnie. Dzień przeleciał.

Niestety dla męża wyprawa okazuje się małą katastrofą. W końcu zawsze ktoś musi się rozchorować - nieprawdaż?

Żar z nieba - 38 stopni. Mąż zaplanował 34 km wycieczkę . Wrócił wieczorem jak wyżęta szmatka, trzęsacą się ręką próbowal wlać sobie jakieś picie w gradło.Nie do śmiechu mi. Przesadził z upałem i wysiłkiem. Gorączka. A tu przed nami jeszcze kilka dni wypadu. Jak popatrzyłam jaki biedny on, nawet nie kwękałam żoninych wstawek o zdrowym rozsądku, tylko dałam garść prochów i położyłam do łożka. Przed nami nazajutrz kolejne 200 km do Berchtesgaden.

Następnego dnia upał zelżał, ale mąż jak szmaciana lalka. Cóż, jedziemy. 200 km minęło jak z bicza trzasł. Piękne wioseczki i widoczki.
Naszym celem Konigssee.
Nie opisuję parkingów, dojazdow itd.Każdy tam trafi. Wszędzie są znaki informacyjne, więc nie tracę prądu na szczegółowe wskazówki. Idzcie za tłumem. Po prostu.
No to poszliśmy za tym tłumem i po serii lodów, drożdżówek i wystawek z bawarskimi strojami ludowymi (skórzane portki 199 EUR jakby kto pytał) doszlismy do przystani. A Tam kilka dużych drewnianych łodzi o napędzie...elektrycznym. Co ciekawe - woda w Konigssee ma status wody pitnej. Dlatego zabronione są tam sporty motorowe, łowienie ryb i kąpiele chyba też. Jest za to górska perła, cicha, spokojna i czysta. Max. głębokośc to około 200 m. Dopływy dostają się do jeziora pod taflą wody z podziemnych górskich zródeł. Cudne miejsce.
Wpakowaliśmy się na jedną z łodzi i popłynęliśmy. Było cicho. Jezioro jest umiejscowione jakby w niecce pomiędzy górami. Brzego jeziora to pionowe skały za wyjątkiem bajkowgo połwyspu St.Bartholomy oraz leżącego w końcowej częsci trawiastego cypla, z którego można udać się w kolejną pieszą już wyprawę do okolicznych atrakcji. Z wiadomych względów zdrowotnych podarowaliśmy sobie dalsze wycieczki, ale zeszlismy na ląd by się posilić w stojącej nieopodal gospodzie. Niedaleko nas pasły się leniwie krówki. Lustro jeziora było niezmącone. Pływające ryby widać przy brzegu. W menu kusił wędzony pstrąg z pajdą chleba i swojskim masłem i chrzanem. Jako, że prawo odłowu ma tylko gospoda z cypla, skusiłam się. Było pyszne, a masło od bio-krówek i rybka rozpłynęły się w ustach. Nawet Exxtereme się rozruszał i jego twarz o kolorze żałobnego całunu, zaróżowiła się na moment...W drodze powrotnej mijaliśmy ponownie piękny kosciół sw. Bartłomieja, z cudną czerwoną, bombiastą kopułą. Kościół co 30 lat dostaje nowy dach. Niestety trafiliśmy na prace remontowe, więc kosciółek przyodzian był w rusztowania, ale nawet metalowe drągi i siatki nie przyćmiły jego zjawiskowej gracji.

Po wyprawie pojechaliśmy do naszej nowej - tym razem wiejskiej kwatery. Bez pudła. Wspinalismy się po uliczkach i polach wyżej i wyżej. Mąż łypał na mnie podejrzliwie, nawigacja kręciła i kręciła. Ale szczęśliwie dojechaliśmy do naszego pensjonatu.
Powitała nas uśmiechnięta pani gospodyni, osiołek, kucyk i trampolina dla dzieci.Miejsce bajkowe. Cudowny widok na góry (równiez na Eagle's Nest) a my pośrodku pól i lasów. Pod oknem pasły się jabłkowite konie.
Rozlokowalismy się w maciupkim pokoiku (mąż ledwo żywy poszedł spać ), a potem jazda do osiołka i kucyka. Karmiliśmy zwierzaki jabłkami.Dookoła nas usmiechnięci panowie z gospodarstwa zagadywali zawstydzone dzieci. Było miło, pokoik malutki ale czyściutki - tarasik, nic więcej do szczęścia nie trzeba - no może prócz zdrowego mężula.

Następnego dnia po sutym śniadaniu u bauerowej (już o 7-mej sępiłam w szlafroku o gorącą kawę i nie byłam pierwsza bo inni przyłazili juz od 5tej) zastanawialiśmy się czy nie odpuścić wycieczki. Exxtreme nadal szmaciany. Ale pomimo nisko wiszących chmur postanowiliśmy spróbować. Co to był za dzien ! NAJLEPSZY.
Podjechalismy autem do Berchtesgaden. Mijając każdy mostek miałam świadomość, że może oglądał go Hitler i jego koleżki. Upodobali sobie Berchtesgadenerland nad wyraz. Historia Eagle's Nest jest taka, że to Martin Bormann upscył sobie w głowie, że Fuhrer powinien dostać na swe 50-te urodziny niesamowity prezent od narodu. I wymyslił.
Miało to byc Orle Gniazdo na Kehlstein - kamienna budowla na wysokiej skale, do której droga wykuwana była w skale w słotę , deszcz i śnieg. Dokonano tej nierawdopobnej pracy w 14 miesięcy. Znowu kilku przypłaciło życiem, ale kto by się tym przejmował. Odważne projekty mają swoją cenę.
W każdym razie miejsce to jest nieziemskie. Należy do tych piękniejszych, które widziałam w życiu. Poprzez swoje umiejscowienie w najlepszym punkcie widokowym Niemiec oraz poprzez swoją historię .
Do Orlego Gniazda powiózł nas specjalny autobus. Przejechaliśmy wartownię przy dolnym odcinku drogi i dalej byliśmy już w objęciach historii.Widoki, które roztaczały się z autobusu (uwaga - zimą autobusy nie kursują) wciskały w fotel. Podróż trwała około 20 minut i wiodła po stromych, leśnych serpentynach. Po wjezdzie na parking, wycieczka wysypała się przed ogromnymi drzwiami do tunelu. Nie myślcie, że już jesteście w Orlim Gniezdzie...
Trzeba było wejść do podziemnego tunelu, wykutego w skale, wyłożonego surowym marmurem i podążyć wzdłuż oślizłych ścian jakieś 150 m. Po wejściu do pięknie sklepionej komnaty wchodziło się to..."złotej windy", która poniosła pasażerów kilka pięter w górę ku szczytowi. Po wyjściu ukazał się niesamowity widok. Jak okiem sięgnąć panorama gór, Salzburga i zielonego jeziora Konigssee. Wietrzysko i złowróżbne chmury. Na szczycie wielki krzyż z szarotką.
W budynku galeria zdjęć Amerykanów tuż po zajęciu obiektu. W pomieszczeniu służącym niegdyś za salę spotkań - restauracja. Wielki bordowy marmurowy kominek podarowany przez Mussoliniego, wykładana limbowym drewnem niegdysiejsza sypialnia. Historia ludziska, historia... Stanęły mi przed oczami kadry z filmu "Kompania Braci", w których to Amerykanie zajmują Orle Gniazdo. Na zewnąrz alpejskie kwiatki wprost na skałach, trochę krzaczkow i piękne jezioro w dole. Nie dziwota, ze Hitler czuł się taki "machtig" - jak tak sobie stał na czubeczku świata. Nagle...i tu nie uwierzycie - nadlatuje wielkie drapieżne ptaszysko - jest tak wielkie, że wygląda na Orła. Ja mam ciarki na plecach. Duch Adolfa...
Nawet udało nam się zrobić zdjęcie ptaszysku, ale wszystko tak szybko się działo, że zdążył się sporo oddalić. Niemniej, ciary poszły.
Słowem - było tam tak pięknie, że zejść mi się stamtąd nie chciało. Tylko zbolały wzrok męża ściągnął mnie w dół ku windzie. Wszak przed nami 850 upojnych kilometrow do Krakowa...

I tu koniec opowiesci - bo wakacje skończyły się tam - u Adolfa i osiołka, w jeziornej restauracyjce wraz z pożegnalnym miłym uśmiechem pani bauerowej...
I ja tam byłam, miód i wino piłam.

Ogrodniczka-Podróżniczka

ps.uwaga - na krótkim odcinku austriackich dróg pomiedzy Ehrwaldem, a Garmisch nie jest potrzebna austriacka winieta, ale na inne trasy trzeba ją kupić.Sprawdzaja ją Austriacy przy wyjezdzie z Austrii.
MaWi
Posty: 3662
Rejestracja: 18-09-2006, 16:41

Post autor: MaWi »

1.
ogrodniczka pisze:pozostają już tylko obrazy...
<aparat> <wesoly>

2.
ogrodniczka pisze:Cała platforma widokowa zaciapana jadłodajnią.
a to akurat bardzo swojsko. Zupelnie jak na Kasprowym. Lza sie w oku kreci! ;)

3. super opis! sieby tam chcialo byc, oj, sieby! <tak>
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Dzięki MaWi za dobre słowo. Zawsze cieszy jak się komu opis spodoba. Dziś wieczorem postaram się zamieścić kilka zdjęć.Niestety są jeszcze w RAW-ach więc trzeba je pozmniejszać.Ale będzie warto je oglądnąć.
A na Kasprowym to ja jeszcze nie byłam.Wiesz, najciemniej pod latarnią...
Teraz marzy mi się kierunek Francja - Bretania i Normandia.To już chyba wiosną, ale Alzacja we wrześniu nie brzmi żle.
MaWi
Posty: 3662
Rejestracja: 18-09-2006, 16:41

Post autor: MaWi »

ogrodniczka pisze:Teraz marzy mi się kierunek Francja - Bretania i Normandia.To już chyba wiosną, ale Alzacja we wrześniu nie brzmi żle.
Bretania jesienia musi byc tres romantique :) Normandie wolalbym raczej latem, natomiast Alzacja (oraz oczywiscie Wogezy!) w jesiennej szacie – super sprawa.
Awatar użytkownika
xtheo7
Posty: 929
Rejestracja: 26-09-2006, 19:48
Lokalizacja: ettelbruck / waw

Post autor: xtheo7 »

Swietny raport z podrozy azilz nader obszerny. Brawo.
Czekamy na zdjecia.
Awatar użytkownika
panda
Posty: 489
Rejestracja: 24-01-2007, 01:01
Lokalizacja: Warszawa/Sandweiler/Houwald/Schëtter

Post autor: panda »

Fajny opis. Chyba sobie wydrukuję i wsunę, jako aneks, do przewodnika w tamten rejon ;)
Ja zawsze mam rację. Raz mi się wydawało, że nie mam racji, ale okazało się, że byłem w błędzie ;) [G.J.Gigol]
ODPOWIEDZ