Szwajcaria - Berner Oberland - weekendowy wypad

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Szwajcaria - Berner Oberland - weekendowy wypad

Post autor: ogrodniczka »

Pierwszy Polip Luksemburga - Ogrodniczka - wyściubiła nosa poza księstwo...Padło na Szwajcarię, dokładniej Berner Oberland. Jest tam wiele do oglądniecia, nawet kilka wizyt rok po roku nie powinno być nudne. Tym razem wycelowaliśmy z rodziną w dwa miejsca: Kleine Scheidegg (około 2 tys m n.p.m) wraz z położonym jeszcze wyżej Jungfraujoch oraz druga trasa koleją linową (wagoniki) na Schilthorn na wysokość około 2,8 tys. metrów n.p.m
Zacznę od informacji hotelu znalezionym w internecie. Wszystkiego nie da się zbadać na odległość więc element ryzyka istnieje zawsze. Tym razem strzał w 10-tkę. O czystość w ogóle nie trzeba się w Szwajcarii obawiać, ta cecha podobna jest standardom luksemburskim.
Polecam hotel Berghof Amaranth położony na wzniesieniu w małej wiosce Wilderswil niedaleko Interlaken.
W mojej 10-cio punktowej skali jakości do ceny, hotel okazał się być 9-tką! Piękne położenie z widokiem na dumę regionu w postaci szczytów: Eiger 3970 m, Jungfrau oraz Monch (te ostatnie trochę powyżej 4 tysiecy m n. p. m)
Pokój - Familienzimmer w chalet, dwupoziomowy (antresola wraz z 3 łożkami dla dzieci) - razem 5 łozek plus kanapa. Mały taras z krzesełkami, krowy pod oknem (coś dla Digilante), standard dobre 3 gwiazki. Prysznic, suszarka do włosów - uwaga brak czajnika i lodówki (można rano dostać goracą wodę w termosie).
Jedzenie bardzo smaczne. Oferowano bogate śniadanie oraz dobrą kolację z 5-ciu części. Ani razu nie było miejscowych kapuściano-wurstowych specjałów. Uwaga - napoje płatne dodatkowo. Hotel ma ładny odkryty basen. Budynek główny ma 100 lat, a wygląda jakby wyszedł spod igły.Berghof jest idealny dla rodzin z dziećmi, poza basenem ma również malutki plac zabaw, tenis stołowy oraz bilard. Biznes rodzinny, więc wszystko z duszą i szczerym zainteresowaniem właściciela czy wszystko aby na pewno ok...
Co do stosunku ceny do jakości - doba w "środkowej" części sezonu to około 76 EUR wraz jedzeniem na osobę plus groszowe opłaty klimatyczne. Dzieci do 6 lat gratis. Starsze dzieci 50 %. Obok hotelu kilka krów - dzieci nie posiadały się ze szczęścia mogąc im wpychać w pyski naręcza trawy.Te klekotały z wdziękiem wielkimi dzwonkami. Koniki polne wygrywały swoje melodie tak głośno, że mąż - człowiek znerwicowany nie mógł początkowo znieść "tego hałasu"jak to określił <shock>
Tyle o hotelu.
Do Kleine Scheidegg - stacji turystycznej jedzie się kolejką odchodzącą z Wilderswil. Czeka nas przesiadka w Lauterbrunnen (piękne wodospady spadające z kilkusetmetrowych skał), potem w Wengen by tam "Zahnradbahn" porwał nas do Kleine Scheidegg. Pogoda była piękna, 26 stopni w dolinie - u celu było tych stopni tylko 10. Dopiero kwitły krokusy, zalegały łachy śniegu na łąkach. Pomimo tego malowniczo, majestatycznie. Eiger z jego północną ścianą oraz jego dwaj 4-tysięczni towarzysze stali w śniegu i wymuszali respekt na rodzaju ludzkim. Kilka zdjęć, trochę spaceru, przeszpiegi w sklepikach z typową szmirą i jadłodajniach (to na pózniej). Z lekką ekscytacją wsiedliśmy całą rodziną do kolejki na Jungfraujoch czyli na przełęcz Jungfrau, położonej najwyżej w Europie (przynajmniej tak to nazywają "Top of Europe"). To była jazda! Kolejka pięła się aż 50 minut z Kleine Sch pośród skał i przez tunele. Po drodze były 2 przystanki na podziwianie (przez wielkie okna wykute w skale) lodowca Jungfrau. To co widziałam zapierało mi dech w piersiach. Największe wrażenie zrobiły jasno niebieskie jęzory popękanego lodowca (prawie na wyciągnięcie ręki) pełne szczelin i tajemniczych zakamarków - grozne w każdej postaci.
Po dotarciu na szczyt do stacji można było zwiedzić wydrążone w lodowcu tunele wraz z lodowymi rzeżbami oraz wyjść na zewnątrz na plateau...Tu nie było już żartów. Temperatura około zera stopni. Potworny wiatr, chmury zawadzające nam o głowy pędzone wiatrem w szaleńczym tempie i ten widok...Oczywiście żadne ze zdjęć nie odda jego grozy i naturalnego piękna.
Nadmienię, że nie brakowało indywiduów w klapkach oraz jednej pani w szpilkach.
Rzucają sie w oczy ogromne tłumy hinduskich turystów zadeptujących wręcz Alpy. Miałam wrażenie,że miliard ludzi ruszył na wycieczki. Mogę mówić tylko za siebie, ale odmienność zachowania się Europejczyków i tłumów w ich klapkch, sukienkach, wesołych czapkach była bardzo widoczna i mnie osobiście raziła. Jedzenie barowych potraw w kolejce górskiej, rozpychanie się, głosne nawoływania, karmienie piersią gdzieś na ziemi w przejściu gdzie popadło - mnie się nie podobało i schodziłam temu tłumowi z drogi. Miarą wielkości odwiedzin Hindusów jest hinduskie menu w wielu jadłodajniach oraz hinduska restauracja na Jungfraujoch pod nazwą "Bollywood".
Tyle socjologicznych obserwacji.
Wjazd na Jungfraujoch nie jest imprezą tanią. Cała eskapada kosztuje 177 CHF (dzieci do lat 6ciu gratis ewentulanie kupuje się starszym dzieciom bilet za 20 CHF ważny cały rok i wtedy jest jakaś ogromna zniżka). Pomimo wysokiej ceny oraz turystycznego obłożenia tego miejsca warto je odwiedzić.Gdzie indziej będziemy mieli okazję wejść na śniegi 4- tysięcznika?
Padnięci zjechaliśmy do Kleine Scheidegg, wmłóciliśmy (musowo!) wursta w kapuchą i zjechaliśmy na dół. Kolejki odjeżdżają co 20/30 minut. W ogóle cała turystyczna komunikacja jest w Szwajcarii szalenie sprawna. Wszystko na czas, pod nosem, czytelne z miłą (przeważnie) obsługą (komunikaty po niemiecku i angielsku).
Dzień zakończylismy w basenie i na pysznej kolacji na śnieżnobiałych wykrochmalonych obrusach.
Następnego dnia słupek rtęci oszalał i wybralismy sie przy 30-sto stopniowym upale na Schilthorn. Tym razem samochodem do Stechelbergu przez malownicze Lauterbrunnen. Bilet dla dorosłego 91 CHF, dla 6-cio latka 20 CHF (pass ważny cały rok). Dzieciom opadły szczęki podczas podróży ogromną, przeszkloną gondolą. Przesiadaliśmy się kilka razy na poszczególnych stacjach. I znów warto było...

Schilthorn - stacja turystyczna położona ok. 2,8 tys m n. p.m. w kształcie wirującego dysku. Pisząc wirującego wcale nie przesadzam, ponieważ znajduje się tam w całosci przeszklona restauracja (dobre jedzenie i wspaniałe lody z taką bitą smietaną, że od lat takiej wspaniałej i tłustej nie jadłam) obracająca się wokół własnej osi - tak by każdy gość spożywając posiłek mógł podziwiać cuda natury. A było co podziwiać. Praktycznie cała panorama Alp tego regionu 360 stopni - tarasy rozmieszczone na planie koła. Pogoda oraz widoczność cud miód - temperarura około 10 stopni w słońcu.
Wielbicielom Jamesa Bonda sylwetka Schilthorn wyda sie znajoma, ponieważ na stacji zaraz po jej otwarciu (chyba w 1967 roku) nakręcono jeden z filmów tej serii (niestety moim zdaniem najsłabszy) pod tytułem "W służbie Jej Królewskiej Mości". Jest na terenie stacji kino z prezentacją audio-wizualną na ten temat.
Na Schilthorn nie było już tłumów hinduskich turystów. Było wręcz kameralnie. Robiliśmy zdjęcia jak wściekli, mąż z naturalną dla niego łatwością zapoznał się z grupą Amerykanów, którzy zdobyli Schilthorn na piechotę. Wspięli się z jednej ze środkowych stacji - Murren na wierzchołek. Zajęło im to 5 godzin. Towarzystwo na szczycie milcząco oddało im "cześć" podziwiając za wysiłek i odwagę, ponieważ nie była to trasa na Szrenicę...Cyknęlismy przemiłym Amerykanom kila fot, cieszyli się, że będą mieli nowe zdjęcia na facebooka :)
Po zwiedzeniu stacji oraz po sutym deserze w revolving restaurant (świetna i miła obsluga) zjechaliśmy na dół. Dla naszych dzieci dwa dni takich podróży to mimo wszystko wysiłek. Młodsze się pochorowało trochę.Nie wiem ile w tym zmęczenia, a ile zimnej wody w basenie:)
Mój exxtremalny mąż - jakby mu było mało postanowił się jeszcze uwolnić od nas i pojechał po powrocie do hotelu na rowerową wycieczke na First.Nie po to targał rower górski, by z nieużywanym wrócić do Luksa. Spotkała go nie lada przygoda, gdy jadąc z rowerem kolejką na szczyt First rozpętała się burza z piorunami. Lekko niepewny wysiadł na końcowej stacji (30 minut przed odejściem ostatniej kolejki na dół) i spytał o losy deszczu.Był ciekawy czy długo jeszcze popada ponieważ nie uśmiechało mu się jechać pośrod piorunów kilku kilometrów w dół. Poplątał przy tym swoją "niemczyznę" i zamiast zapytac o Regen (deszcz) zapytał o Reinigung (czyszczenie).Pan od kolejkowej wajchy nie posiadał się ze zdumienia i odpowiedział, że żadnego czyszczenia na First nie ma:) ale Regen to przejdzie za 5 minut. No i takowoż się stało - miejscowi się w tych sprawach nie mylą.No i zjechał ten Exxtreme paląc hamulce na stromych stokach wydzwaniając trwożnie do kompana od rowerowych ekscesów Lout- ka co robić!? bo hamulce się zwęgliły...Jakoś dotarł szczęśliwy i zmęczony i tak to zakończyliśmy nasze wyprawy juz w pieleszach hotelowych.
Bardzo udany weekend.
Mam nadzieje, że kogoś zachęciłam do odwiedzenia tych miejsc. W załączeniu widok z okolic Lauterbrunnen, widok z Schilthorn na masyw Jungfrau, lodowiec na Jungfrau na Top of Europe oraz widoczek z hotelu Berghof www.hotel-berghof.ch
Załączniki
IMG_39511_1.jpg
P1010186.JPG
IMG_39321.jpg
IMG_1262_2.JPG
Awatar użytkownika
xtheo7
Posty: 929
Rejestracja: 26-09-2006, 19:48
Lokalizacja: ettelbruck / waw

Post autor: xtheo7 »

Swietny repoortaz, brawo !
Az mi sie po nim zachcialo ruszyc na wycieczke.
Ciekaw jestem, jak dlugo sie tam jedzie z Luxemburga ?
Awatar użytkownika
j23
Posty: 220
Rejestracja: 19-10-2006, 08:18
Lokalizacja: Lux

Post autor: j23 »

Jedzie sie. 4h30 plus korki. Ale cicho sza! To jest jedna z najlepiej strzezonych tajemnic latem i zima.
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Dzięki Xtheo! :) Potwierdzam odpowiedz j-23, że jedzie się ok. 5 godzin. Na liczniku wyszło nam 500 km z Bridel. Jechaliśmy dokładnie w/g wskazań znaków ograniczenia prędkości (we Francji dużo radarów). W drodze do Szwajcarii zjechaliśmy z autostrady by przyjrzeć się Alzacji. Rzeczywiście krajobraz i wsie jak z bajki, dodatkowym atutem były dobrze widoczne Wogezy. Po planowanym Knokke w czerwcu, koniecznie odwiedzimy Alzację.
W drodze powrotnej jechalismy prawie cały czas autostradą na Stasbourg. Droga 20 km dłuższa, trochę mniej malownicza ale wygodniejsza, jak to autostrada.
ODPOWIEDZ