Honolulu, Pałac Iolani - Pożegnanie

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Honolulu, Pałac Iolani - Pożegnanie

Post autor: ogrodniczka »

Poranek. Jak to w Honolulu - słonecznie i gwarnie. Ocknęłam się wczesnym rankiem ze smugą cienia w sercu. Wszak to nasz ostatni dzień.
Po śniadaniu, przyzwyczajeni do życia na walizkach wrzucamy do nich co popadnie. Sprawdzamy tylko paszporty i bilety.
Już za kilka godzin będę musiała pożegnać to miejsce na ziemi, które zauroczyło mnie w pełni i wywołuje uczucie…niesprecyzowanej tkliwości. Towarzyszy mi niedosyt, ale nie ma wyjścia. Trzeba wykorzystać pozostałe godziny. Może dziś szczęście będzie nam sprzyjać i zrealizujemy co założyłam - wizytę w pałacu Iolani - pałacu ostatniej królowej Hawajów, jedynym pałacu królewskim na amerykańskiej ziemi.

Stoimy przy windzie. Na stoliku pod lustrem leży poranna gazeta.

"Zaatakowana przez rekina niemiecka turystka nie żyje.”

Nieee!
Co za fatalna wiadomość na rozpoczęcie dnia. Wiadomość uderza z siłą cepa.
Jak struci wymeldowujemy sie z hotelu. Wymieniamy smutne uwagi o prasowym doniesieniu z panią z recepcji.
Pani o hawajsko-azjatyckich rysach ma na imie Ewa. Nie Eva, nie Eve, nie Ivy…Po prostu Ewa.
Przed oczami staje mi …”yna” z hotelu w Beverly Hills, która okazała się być naszą poczciwą Grażyną. Zagajamy o to polsko brzmiące imię. Hawajska Ewa o szerokiej twarzy , szerokim nosie i kruczoczarnych włosach ma …ojca Polaka i matkę Japonkę z Hawajów. Rodzice zapoznali się korespondencyjnie w latach 70-tych no i poszło…
Ewa zauważyła, że jesteśmy z Polski, na odchodne dostaliśmy po wielkim ciepłym ciastku z orzeszkami :)

Walizy załadowane, pędzimy do Iolani. Nie opuszcza mnie smutek. Jako osoba obdarzona wyrazną empatią cierpię wyobrażając sobie rozpacz rodziny niemieckiej turystki. Mąż każe mi się otrząsnąc.

Trochę błądzimy między wieżowcami szukając mikrokopijnego pałacu dynastii Kamehameha i Kalakaua.

Jest! Ależ on cudny! jak z koronki! Jak jajo Faberge pośród ogromnych, betonowych biurowych kolosow.
W pobliżu pałacu znajduje się kilka wspaniałych budynków administarcyjnych jak: Kapitol Stanowy, Hawajskie Archiwum Stanowe i Hawajska Bibliotka Stanowa.

Pałac to symboliczne serce Hawajów. Iolani to wcale nie imię królowej jak początkowo myślałam lecz oznacza „Jastrzębia niebios”, który łączy ludzi z Bogami. „Io" to najwyżej latający ptak Hawajów.

Pierwsza dynastia powstała pod koniec XVIII wieku gdy wodzowie poszczególnych wysp walczyli o władzę nad archipelagiem. Ostatecznie w 1810 roku wyspy (za wyjątkiem Kauai która przyłączyła się dobrowolnie) zostały podporządkowane władcy Kamehameha 1-szemu zwanego tez „Wielkim”. Tak oto została zapoczątkowane królestwo, którym rządziły dwie dynastie przez ponad 80 lat.

W tym czasie na Hawaje zaczęli przybywać misjonarze - w rezultacie juz Kamehameha III zostaje pierwszym chrześcijańskim królem Hawajow.
Kamehameha IV oraz V zmarli bezpotomnie. Po wyborach powszechnych na tron 1874 wstąpił Lunlili inicjując dynastie Kalakaua.

To król Kalakaua buduje pałac. Budowa rozpoczyna sie w 1879 i trwa 3 lata
Królestwem Hawaje pozostają do roku 1893 kiedy to monarchia zostaje obalona. Powstaje niezależna Republika Hawajów (1894- 1898), następnie terytorium zostaje zaanektowane przez Stany Zjednoczone by 1959 stać się (w wyniku referendum w wynikiem 17:1) 50-tym stanem USA.

Z obaleniem monarchii wiąże się wyjątkowo paskudna historia, której niechlubnymi bohaterami są amerykańscy plantatorzy trzciny cukrowej oraz Sanford Dole - „król ananasów”. Sięgając po puszkę z wyrobami tej firmy wspomnijcie te historię…

Jest rok 1887 - rządy sprawuje król Kalakaua - fundator pałacu.
Kilku plantatorów staje na czele rewolucji, w wyniku której władza króla zostaje drastycznie ograniczona - ten podpisuje tzw. "Konstytucję Bagnetową”. Nietrudno domyślić się rodzaju środka przymusu.
Wg tej konstytucji prawo głosu mają tylko mieszkańcy, których roczny dochód jest nie mniejszy niż 600 dolarów lub ci którzy zainwestowali w grunt min. 300 dolarów (ci drudzy nie musieli być nawet obywatelami Hawajów). Nietrudno się domyślić, że eliminowało to większość rdzennych Hawajczyków z gry politycznej. W praktyce władzę nad państwem przejmuje euro-amerykanska mniejszość.
4 lata pózniej król wyjeżdża do San Francisco leczyć podupadające zdrowie. Z podróży tej wraca juz w trumnie. Tron przejmuje jego córka Lydia Lili’uokalani.
Jest rok 1893.

Królowa postanawia zerwać z niesprawiedliwością Konstytucji Bagnetowej i obwieszcza wydanie nowej konstytucji gwarantujacej rdzenym Hawajczykom wyłączne prawo wyborcze.
Był to pretekst do wszczęcia rebelii przez amerykanskich antyrojalistow.
John L. Stevens - minister USA na Hawajach wydał rozkaz desantu piechocie morskiej z USS Boston . Rebelianci pomaszerowali do pałacu żądając abdykacji królowej. Ta ostatnia, chcąc uniknąć rozlewu krwi ustępuje z tronu. Zrzeka się władzy do czasu kiedy rząd USA "dowie się o tych niegodziwych czynach i zwróci jej koronę". Jak bardzo się myli...

Republika zostaje proklamowana w lipcu 1894 roku. Dotychczasowy premier…Sanford Dole zostaje mianowy prezydentem Republiki Hawajów.

Nierówność wyborcza panuje nadal. Co na to rdzenni Hawajczycy?
Tworzą ruch oporu. Celem jest obalenie republiki i przywrócenie tronu królowej Lili’oukalani.
Po roku od powstania republiki rojalisci atakują rząd tymczasowy lecz zostają pokonani i aresztowani. U królowej zostaje znaleziona broń więc i ona zostaje aresztowana. Jest przetrzymywana w małym pokoju w pałacu a następnie zostaje z niego wywieziona i przebywa w areszcie domowym.

Republika przetrwała tylko 4 lata. W 1898 roku USA ogłosiły oficjalnie aneksję kraju.
7 lipca 1898 roku William McKinley podpisał uchwałę, która oficjalnie przyłączyła Hawaje jako terytorium zależne od USA. Ceremonia odbyła się w Pałacu Iolani. Z masztu zdjęto flagę hawajską i umieszczono amerykańską.
A Sanford Dole? Został nominowany gubernatorem.

I tyle historii. Gorzkiej, z cukrem w tle.

Wchodzimy do pałacu. Pech mnie prześladuje. Zwiedzać go można tylko w grupach, które wpuszczane są w określonych odstępach czasu. Poprzednia weszla 15 minut temu. Kolejna…za pózno - nie mogę tyle czekać. Musimy już wtedy być w drodze na lotnisko. Na otarcie łez panie pokazują nam salę, w której jest całodzienna projekcja filmu o powstaniu i upadku dynastii krolewskiej. Oglądamy z zapartym tchem ale bardzo żałuję, że nie mogę dołączyć do grupy w muzealnych papciach froterujących podłogi pałacu. Oddałabym śniadanie by móc odwrócić bieg wydarzeń. Nie zobaczę sali tronowej ani pięknych mebli ani sławnych schodów.
Następnym razem? Brzmi to jak chichot losu.

Krążymy wokół pałacu. Naprzeciwko jego wspaniałych bram pyszni się pomnik Kamehamehy I-go. Walecznego króla, który podbił i zjednoczył wszystkie wyspy. Piękny to pomnik a postać na cokole na pewno nań zasługuje…

Nie chcę stąd wyjeżdżać. Jeszcze tyle do zobaczenia. Mam wrażenie, że jestem dzieckiem, któremu dano cukierka i nagle bez ostrzeżenia odebrano.
W głowie huczy od wrażeń, obrazów, kolorów i zapachów.

Czas biegnie nieubłaganie. Musimy jechać już w stronę lotniska.

Nasz checking odbył się bez problemu. Znajome lotnisko, zwrot lansiarskiego kabrioletu, ostatnie spojrzenie na biało-fioletowy samolot Hawaiian Airlines, który porwie nas nas na JFK w Nowym Yorku.
Jak zwykle o czasie, czysto, smacznie - będę tęsknić za Hawaiian Airlines. Lot trwa około 10 godzin. Czas nieubłaganie odbiera nam „zdobyte godziny” by zawirować zegarem biologicznym przekraczając strefę czasową.

Witaj JFK!
Mamy 12 godzin w NY. Co ze sobą począć?
Postanawiamy spędzić je na Manhattanie. Przesiadka na Jamajca Station i zejście do nowojorskiego metra wydaje się być zejściem do piekieł.
Uciekamy do Central Parku, gdzie powala mnie jet lag. Siadamy na ławce. Śpiąca jak niemowlę kładę głowę na kolanach męża i chrapię jak pijak.

Póznym popołudniem wleczemy się noga za nogą na lotnisko. Witajcie PLL LOT! Witojcie! ziomkowie, witajcie w piekle.

Tabuny koczujących pasażerów. Spoceni, zmęczeni… Powód?
Dreamliner z wczorajszego dnia nie odleciał. Awaria systemów pokładowych.
Część pasażerów odleciała innymi połączeniami, część koczowała 24 godz. na lotnisku.

"Piorun nie trafia dwa razy w to samo drzewo” - pomyślałam. My polecimy. I dobrze by było ponieważ dzieci zdradziecko wysłane na kolonie będą nas oczekiwać jutro na jakiejś stacji benzynowej. Zostaną bezpardonowo wysadzone z autobusu kolonijnego. Wypadałoby by je rodzice odebrali…

Znów pomyślałam o piorunie i mnie ta myśl uspokoiła.
Niestety boarding się opóźniał. Opóznił się o godzinę. Potem zaczęła upływać następna. Żadnych konkretnych komunikatów.
W koncu zakotłowało się na stanowisku a mikrofon zacharczał astmatycznie. Zaproszono nas na pokład "samolotu marzen”.

Gdy samolot był już pełen a panie stewardessy porozsadzaly co bardziej niesfornych pasażerów, zaczęło się oczekiwanie na start. Trwało i trwało. Przypięci pasami pasażerowie niecierpliwili się, dzieci płakały. Jakiś bobas chyba nie mógł załatwić „grubszej sprawy” w pieluchę. Zawodził szczególnie głośno. Ktoś z tyłu opowiadał o katastrofach lotniczych. Staliśmy tak 45 minut. W końcu samolot wyjechał z rękawa i skierował się na pas startowy. "Dobra nasza" -myślę, „lecimy"…
Dziecko wreszcie zrobiło kupę,co było widać i czuć.

Teraz stoimy na pasie. Trwa to już 15 minut.
Napięcie rośnie. Matka wstała po pieluchy i zaczyna przewijać bobasa. Stewardessy dostają szału.
Nagle melduje się pilot:

„Proszę Panstwa z powodu awarii przedniego „kółka” samolot musi powrócić do gate’u”

Cały samolot jęknął. Żadnych dodatkowych informacji. Po dłuższej chwili pilot wycedził, że
„Na szczęście ekipa Boeniga jest na lotnisku i postara się usunąć awarię, ale czy polecimy to nie wiadomo na daną chwilę”.
Mnie przed oczami stają samotne dzieci na przystanku stacji benzynowej gdzieś w Bełchatowie.
Nerwowe ruchy i telefony do znajomych w Warszawie by zorganizować pomoc. Jest 20-ta w NY, w Polsce noc. To jakiś koszmar. Wysyłamy smsy i mamy nadzieję, że jednak polecimy.
Po następnych 2 godzinach…kółko naprawione - lecimy.
Nie wiem czy kiedykolwiek miałam większe odczucie ulgi niż w tamtym momencie.
Startujemy. System rozrywki pokładowej nie działa. "Operację Argo" znów zaczynam kilka razy.

Jedyne co działa to: „Ankieta zadowolenia pasażera”.
Z ciekawością śledzę pytania…

„Drogi Pasażerze, pragniemy stale ulepszać jakość obsługi i zapewniac odpowiedni komfort"…bla, bla,bla...

1.Jakie wrażenie zrobiło na Tobie wnętrze B787?
imponujące
zachwycające
oszałamiające

2. Jak opiszesz wrażenie z lotu B787?
wspaniale
wyjątkowe
niezapomniane

3.Czy w przyszłości ponownie polecisz z nami B787?
oczywiście
absolutnie tak
z pewnością

Przyznam, że odebrało mi mowę.
Do wyboru były TYLKO powyższe odpowiedzi, jakby LOT z góry zakładał, że nasza podróż będzie bajeczna, wyjątkowa, wspaniała…
Pokazuję TO stewardessie. Ta z zażenowaniem patrzy w ekran i prosi bym napisała list do działu marketingu bo ta ankieta przynosi im wstyd. Dostaję kartkę i długopis.
Do dziś nie otrzymałam na niego odpowiedzi.

Oko mi juz opadało, za dużo wrażeń. Dzieci przestały płakać i posnęły. Stewardessy podkrecily grzanie, zgasiły światło…


Przed oczami stanęły plaże z szemrającymi falami, rajskie ptaki, kolorowe kwiaty, omszałe zielone urwiska , żebrowania Na Pali coast, katamaran, wydęte siłą wiatru żagle, żony z Long Island, dziewczyna tańcząca Hula, leniwe wody Wailua river, cuchnąca guanem latarnia morska w Kilauea Point, wnętrze krateru, Leleivi overlook, kwiaty protea w przydrożnym barze, cudna farma Kilohana, naszyjniki lei, wodospady, Weimea canyon, cieple i gwarne Honolulu…
A najsilniej?
Najsilniej wryła mi się w pamięć skała King-Konga na Kauai, która był ostatnim zerejestrowanym obrazem w mózgu przy opuszczaniu wyspy.
Dziwne. Jeżeli spytacie mnie i o jeden kadr, który natychmiast skojarzy mi się z Hawajami to... obejrzyjcie pierwsze sekundy "Poszukiwaczy zaginionej Arki”.

Podsumowanie:

Od wyprawy mija 9 miesięcy a ja nadal nie mam poukładanych w głowie moich osobistych wniosków. Są wrażenia, obrazy ale brak ostatecznej odpowiedzi napytanie: „jakie są Hawaje”?

Za mało widziałam. Skupiliśmy się tylko na stronie przyrodniczej. Zabrakło mi strony kulturowej - historii, wierzeń, przedmiotów kultu i obrzędów...
Na pewno gdzieś są, schowane w skansenach i muzeach…schowane bardzo głęboko.

Codzienne życie Hawajczyków jest skomercjalizowane i zamerykanizowane na maxa. Tygiel etniczno-kulturowy miesza wschód z Zachodem. Trudno zdefiniować kto jest Hawajczykiem a kto nim nie jest. Dla mnie o prawdziwej hawajskości przesądząją geny i rdzenne pochodzenie.
Jednakże jak bardzo jest to ulotne, dowodzi nieudany eksperyment z rdzenną ludnością na wyspie Ni’ihau, żyjąca bez prądu i cywilizacyjnych wygód, gdzie mówi się tylko po hawajsku i żyje „po staremu” - wypasając owce i wytwarzając ozdoby z muszli.
Geny z czasem się mieszają…po zaledwie 250 latach odrębność „prawdziwych „ Hawajczyków rozmywa się jak fala na piasku.

Nie wierzcie filmom reklamowym, w których zgrabna kobieta w wieńcu z paproci na kruczoczarnych włosach tańczy hula nad brzegiem oceanu…Zobaczycie ją szybciej pod sklepem Fendi w Honolulu niż na plażach...
Nie wierzcie w bajki o wioskach ze strzechą, poławiaczach pereł i wojownikach w pirogach dmiących w konchy oceanicznych muszli…

Zastaniecie prawdopodobnie „Cepelię” w Centrum Polinezji na Oahu, zmęczonych ludzi zmagających się z problemami cywilizacyjnymi dnia codziennego, pracujących w fastfoodowych barach lub w hotelach jako recepcjoniści, pokojówki, czyściciele basenów. Mieszkających w małych zaniedbanych domkach, jeżdżących rozwalającymi się pick-upami ale chyba na swój sposób szczęśliwych. Nadal przychodzących w porze lunchu na plażę by popatrzeć na fale. Związanych z oceanem, surfingiem i przyrodą swoich pięknych wysp. Czy związanych z kulturą?
Czy w ogóle lub jak głęboko? tego nie wiem...

Wierzcie natomiast w ciągle żywy!!! hawajski język, w przyrodę, cudowny łagodny klimat, oszałamiające krajobrazy i przepiękną historie ludzi dumnych, walecznych i odważnych - w przodków dzisiejszych Hawajczyków, którzy porwali się na przygodę ryzykując życie na wodach bezkresnego oceanu a potem stworzyli mądrze rządzone państwo i królestwo, które zostało im bezpardonowo odebrane w imię euro-amerykanskiego interesu i kultu pieniądza.

Co było, nie wróci pozostaje odwoływać się do dumnej historii i żyć..dniem codziennym na tych uroczych, łapiących za serce, przecudownych wyspach…

Mahalo Hawa’ii - dziękujemy za 8 dni w raju....
Załączniki
zdjęcie 5-31.JPG
ODPOWIEDZ