Czekamy...
Czekamy…
Czekamy…
No i się doczekaliśmy. Oczadzeni pięknem i przygodą zdążyliśmy zapomnieć już o istnieniu Go Airlines! Przypomniały się jak wrzód na d… i odwołali lot na Maui. Następny za 6 godzin czyli o godzinie 16tej. To cały drogocenny dzien !!!!
Wali się nasz plan, wypadają atrakcje Maui przeznaczone na dziś (Iglica Iao będąca wulkanicznym kominem, przez który z głębi Ziemi wypływała rozżarzona magma. wys.366 m.), gorączkowo szukamy innych połączeń, nie da rady. Tylko bilety po 400 dolarow w Hawaian Airlines. Odpada. Zrezygnowani oddajemy bagaże do przechowalni i postanawiamy zagospodarować te extra chwile na Kauai. Dużego wyboru nie ma bo i auta już nie ma. Mój mąż wpada na pomysł. Bez cienia wyjaśnień prowadzi mnie za zewnątrz budynku do budki z telefonem. Wykręca tajemniczy numer i przedstawiając się jako Sally i Gordon Smith prosi o transport do Hotelu Marriott. Zdębiała patrzę jak podjeżdza hotelowy shuttle bus.
Bez słowa kolebiemy się bocznymi drogami pośród pola golfowego i zielonych zagajnikow.
Bus otwiera drzwi na podjezdzie hotelu. Mam wrażenie, że wszyscy recepcjoniści patrza na nas. Nic bardziej mylnego. Mimo to przemykam się chyłkiem w strone wejścia do hotelowego ogrodu i mijając piękne foyer wychodzimy na…hotelową plażę.
Wraca mi mowa.
Plaża jest mała, zadbana i trochę sztuczna. Dziwię się, że Marriott usytuował swój hotel w centrum miasteczka, w małej zatoczce. Wszystko co można było obsadzić trawą to obsadzili, każdy listek zamieciony. 10 m od granic hotelu miejsce piknikowe i miejskie sklepy. Cieszę się, że nie wybólilam 300 dolarow za noc w tym bezsensownie położonym hotelu.
Mamy mnóstwo czasu. Idziemy do marketu na zakupy śniadaniowe. Siadamy na drewnianej ławce, posilamy się wspaniale pachnącą papayą. Patrzymy na kurki, na dzieci uczące się surfingu. Robimy mały rekonesans po sklepach. Z nudow i na osłodę kupujemy sobie osławione okulary Maui Jim. Jeżeli wydaje Ci się, że masz dobre okulary z polarem, to jestes w błędzie. Kup Maui a „zobaczysz" różnicę.
W miarę zbliżania się pory lunchowej pojawia się coraz wiecej furgonetek. Wysypują się z nich młodzi ludzie z kanapkami i ręcznikami. Robotnicy przychodzą posiedzieć na skałach i popatrzeć na rozpryskujące się fale. Bezwiednie robimy kilka fotek by uchwycić te chwile. Wychodzą wyjątkowo autentyczne zdjęcia. Czas się wlecze. Posilamy się w plażowym barze. W menu hawajska zupa….
Nadchodzi czas ponownej przemiany w Państwa Smith. Bez problemu wsiadamy do shuttle’a i prosimy o lotnisko.
Z drżeniem serca stawiamy się na stanowisku odprawy. Lot widnieje na tabeli odlotów.
Bez problemów wsiadamy do podniszczonego embrayera, zmęczeni patrzymy za okno. Jakieś Irlandki obok opowiadają jak to zapłacily po 30 dolarow na transport shuttlem do Marriotta. Sally puszcza oko do Gordona

Samolot kołuje i unosi nas w niebo. Zabudowania lotniska gwałtownie maleją, staram się uchwycić ostatnim spojrzeniem wyspę…co widzę? Widze głowę King-Konga, skałę, ktora pojawia się w pierwszych kadrach chyba... "Poszukiwaczy zaginionej Arki”.
Uśmiecham się do wspomnień i jestem gotowa na Maui.
Lot jest krótki, może 20 minut. Z powietrza wyspa jest ogromna. Wyraznie widać jej podział na dwie części z przewężeniem w środkowej części (to były kiedyś dwa osobne wulkany).
Lądujemy jeszcze za dnia, ale sprawy związane z odbiorem bagażu i samochodu przeciągaja się i na drodze osaczaja nas ciemności. Nie ma z tym problemu. Mam wrażenie że trafiłam do innego świata, pełnego cywilizacji, świateł, sklepów, kondominiów i stacji benzynowych.
Hotel położony niedaleko. Do wyboru były dwa, obydwa równie obskórne. Nasz chyba nazywa się Beach Hotel ale bliżej mu do motorway hotel. Nieważne, jedna nocka. Mała klitka z widokiem na garaż za 130 dolców. Nie mam siły protestować. Padam na łóżko, pogryzam pyszne jabłko i snuję plany. Czy będą jakieś problemy? "Pomyślę o tym jutro..."