Hawaje - 30 tysięcy km podniebnej żeglugi - cześć 2 ZION

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Hawaje - 30 tysięcy km podniebnej żeglugi - cześć 2 ZION

Post autor: ogrodniczka »

Droga powrotna z Bryce'a ciągnęła się jak flaki z olejem. Słońce nisko nad horyzontem.

Oczywiście pamiętam mini miasteczko z fotografii Danki. Zaledwie kilkanaście drewnianych domków w szeregu ale robiły wrażenie "powrotu do przeszłości". Podświadomie szukałam wzrokiem uwiązanego konia i zawianego Lucky Lucka.
Na stacji benzynowej kupiłam chrupiące jabłka i powlekliśmy się koło za kołem do Cedar Citi.

Na mapie wyglądało na spore, w rzeczywistości malutkie miasteczko, podobne do niczego. Znowu pudełkowate domki i nic na czym można zawiesić oko.
Hotel Holliday Inn (jak wyliczył Exxtreme 50 % droższy od Hiltona w Vegas) oferował brudną wykładzinę w hallu, brudną windę i bezosobowy ale czysty pokój.
Oferował też niesamowity widok na rozgwieżdżone niebo - pomyślałam o ludziach z lunetami…

Raniutko poszliśmy na śniadanie. Standardowo ohydna kawa z termosu, słodkie, kaloryczne maziate COŚ co nie było ani croissantem za co miało uchodzić ani niczym co przeszłoby w Europie. Słodkie kolorowe płatki śniadaniowe, słodkie bajgle, słodki jogurt, słodkie naleśniki z samoobsługowej maszyny…
Zapomnijcie o pełnowartościowym jedzeniu, o czymś co miałoby w sobie błonnik, ziarno i nie zawierałoby mnóstwa "E". Wszystko z foliowej torby, z cateringu, plastikowe i jednorazowe. Bardzo postawny pan "kucharz" pieczołowicie dokładał karmę z tych worów jak do koryta. Nie było sensu manifestowania swojego niezadowolenia ponieważ ten miły "kucharz- dystrybutor" i tak nie zrozumiałby o co chodzi.

Wszyscy w Stanach są nadzwyczaj mili. Ja nie jestem mistrzynią tzw. small talków a szczególnie nie potrafię grać w grę, w którą grają prawie wszyscy Amerykanie. Idzie o słodkie rozmówki, w których to nikt nikogo nie słucha, a rozmowa (a raczej ping-pong nic nieznaczących słów) opiera się na z góry ustalonych zasadach.
Zasada jest taka:
Jeżeli ktoś cię pyta jak się masz - po prostu odpowiedz, że dobrze, nawet jeżeli tak nie jest. NIKT nie oczekuje od Ciebie określenia stanu faktycznego. Odpowiadaj, że OK, nawet jeżeli zżera cię melancholia i cierpienia młodego Wertera - bo to konwenans.
Jeżeli pani w recepcji cię pyta czy ci się podobało - odpowiedz, że owszem, że było great, a szczególnie smaczne było śniadanie bo…nikt nie oczekuje od ciebie prawdy.
Mój mąż pracując w amerykańskiej korporacji zrozumiał to już dawno co i mnie starał się zaszczepić.
Odpowiem krótko - nie zaszczepił. Jemu żyło się w USA łatwiej, mnie trudniej :)

Tyle dygresji na tematy psychologiczno-obyczajowe. Powracamy do kina drogi.
Do Zion nie było już daleko. Może godzina jazdy.
Pierwszy raz o Zion National Park usłyszałam chyba od…Digilante, kiedy komentował moją ubiegłoroczna podróż do Grand Canyon. Sprawdziłam co to ten Zion no i poszło…

Wjazd do parku jak zwykle - przez budki Misia Yogi. Strażnik w graniastym kapeluszu, 25 dolców, mapa, go!
Zion - krótko mówiąc to ogromne góry ale ma się wrażenie, że w większości nie uformowały się w "normalnych" procesach górotwórczych w wyniku wypiętrzania jednolitej masy skalnej ale przypominają bloki skalne - coś na podobieństwo Gór Stołowych, tyle że w czerwonym i żółtym kolorze i powiększone z 10 razy. Zion można zwiedzać na dwa sposoby - autem jadąc malowniczą "droga karmelkową", lub shuttle busem, zatrzymującym się na wielu przystankach, z których prowadzą szlaki turystyczne. Skorzystaliśmy z obydwu form.
No i znowu nie było rozczarowania.

Zion National Park nie przypomina formacji skalnych Bryce Canyon. Bryce rozpościera się w dół, w Zion zadzieramy głowy do góry. Słowa często więzną w ustach.
Caramel Road pnie się w górę serpentynami i agrafkami. Bo bokach strome ściany skalne o wysokości 800 m. Nie miałam punktu odniesienia - wszystko dookoła wydawało mi się ogromne. Skały piaskowca, wąwozy, urwiska, iglice.
Towarzyszy nam wrażenie klaustrofobii. Jesteśmy otoczeni ze wszystkich stron przez skały.Na poboczach (mało miejsc do zatrzymywania się) rosną charakterystyczne dla tego miejsca białe kwiaty (to bieluń czyli anielskie trąby) podobne do powoju tylko 20 razy od niego większe. Nad głowami latają …kondory.
Niektóre masywy skalne są ukształtowane fałdziście i tarasowo - wyglądają jak ciasto (ze śliwkami :)) wlewane do formy i zastygłe w takiej postaci. Ogrom tych masywów jest imponujący.
Wracamy, pakujemy się do shuttle busa i robimy alternatywną trasę, tym razem busem. Zajmuje nam to około 1,5 godziny. Jelonki (nie boją się ludzi) skubią trawkę, płyną rwące strumienie, widoki, widoki, widoki. Tu włada przyroda. To Zion Canyon (nazwa nadana przez Mormonów "Syjon") drążony przez ostanie 13 milionów lat przez Rzekę Dziewiczą. Jest jedyny w swoim rodzaju i na każdym robi wrażenie.
Żadne zdjęcie nie oddaje monumentalności tego miejsca. Nawet szerokokątny obiektyw spłaszcza i ścina boczne widzenie ludzkiego oka.

Cały Zion National Park jest dosyć spory ale my przez kilka godzin zobaczyliśmy co najważniejsze czyli Zion Scenic Drive. Jak zwykle po powrocie i wertowaniu internetu okazuje się, czego nie widzieliśmy ( np. Zion Coleb - wielki skalny łuk, a widziałam drogowskaz do niego). Wycieńczeni wrażeniami zbieramy się do podróży powrotnej do Vegas.
330 km…bułka z masłem.

Po powrocie do Vegas mieliśmy o dziwo jeszcze siły na przedwieczorne wizyty w fajnych centrach handlowych, spacer po stripie, wizytę w Bellagio i nocny spektakl fontannowy przed jego gmaszyskiem.

Będąc czuła na fałsz w architekturze całe Vegas raziło mnie w poprzednim roku okrutnie. Godząc się jednak z konwencją kiczu (nie wszystko jest kiczem - vide budynek w którym ma siedzibę sklep Prady) poddałam się nastrojowi zabawy i ogólnego luzu. Strona www "NaChj mi Architekt" mogłaby wpisać Vegas na stałe w swój spis treści ale co tam…Vegas to nie Paryż - chociaż jak wszyscy wiedzą, to w Paryżu stoi kopia wieży Eiffla.

Bellagio jest widowiskowe. Podobał mi się podwieszany kwietny szklany sufit w hallu, setki metrów kwadratowych kompozycji kwiatowych - do tego kiczowate uliczki ala France, ala Palazzo. Dla każdego coś dobrego - a jak wiemy ładne jest to co się komu podoba. Naszpikowanie butikami najlepszych marek. Tłoczno ale kolorowo, męcząco. W tym wszystkim gracze ze skupionymi twarzami.
Na szczęście w tym ogromnym budynku trafiliśmy na dobrą! kawiarnię, z włoską kawą i lodami. Siedliśmy sobie na korytarzu w przepastnych fotelach i mieliśmy najlepszy people watching. Oglądaliśmy korowód dziwnych postaci - kobiety? mężczyżni? z pieskiem albo bez pieska. Lat 30 ? a może 70 ? W tych czasach trudno być czegokolwiek pewnym. Rolexy, brylanty i hollywoodzkie garnitury zębów puszczały zajączki.
Największych doznań przysposabiały nam wystrojone rozchichotane kobiety, które miały zapewne "konferencje sprzedażową" lub coś w tym rodzaju…
Jakie kiecki! buciki! fryzury! Miło było popatrzeć.
Spacerując po tym ogromnym hotelu natknęliśmy się na kolejkę widzów czekających na spektakl Cirque du Soleil. Mieliśmy go zobaczyć w tamtym roku, ale nie wiedząc co to jest nie chciałam bo alergicznie reaguję na słowo cyrk. Jednak oglądnęłam w domu na ekranie TV i przyznam, że się myliłam. Powinniśmy byli zobaczyć to niesamowite przedstawienie, które nie jest spod znaku słonia, trąbki i clowna a spod znaku fantasy i najlepszej akrobacji na światowym poziomie.
Bellagio ze swoim blichtrem (nie mylić z europejskim pojęciem elegancji) zdecydowanie nie dla mnie ale warto je zobaczyć. Z zadowoleniem powróciłam do cichego Hiltona, ale zanim wróciliśmy…

Jeżeli jesteś w Vegas, zobacz koniecznie grę fontann, światła i muzyki przed Bellagio. "Spektakle" te odbywają się co 20 minut i przyznam się, że wyczekiwałam dwóch po kolei by nacieszyć się widowiskiem. Jeden powie, że jarmarcznym, ale ja nazwałabym je porywającym - szczególnie finałowe partie gdy fontanny strzelają w górę na 70 metrów i towarzyszy im huk burzowych grzmotów. Wieczorem podświetlenie potęguje wrażenia. Stałam jak oczarowana, opryskiwana kroplami wody.
Cieplutko, dookoła zadowoleni i zrelaksowani ludzie…

No i jak tu nie lubić Las Vegas?

ps. Danka, jak masz fajne zdjęcia to wrzuć, ja mam problemy natury technicznej.
Załączniki
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
zdjęcie.JPG
Awatar użytkownika
exxtreme
Posty: 159
Rejestracja: 26-08-2007, 15:47
Lokalizacja: Bridel / Kraków

Post autor: exxtreme »

Tak było! <mrgreen>
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

tylko góry stały prosto! <oops>
Awatar użytkownika
danka44
Posty: 968
Rejestracja: 26-09-2006, 08:53
Lokalizacja: Junglinster

Post autor: danka44 »

Nie mam teraz czasu poszukać zdjęć, ale podziele się naszą receptą na "dobrą" (jak na te warunki) kawę hotelową. W każdym hotelu mieliśmy eskpres na saszetkowana kawę. Woda przepuszczana raz przez te saszetkę była ledwo podbarwiona na kolor słabej herbaty. Nie dało sie tego pić. Polak jednak pomysłowy Dobromir, a zwłaszcza Polak na głodzie kofeinowym ;) No więc... raz przepuszczoną kawę z dzbanka wlewaliśmy z powrotem do zbiorniczka na wodę i tak po 3-krotnym przepuszczeniu kawa nabierała w końcu aromatu, smaku i mocy.
Dobrą kawę pilismy, o ile mnie pamięć nie myli (mój małżonek może mnie porawi) 2 razy. Raz w Cheesecake Factory w Seattle i raz gdzieś w podejrzanym sklepiku przy drodze, gdzie pani o dziwo wiedziała o co nam chodzi, gdy mówimy, że chcemy dobra mocna kawe. Dostalismy cos na kształ podwójnego espresso. A wszystko to tylko dlatego, że pani była Niemką, która dawno kontaktu z krajem nie miała, ale wiedza o tym, jak powinna wygladac kawa została.
Danka
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Tak, głód kofeinowy był odczuwalny. Nie zamierzam dyskutować z wielbicielami Starbucksa, ale ich napojów nie można nazwać kawą a jedynie napojami kawopodobnymi. Oferują ją z syropami lub podają po prostu zwykłą lurę.

W Cheesecake factory byłam w Chicago i naprawdę porządnie i smacznie zjadłam.
W Honolulu były do nich tak długie kolejki, że stwierdziłam, iż nie spędzę urlopu w ogonku. Miałam do wyboru albo stek za 100 dolarów albo spaghetti w niby włoskiej restauracji.
Wybrałam spaghetti i się rozczarowałam. Rozgotowana ciapa bez wyrazu.
W USA jest problem by dobrze i niedrogo zjeść. O tym też będzie w poście.
Ale raz jeden udało się pysznie zjeść na Hawajach. Zjedliśmy lokalna rybę Wahoo zwaną ONO (smaczna). Była rzeczywiście ONO. Misio - notuj.

Dobrą kawę piłam przez 12 dni tylko dwa razy. Bellagio i sklepik z biżuterią w Princeville na Kauai. Kawę po włosku podaje się tylko w art. galeriach. Dziwne prawda?

Moj sposób na kawę jest taki, że biorę malutki pojemniczek z grzałką i kawę rozpuszczalną.
Adapter do gniazdka też się przyda.
misio
Posty: 1969
Rejestracja: 26-09-2006, 18:09
Lokalizacja: Z Doliny

Post autor: misio »

Drogie panie, nie zgodzę się. Starbuck jaki jest każdy wie ale maja w ofercie mocna kawę. Może nie doczytalyscie co i jak.

Co do jedzenia w USA. Tu tez pozwolę sobie nie zgodzić się. Primo, są fast foody. Nie mc Donald ale mnóstwo innych wendy's, red lobster, roy rogers No i typowka. Są rożne tzw Dinery oraz bary typu tex-mex. Każda ma menu dla rodzin oraz coś lepszego. Google w rękę i proszę sprawdzić.

Mi jakoś za 3 main course plus napoje wychodzi 80 - 100 baksow w tzw dobrych knajpach i połowa w wyzej wymienionych.

Inna sprawa ze może wam typ jedzenia nie podchodził? Niestety północno amerykański standard to burger/stek + frytki lub kartofel ze śmietaną i piwo. Burger/stek oczywiście wymarzony na wior, innych boja się podawać żeby ktoś się nie rozchorowal.
Awatar użytkownika
Biała
Posty: 190
Rejestracja: 27-10-2006, 20:27
Lokalizacja: Oetrange/Szczecin

Post autor: Biała »

ogrodniczko kochana, będę z niecierpliwością czekała na ciąg dalszy. :)
Ola
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Biała, już rychtuję Kauai... :)

Misio, nie dam się niestety przekonać. Nawet jeżeli Starbuck oferuje mocniejszą kawę (można ją rzeczywiście wzmocnić) to nie oznacza, że to smaczna kawa. Oczywiście do kwestia filozofii picia kawy. Kawa z expresu przelewowego, stojąca w dzbanku nawet kilkanaście minut traci swoje wartości. Ja wolę po włosku, gdy jest, gęsta, mocna , aromatyczna i z pianką. Mnie nawet kubek (kubeł) papierowy przeszkadza, dlatego cierpię pijąc coś takiego. W tak wielkim kraju jak USA trzeba się naszukać inaczej parzonej kawy.
Teraz sobie przypomniałam, 3-cie miejsce gdzie piłam świetnie zaparzoną - to muzeum kawy KONA na Kauai. Tam dostaliśmy podwójne espresso w porządnej małej filliżance z grubej porcelany. Była świetna.

Co do jedzenia..no cóż...o steku za 100 dolarów (dokładnie 105 USD) pisałam zauważ wspominając Honolulu, a tam raczej trzymaj się za kieszeń.
Jedliśmy też danie za...7,50 USD i też to opiszę bo było to nader śmieszne. Dodam,że wylądowało w koszu. Moje - Exxtreme zjadł ale nie byłam pewna czy to przeżyje.
Byliśmy raz w Wendy's, w Taco Bell (tam było ok) i raz w Jack in the Box. Nigdy, powtarzam nigdy - w tym ostatnim moja noga nie postanie. To są fast foody więc można je omijać, ale w wielu przypadkach przy drogach, lotniskach są tylko fast foody. Tylko takie jedzenie jest łatwo dostępne. Fast foody i kanapki.
śniadanie hotelowe na Kauai (hotel za 140 dolarów za dobę) to była kawa z termosu i lukrowane watowate ciastko.
Za to w Nowym Yorku pojechaliśmy specjalnie na lunch do baru do Fresh&Co znanego nam z ubiegłego roku. Wspaniałe zupy, sałaty. Wszystko lekkie i świeże. Czyli można jak się chce. Ale nie zawsze można.

A to dla Ciebie specjalnie - kawa jaką lubię (Art galery w Princeville oraz...
hit - opakowanie sosu z Jack in the Box. Miłej lektury ;)
Załączniki
kawa.JPG
misio
Posty: 1969
Rejestracja: 26-09-2006, 18:09
Lokalizacja: Z Doliny

Post autor: misio »

No wiesz, jak się jedzie do "heart of USA" to wymagania trzeba schować w kieszeń. Tak samo jest w Europie. To co chcemy i do czego jesteśmy przyzwyczajeni dostaniemy zwykle w metropoliach.
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Hej, mówimy o kawie , chlebie i podstawowym jedzeniu. Dlaczego Amerykanie wyglądają jak wyglądają? Przez łatwą dostępnośc taniego, podłego, bezwartościowego jedzenia. Jedna porcja ciasta w Starbucks ma średnio 450 kcal i myślisz,że te ciasta piecze im Danka? To czysta chemia.
Niestety nie mogę zamiescić zdjęcia sosu (error) ale sprobuję spisać skład:
m.in:

disodium phosphate
silicon dioxide
potassium chloride
sodium erythorbate
sodium phosphates
xanthan gum
sodium benzoate
polysorbate 60
disodium inosinate
disodiun guanylate
calcium disodium edta

smacznego.
misio
Posty: 1969
Rejestracja: 26-09-2006, 18:09
Lokalizacja: Z Doliny

Post autor: misio »

Mnie to nie dziwi :)
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

A mnie kurna tak!!! :):)
ODPOWIEDZ