Hawaje - 30 tysięcy km podniebnej żeglugi - część 1.

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Hawaje - 30 tysięcy km podniebnej żeglugi - część 1.

Post autor: ogrodniczka »

Dobry wieczór, tu Bridel, godzina 19-ta, za oknem deszcz, temp. 9 stopni Celsjusza.
------
Aloha! Good morning Honolulu! it's 7 A.M., we expect the sunny day, it's 77 degrees!


Leżę w łóżku i słucham radio Honolulu i powiem Wam, łza się w oku zakręciła...

Trudno mi w tym roku zabrać się do opisania mojej podróży ponieważ nie poskładałam jeszcze wakacyjnych wrażeń.
Jako, że nie zapowiada się by coś drgnęło w tym temacie - opiszę dzień po dniu co przeżyłam w tym najbardziej oddalonym i wyizolowanym ale tętniącym życiem skrawku świata. Będę pisać w odcinkach, ponieważ każde z miejsc zasługuje na bardziej osobisty opis niz suche fakty z Wikipedii. Pojedziemy do Las Vegas, Bryce Canyon, Zion National Park w Utah, potem na Kauai - wyspę ogród, następnie do Parku Haleakala na Maui odwiedzając gardziel krateru wulkanu i na koniec na Oahu - do Honolulu gdzie posiedzimy na Waikiki i objedziemy wyspę dookoła odwiedzając bajeczne plaże North Shore.

Zaczynam od najprostszgo pytania : Jakie są Hawaje?
Nie wiem jak jednoznacznie na nie odpowiedziec. Obawiam się, ze moich kilka dni spędzonych na Hawajach to zaledwie dotknięcie zaczarowanej skrzyni skarbów Jacka Sparrowa…

Dlaczego Hawaje?
Ano dlatego, że lubię… dzwięk hawajskiej gitary, że zawsze podobały mi kobiety tańczące Hula, że plaże, że palmy, że wulkany, że muszle, że naszyjniki z kwiatów wręczane każdemu przybyszowi, że wodospady, że bogata tropikalna endemiczna rosliność...
Mniej więcej z takim wyobrażeniem podjęłam decyzję o kierunku tej trudnej w przygotowaniu i dalekiej eskapady.

Wyobrazcie sobie odleglość: Luxemburg - Wawa, Wawa- Nowy York, Nowy York - Las Vegas, Las Vegas - Honolulu
Razem: 15 tys km
...i trzeba jeszcze wrócić.

Wyobrazcie sobie przekroczenia 12-stu stref czasowych, kwadratowy tyłek po dwóch dobach spędzonych na twardych samolotowych fotelach, cateringowe plastikowe jedzenie i intymność samolotowych toalet.
Wyobrazcie sobie logistykę związaną z rezerwacją biletow, hoteli, wynajmu samochodów i atrakcji gdy brak docelowego hotelu, a twój cel stanowią 3 wyspy skomunikowane samolotowo i stanowiące między sobą stacje przesiadkowe przy przelotach z jednej na drugą.
Wyobrazcie sobie wszystkie niebezpieczeństwa, spóznienia, kanselacje i wszystkie te niewiadome, które mogą spowodować, że podróż twojego życia stanie sie wielką katastrofą.
Wyobrazcie sobie wiele "niewyobrażalnie pięknych miejsc", o których nawet nie mieliście pojęcia, że w ogóle istnieją...
Wyobrażcie sobie, że macie na to wszystko 12 dni...

Na szczęście żadna katastrofa się nie wydarzyła ale jak się przekonacie los portafi płatać psikusy.

Naszą podróż postanowiliśmy podzielić na dwa etapy: kontynentalny, na którym odwiedzimy Las Vegas, Bryce Canyon i Zion National Park oraz wyspiarski: ze wspomnianymi już wyspami Kauai, Maui i Oahu. Niestety nie było już czasu na Big Island, wielka szkoda...
Same przeloty do Nowego Yorku, kilkugodzinne pałętanie się po JFK nie miały w sobie nic romantycznego - nawet jeśli lecisz dreamlinerem, w którym nie działają światełka a ekran personalnej rozrywki resetuje się co godzinę w związku z czym "Operację Argo" ogladasz 6 razy…

Lądowanie w Vegas, ciemna noc, puste lonisko, zaspani ludzie. Kolorowy neon przypomina gdzie jesteś, lotniskowe maszyny do gier smętnie migają światełkami. Na zewnątrz upał, w autobusie dowożącym nas do wynajmu aut jakies 10 stopni. Zamarzaja mi rzęsy ale wita nas przyjaznie miła dziarska pani kierowca ze srebrnymi zębami.
Wynajmujemy auto. Narazie bez niespodzianek. Chevrolet Impala, ani dobry ani zly, grunt ze czysty - różnie to w USA bywa.
Przejazd przez stripa - wszystkie budynki mienią się światłami. Znamy to z poprzeniego roku…W tym roku witam ten widok bez uprzedzeń i bardzo mi się podoba! Hotel Hilton, zaspana recepcjonistka i cudowne hiltonowskie , wygodne łóżko z materacem firmy Setra. Nocleg jedyne 80 dolarow!
Śpimy szybko bo rano wyjazd 400 mil do Bryce Canyon - dziwu natury, przewyższjącego swoją urodą ( w/g niektórych) nawet jego Wielkiego Brata z Kolorado.

Ranek wita nas 30 stopniowym upałem (który przemieni się w 40 stopni z porywami do 50-ciu na parkingach). Szybkie śniadanie w hotelowym barze (blade jajka i watowaty chleb plus wstrętna amerykańska kawowa lura). Toczymy się 600 km pośród szarych skał, pośród mijanych sennych miasteczek z domkami podobnymi do pudełek po butach rozsianych pośród niczego…dosłownie. Na horyzoncie szare masywy skalne. Wsciekły żar z nieba. Opuszczamy stan Nevada, przez chwilę jedziemy przez Arizonę i wjeżdżamy do Utah. Zmienia się czas o godzinę. Nie bardzo wiemy czy w przód czy w tył ale szczęśliwi czasu nie mierzą.
Kilometrów na liczniku przybywa, ale czas płynie wartko.Jestemy ciekawi Bryce'a. Wiemy, że będzie…pomarańczowo.

Bryce Canyon położony na wyżynie Kolorado w płd.- zach. części Utah w zasadzie nie jest canyonem poniewaz nie został ukształtowany przez płynącą rzekę. Jest to ogromna rozpadlina skalna okreslana mianem niecki o kształcie amfiteatru, w której wietrzejące skały nabrały niesamowitych kształtów coś na modłę słupów powstałych jak piaskowe wieże zamkow budowanych przez dzieci nad morzem gdy błotko malowniczo skapuje na czubki wież. Na myśl przyszła mi tez katedra Gaudiego, która tez ma takie "nalane" elementy". Wiele tam można zobaczyć. Wietrzenie następuje w tempie ok 60-130 cm na 100 lat. Skały ulegają erozji termicznej (wysoka amplituda temperatur) i chemicznej dzięki deszczom o kwaśnym charakterze, które rozpuszczają wapienne skały. Nazwę canyon zawdzięcza osadnikowi niejakiemu Ebenezerowi Bryce'owi.

Docieramy zmęczeni. Krajobraz już się troche zmienia dając nam przedsmak tego co nas czeka.

Wjazd do parku jak zwykle w USA - przez bramę i budkę strażnika Misia Yogi. Płacimy 25 dolarow i dostajemy mapę. Jesteśmy na płaskowyżu, dookoła las, wiele spalonych drzew, jelonki skubią trawę, świeże, nawet powiedziałabym chłodnawe powietrze. Żadnych spektakularnych widoków, ot las i cisza i wiewiórki. Nic nie zapowiada tego po co tu przyjechaliśmy, ale my nie dajemy sie zmylić pozorom, bo wiemy że w tamtym roku coś podobnego przeżylismy w Grand Canyon, który nagle "otworzył się" bez ostrzeżenia pod naszymi stopami.
Podjeżdżamy do punktow widokowych. Dobrze oznakowane parkingi.
No i nie ma rozczarowania..
Jest wpaniale! W oczy biją najdziwniejsze rzezby skalne jakie w życiu widziałam. Ciągną się po horyzont. Wygląda to jak wielka dziura w ziemi a w niej jeden obok drugiego słupy wyrzezbione ręką samego Pana Boga. Kolor skał jest tak niesamowicie intensywnie pomarańczowy , że wręcz nierealny - jak zdjęcia robione w HDR-ze. Przyjeżdżamy na złotą godzinę. Słońce łagodnie doświetla te cuda. Oczu nie mogę oderwać. Sporo turystów, ale bez tłoku. Udajemy się pieszo lub podjeżdżamy autem do innych punktów. Jest ich około 6-8 - wszystkie monumentalne i piękne. W lasach zauważamy lodges - można tu wynając domek i przyjechać na 2 tygodniowe wakacje urządzając codziennie nowe wyprawy i jeszcze atrakcji pozostanie na następne lata. Kuszą nas szlaki, między innymi do Queens Garden - miejsca pełnego szczególnej urody formacji skalnych. Niestety nie mamy na nie czasu. Ten niedosyt będzie nam towarzyszył w całej podróży…

Ludzie chodzą z kijkami i lunetami. Tutejsze niebo jest przejrzyste i rozgwieżdzone. Olejki eteryczne wypełniają powietrze. Zastanawiam się cały czas nad opalonymi rosohatymi resztkami pni. Czytam w ulotce, że rejon Bryce jest bardzo narażony na bicie piorunów. To one sa winowajcami licznych pożarów i widocznych dookoła spalonych kikutow. Drzewa rosnące na skrajach przepaści w tak wysoko położonym miejscu same proszą się o strzała.
Odwiedzamy ostatnie miejsce widokowe o nazwie Piar. Jesteśmy...sami. Tylko my, zapach leśnych olejków, niebiański widok, krążacy po niebie drapieżny ptak i...cisza.
Zapamiętam to do końca życia.

Spędzamy w Bryce canyon około trzech godzin. Ozłoceni kolorami i słońcem, orzezwieni świeżym powietrzem, oczarowani niebiańskimi widokami musimy wyjażdżać. Przed nami jeszcze sporo drogi do Cedar City w którym nocujemy w przydrożnym hotelu - gdzieś w połowie drogi do naszego jutrzejszego wyzwania czyli : Zion National Park.
Załączniki
IMG_0945_1.JPG
IMG_08961_1.jpg
IMG_09091_1.jpg
IMG_09300_1.jpg
IMG_09321_1.jpg
IMG_09501_1.jpg
IMG_55311_1.jpg
Awatar użytkownika
danka44
Posty: 968
Rejestracja: 26-09-2006, 08:53
Lokalizacja: Junglinster

Post autor: danka44 »

Ogrodniczko, łączę się z Tobą w zachwycie i dołączam kilka zdjęć uzupełniających. Niestety jestem za leniwa, żeby tak pieknie to opisać <oops>
Załączniki
miasteczko przy wjeździe do kanionu
miasteczko przy wjeździe do kanionu
A tu ciekawostka dla miłośników samochodów...
A tu ciekawostka dla miłośników samochodów...
spalone lasy, które ogrodniczka mijała
spalone lasy, które ogrodniczka mijała
sarenki, które trzeba było omijać, bo w ogóle nie bały się samochodów
sarenki, które trzeba było omijać, bo w ogóle nie bały się samochodów
Danka
misio
Posty: 1969
Rejestracja: 26-09-2006, 18:09
Lokalizacja: Z Doliny

Post autor: misio »

Ogrodniczka jak zwykle dramatyzuje z ta logistyka. Ja od kilku lat robię podobne zmiany stref czasowych i to z dwójka dzieci z których jedno jest nastolatkiem wiecznie obrazonym a drugie skacze jak Noddy. Jesli lecisz normalnymi liniami to żadne opóźnienia czy skasowane loty nikomu nie groza - zwłaszcza w USA gdzie customer service jest taki jaki być powinien a nie pseudo coś z Europy.

Ale te 12 dni to jest coś. No, no. Podziwiam.

Z niecierpliwością czekam na te Hawaje.
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Danka! W takie miejsca jezdzisz i nie piszesz! Może masz coś jeszcze coś podróżniczego w zanadrzu? Chętnie poczytam.
Mnie pisanie łatwo przychodzi, wolę pisać niż prasować..ale że klawiatura nie prasuje, nie pierze to stukam pomiędzy obowiązkami. Tylko zdopingujcie mnie trochę bo nie wiem czy "sobie piszę a muzom"... <bezradny>

Misio! proszę mi tu nie wychodzić przed szereg:)
Poczekaj jak poczytasz o lotach hawajskimi iGo! Airlanes oraz...linią LOT z JFK w drodze powrotnej <roll>
O dzieciach w samolocie też będzie:)
12 dni wzięło się stąd, że dzieci wzorem ubiegłego roku wysłaliśmy na camp w Polsce. Wsadziliśmy dzieciaki w autobus kolonijny we Wrocławiu a sami pociągnęliśmy autem do Wawy. W drodze powrotnej z Okęcia był plan by je podjąć z autobusu w drodze z campu.
Czy się udało, to się okaże:):);)
Awatar użytkownika
danka44
Posty: 968
Rejestracja: 26-09-2006, 08:53
Lokalizacja: Junglinster

Post autor: danka44 »

Zion z Twojej trasy też zwiedziłam. Jeżeli tam również nie miałaś czasu pochodzić, to dołączę swoja relację.
Czytałam Twoje wcześniejsze relacje z podróży i zainspirowana tym wzięłam nawet notesik w podróż, aby notować co ciekawsze wrażenia. Zapisałam pierwszą stronę i na tym mój zapał sie skończył. Chyba wolę krótszą formę narracji...
Danka
misio
Posty: 1969
Rejestracja: 26-09-2006, 18:09
Lokalizacja: Z Doliny

Post autor: misio »

Jeśli lecialas Lotem to założe się ze nie zdążyłas. Z tym Lotem to wogole jakies jaja są. Kilka dni temu miałem super "ofertę" na lot Krk-waw-Toronto. Jak oparzony podziekowalem i wybrałem lekko droższa opcje ale przez Wiedeń. Wiem ze przynajmniej polece ;)

Dawaj te Hawaje bo mam je w planach tylko ze z dziećmi.
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Z dziećmi? nastolatek i Noddy? czarno widzę. Co innego lecieć z USA, albo przynajmniej z przystankiem tam.
Jeżeli latasz do Kanady to są bezpośrednie loty na Kauai. Na Kauai lataliśmy awionetką z jedną parą Kanadyjczyków.

Jutro Zion, w weekend Kauai.
Szczegóły LOT-u zdradzę na końcu.
Również na końcu podliczę ilość lotów, ilość wynajętych aut, noclegów, przesiadek - cofniesz swe słowa na temat logistyki.
misio
Posty: 1969
Rejestracja: 26-09-2006, 18:09
Lokalizacja: Z Doliny

Post autor: misio »

Z dziećmi nie jest złe. Niedawno robiłem Bruksela - Hawana. 3 przesiadki i w sumie jakieś 20 godzin (ja miałem dość, dzieci nie bardzo :p ) Na Hawaje zdaje się lecieć jakieś 24h więc przystanek przydałby się.

Czekam czekam.
Kalina525
Posty: 1
Rejestracja: 17-08-2018, 09:02

Re: Hawaje - 30 tysięcy km podniebnej żeglugi - część 1.

Post autor: Kalina525 »

Bardzo ciekawa podróż.
rafalkak
Posty: 1
Rejestracja: 07-02-2019, 08:03

Re: Hawaje - 30 tysięcy km podniebnej żeglugi - część 1.

Post autor: rafalkak »

OO jak cudownie, byłem i Ja, ale opisywałem to na blogu http://hostelavista.com/ :)
http://hostelavista.com/
ODPOWIEDZ