Majorka - wizyta druga: Alcudia, Palma, Deia, La Granja

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Majorka - wizyta druga: Alcudia, Palma, Deia, La Granja

Post autor: ogrodniczka »

Za oknem luksemburska ponura gęba tego lata Anno Domini 2013. Dom śpi a wzrok pada na otwarte walizy i porzucone w nocy wiaderka, rurki do nurkowania, płetwy i cały ten cudowny wakacyjny chłam.
Wróciliśmy wczoraj z Majorki, którą ciepło opisałam w poście ze dwa lata temu i którą jak mi się wydawało z grubsza już poznałam. Nic bardziej mylnego...

W poszukiwaniu krótkich wakacji padło na hotel Iberostar w Playa de Muro. Warunek to ładna plaża dla dzieci, HP i jakieś małe autko (zawsze jest to Panda Szara lub Panda Biała) na wojaże dla rodziców.
Hotel wybrany z katalogu Luxair na początku lekko rozczarował ale z biegiem dni gdy odkrywaliśmy uroki położenia,lekkie niewygody w postaci małego metrażu czy niezbyt dobrej kuchni stawały się nieważne.
Jeżeli nie w smak Wam długa podróż samolotem, macie dzieci, jesteście wrażliwi na piękno natury a jednocześnie chcecie mieć łatwy dostęp do atrakcji typu wypożyczalnia rowerów, parki wodne, sklepy spożywcze czy bary to polecam Alcudię położoną w płn. wschodniej części wyspy.
Wspaniała długa plaża o jasnym drobnym piasku i szmaragdowych wodach. Płytka woda bez wodorostów i kamieni, rozległe płycizny bezpieczne dla dzieci. Jest na czym oko zawiesić – myślę tu o wzgórzach na linii horyzontu po obu stronach zatoki – widokowo i kolorystycznie: raj.
Dla mniej leniwych, którzy szukają większej ilości wrażeń ponad książkę nad basenem i regularne posiłki polecam wynajęcie auta (bierzcie małe i wąskie – najciekawsze miejsca są rozrzucone pośród wąskich dróg wciskających się w skaliste przesmyki górskie.
Podczas poprzedniego pobytu zwiedzaliśmy skalisty, porywający widokowo przylądek Cap de Formentor, piękne romantyczne miasteczko Valdemossa i położone niedaleko historyczne miasto Alcudia.
W tym roku padło na Palma de Mallorca, przepiękne malutkie acz urokliwe miasteczko Deia i perłę w postaci wizyty w La Granja – historycznej (założonej ok. 1000 lat temu) majorkańskiej posiadłosci jakby zatrzymanej w czasie...

Najpierw kilka krótkich informacji o hotelu (może komuś okażą się przydatne).
Są minimum dwa hotele Iberostar Playa de Muro (nazwa miejscowości).Jeden oznaczony 4–ma i jeden 4,5-ma gwiazdkami położone obok siebie. Zdecydowanie lepszy komfort i elegancję w postaci nowoczesnego designu z kamienia i szkła, komfortu wypoczynku i lepszego jedzenia oferuje Iberostar Playa de Muro Village. Smaczne śniadania ze świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym, popołudniowe poczęstunki na plaży (arbuzy i napoje) i wspaniały smakowicie pachnący w czasie lunchu plażowy bar serwujący grillowane zakąski z owoców morza. Niestety nie był to nasz hotel (różnica cenowa to ok. 800-1000 Eur za tydzień) ale...zaanektowaliśmy go sobie częściowo ponieważ nikt oficjalnie nie zaznaczył nie nie możemy korzystać z villagowych basenów (obłożonych w około 20 %) , baru czy pysznego śniadania.
Iberostar 4* (naciągane) to malutkie pokoje, niezbyt elegancka restauracja, dosyć słabe rozgotowane jedzenie i niezdatna do picia kawa. Baseny zatłoczony w 110 %. Strefa wpływów do niemieccy emeryci i młodzi Rosjanie. Aby jednak nie być zbyt krytyczną – hotele oferują bezwzględną czystość i taki sam dostęp do uroczej plaży, która nie jest plażą hotelową a miejską i wypożyczenie leżaków pod parasolem z trawy kosztuje 10 eur dziennie. Ja jestem miłośniczką pięknych plaż i gwarantuje Wam, że to będzie dobrze wydane 10 Eur.
Podczas chłodniejszej aury można korzystać z nowoczesnego basenu wewnętrznego wyposażonego w saunę i wariacje ciepłych i zimnych kąpieli.
Z takim oto wybiórczym balansowaniem pomiędzy dwoma ośrodkami nasz pobyt był bardzo przyjemny.

Pogoda tego roku jaka jest każdy widzi. Ma to również przełożenie na Hiszpanie ponieważ temperatury nie przekraczały 26 stopni a niebo rankami było pokryte chmurami. Miało to i dobra stronę ponieważ pomagało podczas podróży.
Pierwsza na na cel poszła stolica Palma de Mallorca.

Każdy kto odwiedził to miasto był zachwycony położeniem, historyczna zabudową i wspaniałym klimatem południowego, eleganckiego miasta. Ja nie będę opowiadać historii miasta – od tego są na pewno ciekawiej opisujące je przewodniki – a podzielę się tylko ogólnymi wrażeniami.
Może nie jestem zbyt wymagająca (choć wielu sądzi że jestem) ale Palma dostaje ode mnie 10 pkt na 10 ( w mojej osobistej skali miejsc do ponownego odwiedzenia) w obszarze zwiedzanego przez nas starego miasta. Jeżeli masz wolny dzień na snucie się z lodami po wąskich pięknych ulicach, pełnych domów o idealnie utrzymanych historycznych elewacjach, placach z kafejkami, sklepami z biżuterią (Majorica – perły) i muszlami, historycznymi gmachami w otoczeniu kamiennych murów i ukwieconych agapantami i hibiskusami skwerów to poczujesz się lekko i wzniośle. Katedra jest absolutnie wspaniała. Budowla wita nas swoim ogromem już przy wjedzie do miasta.
Problemem jest parkowanie, ale należy kierować się znakami i szukać podziemnych parkingów. Idąc wzdłuż murów podziwiamy piękny, rozległy park i cos w rodzaju fosy lub kanału. Wszędzie palmy, wieżyczki, eleganckie domy, fontanny, place zabaw – uroczy spacer.
Po wejściu w mury miasta podziwiamy ulicznych grajków, malarzy, walczących Rzymian, portrecistów i panoramę. Udajemy się schodami w kierunku olbrzymiej katedry. Tam mnogość turystów ( do zniesienia), kolorowe bryczki i powozy. Zagłębiamy się w miasto. Kupujemy lody i kluczymy bez celu chłonąc jak gąbki leniwy spokój i wakacyjną atmosferę. I tak noga za nogą spędzamy sunąc po kamiennych wypolerowanych płytach trotuarów około 2 godz., błądząc bez celu zauroczeni historycznymi zakamarkami, galeriami, fasadami i ogólną relaksującą, południową atmosferą miasta.
Oczywiście gubimy się ale od czego są pomocni przystojni policjanci w krótkich spodenkach? Społeczeństwo uśmiechnięte, kobiety elegancko ubrane, żadnej pompy, wyfioczenia i zadęcia. Podoba mi się.
Gorąco polecam Palmę. Na pewno jest w niej wiele godnych uwagi zabytków, niekoniecznie interesujących dzieci – więc przewodnik w dłoń i każdy cos dla siebie znajdzie.

Jako, że wakacje były dla dzieci w nagrodę za udany i ciężko przepracowany rok szkolny ( no powiedzmy, że dla dzieci... ) udaliśmy się do Akwarium Morskiego w Palmie.
Godne polecenia, widowiskowe i rozbudzające wyobraznię dzieci, dokształcające co poniektórych rodziców (mój mąż zna tuńczyka tylko z puszki).
Zaręczam, że każde dziecko wyjdzie stamtąd zadowolone, ojedzone frytkami i prawdopodobnie będzie już potrafiło odróżnić ogórka morskiego od rozgwiazdy. Największe wrażenie robi 10 metrowej wysokości szklana ściana za którą krążą 3 metrowe rekiny i kilkaset gatunków ryb. Ja osobiście stałam jak urzeczona w zaciemnionym pomieszczeniu, w którym w szklanym ogromnym cylindrze pływały lekkie i zwiewne głębinowe meduzy jarzące się psychodelicznym światłem. Żadnych roślin, piasku, nic z atmosfery zwykłego akwarium – tylko ciemność i te nierealne zwierzęta rodem z jak z kosmosu.
Jestem wielką miłośniczką oceanów, próbuje zarazić tą pasją dzieci ( z powodzeniem ) i męża ( bez najmniejszego rezultatu). Gdybym miała raz jeszcze wybierać zawód i kierować się pasją , zostałabym oceanografem. W akwarium czułam się ...jak w domu.

Ujeżdżając Pandę Białą nie mogliśmy się oprzeć ponownemu odwiedzeniu Cap de Formentor. Pisałam o tym miejscu w poprzednim poście więc odsyłam do niego. Nadmienię tylko, że to piękny przylądek, pełen romantycznie poszarpanych skał do którego prowadzi maksymalnie pokręcona wąska droga, pośród gór i oszałamiających widoków. Na końcu drogi wita wędrowców latarnia morska, mała kawiarnia z widokowymi tarasami na 4 strony świata i BIG BLUE! zespolenie ciszy i przenikających się błękitów morza i nieba... Krążące w spokoju olbrzymie mewy i kompletny wręcz transcendentalny odjazd. Nawet rozmowy turystów są przyciszone, natura wymusza respekt.

Przeglądając ulotki w wypożyczalni samochodów natknęłam się na La Granja, która okazała się perłą tego wyjazdu.
La Granja to majorkański majątek ziemski, którego historia sięga X wieku. Najpierw w posiadaniu Maurów, potem podbita w XIII w. przez króla Jakuba I, podarowana przez jego syna Cystersom, sprzedana przez zakonników 200 lat pózniej rodzinie Vida. Po kolejnych 200 latach sprzedana rodzinie Fortuna. Obecny właściciel Cristobald Segui Colom restaurował ja od 1968 roku i nabył na własność w latach 80-tych.
O co takie halo?
Lubię zwiedzać miejsca, które są AUTENTYCZNE. Pozwalają na podróż w czasie i jeżeli masz tylko odrobinę wyobrażni bez trudu przeniesiesz się np. 300 lat wstecz.

La Granja jest wspaniale zachowanym miejscem.
Położona w zachodniej części wyspy, nieopodal miejscowości Esporles. Trzeba się trochę zagłębić w interior.
Za bramą, do skąpanej w zieleni posiadłości wiedzie szutrowa droga. Po prawej w dole ogromny ogród, pełen róż, agapantów i bugenwilii. Po lewej pod palmami zagródka dla kóz (pojawia się szansa ze dzieci nie padną z nudów). W kasie dostajemy 10 % zniżkę za zwrot folderu o La Granja. Witają nas ubrane w stroje z epoki panie i zaczyna się show.
Zaczynamy od zagród dla zwierząt – koniki, kozy, króliczki, KURY! (moje ulubione Minorki Czarne – bardzo rzadkie). Dzieci w szoku – zaczyna się zabawa. Na wietrze pod historyczną pralnią powiewają historyczne kalesony na troczki i koszule ( wszystko autentyczne – dziś już nie ma takich materiałów). Mijamy wozownię, narzędziowni, jakaś letnią kuchnię z solankami na gicze, wielką przesiewarkę do mąki itp. Duża ilość szczegółów przenosi nas w czasie bez żadnego wysiłku. Choć to dziwne - jestem oszołomiona starodawna młockarnią. Droga wiedzie nas przez letnia łaznię ze skomplikowanym systemem podawania wody, przez zaciszne zakątki mozaikowej kaskady wodnej zasilanej z 30 metrowego wodospadu, który pochodzi ze zrodła wypływajcego w posiadłości. Potem dochodzimy do olbrzymiej pergoli obrośniętej winoroślą. Stoją tam stoliczek z krzesełkiem do dumania. Nad nami fruwają małe, białe gołębie. Zwiedzamy farbiarnię – w koszach piętrzą się motki produkowanej w przeszłości wełny. Krok za krokiem odkrywamy inne pomieszczenia, które uświadamiają nam ze La Granja prowadziła wręcz autarkiczną gospodarkę: własne destylarnie (produkcja mydeł i olejów, aromatycznych), tkalnie, tłocznie oliwy, produkcja win, skręcanie powrozów, papiernia, produkcja świec, mebli, wyplatanie koszy... Cokolwiek Wam przyjdzie do głowy, a jest związane z codziennym życiem – możecie być pewni że było wytwarzane w La Granja.
Czas na prywatne tarasy, dziedzińce i pokoje. Ścinają mnie z nóg: salonik florencki (kawa dla pań), pokój gier, sala balowa, własna sala teatralna, kominkowa...sypialnie, łazienka...
Wszystko co się tam znajduje pochodzi z tego majątku. Ma się wrażenie, że zaraz zajedzie powozem pan domu a do łazienki wejdzie okryta długą suknią kobieta i zasiądzie przy metalowej myjce do włosów by potem usiąść pod dziwnym urządzeniem do układania fryzury (chyba) wyglądającej jak narzędzie tortur. Wszystkie gałki, armatura, przemyślne systemy ogrzewania wody wszystko autentyczne...byłam po wielkim wrażeniem. Nasiliło się ono gdy zobaczyłam garderobę pełną starych ubrań, kapeluszy, żelazek i pończoch. Pokój dziecięcy, z nocniczkami, wanienkami, ubrankami, lalkami, chodzikiem i bujanym konikiem. Uświadomiłam sobie jak niedaleko poszliśmy w naszym wychowywaniu małych dzieci. Teatrzyk lalkowy, dom dla lalek, pacynki, żołnierzyki... potem szkoła – ta robiła wrażenie- kałamarze, drewniane piórniki, nieodłączna tablica i surowa kukła nauczycielki. Wszystko to w zaciszu domowym. Kuchnie, jadalnie, salonik do spożywania deseru...Mój rejs po pokojach, tarasach, krużgankach był prawie samotny i pozwolił na refleksję o życiu w dawnych czasach. Moja euforia na temat sielskiego życia osłabła trochę podczas zwiedzania wydrążonych w skale jam pustelników ( żyli ta w X wieku) . Latał nawet nietoperz. Brrr.
Piwnice oraz naprawdę wymyślne narzędzia tortur wraz z”pomysłowymi” sposobami na karanie niewiernych żon lub homoseksulalistów lekko ostudziły mój zapał.

Spacer zajął nam ponad dwie godziny. Nawet mój mąż – człowiek nadzwyczaj nowoczesny, dał się ponieść nastrojowi i to nie tylko przy pięknym 100 letnim samochodzie.
La Granja wypluwa zwiedzających nagle - na zacieniony platanami dziedziniec, gdzie można odpocząć na leżakach, skosztować pączków lub zakupić produkowane na miejscu pamiątki lub zapachowe specjały – mydła, olejki, wody toaletowe (zachwalane przez ubraną w tamtejszy strój – Polkę z Elbląga)
Zostawiam towarzystwo i biegnę do ogrodu. Wspaniała aleja agapantów, kępa wysokich Akantów z bzyczącym w środku kwiatków trzmielem. 1000 letni cis poskręcany jak stary dziadek, drzewa cytrynowe..ogólnie ogród mógłby być prowadzony lepiej
Szkoda,że nie trafiamy na pokazy garncarskie czy jazdę konną (dwa razy w tygodniu). Raczej unikam tego typu imprez ale w La Granja chętnie bym je obejrzała bo nic – absolutnie nic nie trąciło mi tam fałszem.
Opuszczamy posiadłość. Wszyscy – nawet mąż, nawet dzieci – wszyscy wymieniamy uwagi na temat wyjątkowości tego miejsca.

W drodze powrotnej zahaczamy o miejscowośc Deia. Podpatrzyłam kilka nazw na widokówkach : Deia, Soller, Valdemossa, Santa Maria...
Deia – boska Deia – to kolejny strzal w dziesiatkę. Niedaleko od La Granja.

Urocza, położona na kilku wzgórzach, uosobienie architektonicznego smaku i elegancji. Wielu majętnych ludzi ma domy w tym miasteczku.
Wąsko, ciasno, kolorowo, soczyście...Na wzgórzu kościół z kamienia koloru ochry. Nieopodal maleńki cmentarz (tyko małe tablice) – wszystko z widokiem na morze. Grają świerszcze , para ekologicznie wyglądających ludzi sprzedaje ekologczne owoce i napoje. Kupujemy prosto z termosu najpyszniejsza zimną lemoniadę z limonki i mięty. Schodzimy do miasteczka podziwiając piękne ceramiczne tablice drogi krzyżowej by w dole zatonąć w powodzi kafejek i hotelików, których na pewno nie znajdziecie w katalogach. Wielu Brytyjczyków i ciekawie wyglądających małych sklepików. O dziwo nie znajduję w nich tandety a wyroby (słomiane koszyki, porcelanę, kapelusze chętnie bym kupiła). Uliczny sklepik kusi owocami. Kupuje pół siatki różnych pomidorów, które pachną tak, że nie mogę się opanować i wyjadam je sztuka po sztuce. Chcemy jeść i pić – lądujemy w Village Cafe serwującej niebiańskie przekąski. Gazpacho, oliwki, ciepłe focaccie, nawet solidny hamburger jest w wersji środziemnomorskiej. Siedzimy po pergolą porośniętą niebieskim powojem i gapimy się na misy pomarańczy, dzikie chaszcze i na góry. Nawet dzieci milkną. Wokół Australijczycy, Niemcy ale bez tłoku. Leniwa atmosfera wiejskiego popołudnia, nikt się nie śpieszy, czas się zatrzymał w Deia w Village Cafe...

Czas ruszyć tyłki, pani parkingowa poleca jeszcze zjazd do kamienistej plaży, co czynimy. Trzeba zjechać i dojść kawałek piechotą.
Zawrót głowy.
To stara zatoka rybacka. Malutka ale urokliwa. Kilka stolików przycupnęło na wydartej morzu przestrzeni. Ludzie leżą na skałach jak foki. Woda szmaragdowa.Na drugim zboczu przylepiona do skały jak jaskółcze gniazdo restauracja z owocami morza. Na progu przejścia pilnują dwa pieski i pan obierający ziemniaki. Wpadamy na espresso i sztachamy się morską bryzą. Co za miejsce! Pod nami kłębią się fale , taras jest wsparty na kilku palach, zadaszony jakąś prowizorką. Jest cudnie!

Czy na pewno musimy już jutro wyjeżdzac???


Wyjazd był pierwsza klasa. Tylko tydzien, ale znalazł sie wolny czas na wypady rowowe męża, wypady z dziecmi do Hydroparku na slizgawki, spacery po plaży. To jest wpisane w wyjazd jak słonce w Majorkę.
Siedząc ostatniego dnia na plaży z torbą pełna paszportów pod głową wraz z dziećmi wplatającymi w mój kapelusz wydmowe trawy wiedziałam! wiedziałam!, że nie był to mój ostatni wyjazd w to cudowne miejsce.
Załączniki
Village Cafe
Village Cafe
Deia
Deia
047.JPG
Meduzy
Meduzy
Deia
Deia
170.JPG
147.JPG
143.JPG
Palma
Palma
Playa de Muro
Playa de Muro
ODPOWIEDZ