USA cd. - Death Valley i Lake Isabella

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

USA cd. - Death Valley i Lake Isabella

Post autor: ogrodniczka »

Po opuszczeniu Vegas skierowaliśmy się do najbardziej tajemniczego punktu podróży jakim była Dolina Śmierci.

Brzmi srogo. Dla nas to tabula rasa. Nie wiemy o niej nic. Coś tam poczytałam w necie...15 pionierów w ucieczce przed burzami śnieżnymi w Sierra Nevada chce sobie skrócić drogę i przedziera się przez skalistą pustynie-dolinę. Brak wody, wycieńczenie, chyba troje zmarło.

Kierujemy się na północny zachód drogą do Pahrump. Tam napotykamy na kolejny “koniec świata w środku niczego”, by po kilku kilometrach wpaść w jeszcze węższą dróżkę, zaznaczoną na mapie jako szara kreseczka grubości włosa.
Jedziemy w kierunku Amargosa Desert. Za oknem kamienie i kamieniste stoki coraz to wyższych gór. Dobijamy do Death Valley Junction, mijamy kompletnie opuszczone, zrujnowane miasteczko, a w nim dumnie brzmiący napis na jednej z bud “Opera House”. Stajemy pod tablicą : "Witamy w Death Valley". Cykamy zdjęcie i uzbrojeni w 12 butelek wody kierujemy się ku nieznanemu. Sygnał w telefonach komórkowych zanika...

Nikogo na drodze. Żar z nieba, wąska szosa, góry na horyzoncie. Wsłuchuję się w warkot silnika czy aby Patriot da rade. W głowie nie krystalizują się jeszcze żadne konkretne wrażenia.
Na mapie mijamy punkt wiodący do Devills Holle. Nie wiemy co to takiego i odpuszczamy. JAKA SZKODA! jak się pózniej okaże...
Po prawej wesoło brzmiąca nazwa Funeral Mountains (Góry Pogrzebowe). Brniemy w głąb doliny. Widoki zaczynają oczarowywać. Wszystkie kolory tęczy rozlane po surowych górach. To pewnie bogactwo rud metali. Marne krzaczki, kamole. I tak przez kilkadziesiąt kilometrow. Niby nic, ale księżycowy krajobraz i wijąca się droga wyzwalają uczucia spokojnej kontemplacji. Znowu drogowskaz do Dante’s View. Znów odpuszczamy i znów jak się potem okazuje kucha...choć nadrabiam to po niewczasie w internecie. Docieramy jednak do Zabriskie Point. Parking, sporo aut – znaczy coś ważnego.

Temperatura 111 stopni Fahrenheita – 43? Celsjusza. Stopy ubrane w cienkie baleriny parzą jak jasna cholera. Wyskakuje jak pustynny piesek i biegnę w górę razem z turystami. Zapominam o parzących podeszwach. To, co rozciągnęło mi się przed oczami wtłoczyło żołądek do brzucha. Pięknie! Szpiczaste wzgórza, pokryte chyba boraxem jak cytrynową polewą. Kolory szaleją od żółcieni , po szarość , rdze i zieleń. Jest też niebieski! Wszystko skąpane w słońcu, jak malowidło impresjonisty, kolorysty i wariata.

Pory w skórze szaleją. Niesamowita suchość powietrza momentalnie wysysa wilgoć z ciała. Fotografujemy to niezwykłe miejsce oraz kilka poglądowych zdjęć, z których dowiadujemy się , że w tych miejscach pracowano przy wydobyciu boraxu - mało wyrafinowanej kopaliny?/soli? Xtheo pewnie by wiedział co to ten borax – myślę.
Ktoś 100 lat temu zbijał na tym majątek. Karawany mułów ciągnęły ładunki po 120 km. Ja jak zwykle w takich miejscach, staram się "empatycznie" wyobrazić sobie te mordęgę ludzką...Nie daję rady. Uciekam do auta. A pod powiekami mam nadal to niesamowite miejsce... Klepiemy się znów z mężem jak Pat i Mat na znak czegoś szczególnego i ruszamy w kierunku Furnace Creak. Po drodze mijamy drogowskazy do Badwater Basin i przejeżdżamy najniższą depresje w USA – minus 282 ft. czyli około minus 80 m poniżej poziomu morza. Temperatury szaleją. Tablice ostrzegawcze typu: “Przez najbliższe 20 mil wyłącz klimatyzację dla ochrony silnika przed przegrzaniem” oraz...”Uwaga – tereny zalewowe”. Zdarzyło się kilka wypadków śmiertelnych gdy krótkotrwale acz gwałtowne deszcze zmywały z drogi śmiałków. Woda nie ma gdzie wsiąkać więc wzbiera z szczelinach skalnych i spływa z gór. Choć DV jest najbardziej suchym miejscem na ziemi to jednak ma swoje wodne tajemnice.
Widzimy Badwater z daleka. To one były największym rozczarowaniem dla pionierów. Myśleli, że dotarli do wody pitnej a dotarli do słonych jezior...

Jesteśmy na terytorium Indian Shoshone. Mała osada z baraków i przyczep kempingowych. To właśnie w okolicach Furnace Creak jest dziwny hotel/lodge, sztucznie nawodniony i obsadzony kilkoma palmami.
Wyjeżdżamy z depresji, gdzieś po drodze w samoobsługowej budce kupujemy bilet wstępu do parku za 20 dolarów. Nikt tego nie sprawdza, ale my porządni, karni Europejczycy...
Po drodze piaskowe wydmy (kie licho?), śliczne drzewa Jozuego oraz punkty widokowe: Emigrant, Wildrose, Thorndike, Mahogany Flat...Ten ostatni powala swoim ogromem, rozmachem, kolorami skał, pejzażyści popadają w ekstazę. Paleta kolorów Duluxa nie wyrabia.
Zmuleni tym pięknem mając za plecami Panamint Range opuszczamy w końcu dolinę w drodze do Olanchy.
Przejazd trwał kilka godzin i zostawił niezatarte wrażenia. Exxtreme jak po LSD, filozoficznie stwierdza,że nie widział piękniejszego miejsca.
I kto by się spodziewał?

W Olanchy – zapadłej dziurze kiszki zagrały marsza. Przy drodze kusi malutki budyneczek obdrapany, oklejony reklamami Fresh Jerky (surowa suszona wołowina). Nie ufam tej obskurnej budzie i zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Przy kasie ogromna dziewczyna. 200 kg. Śliczna buzia...
Kupujemy po kanapce i batoniku.
Exxtreme mówi : “O! zobacz – jest kuchenka mikrofalowa do ogrzewania dań. Może mają coś na ciepło” i zagląda w środek szafki. W niej okrągłe pudełka. Mięsko jakieś czy co? Na szczęście ja z perspektywy regału z batonikami widzę z daleka na nad szafką napis “ WORMS”.
Potem trochę żałuję, bo powinnam dać mu się najeść robakami na ryby <rotfl>
Przed nami jeszcze szmat drogi. Ruszamy do Lake Isabella oglądać sekwoje.

Często się zdarza, że przygotowywana przy biurku i atlasie trasa sprawia niemiłe niespodzianki. Jednakże łaskawy los i język w gębie sprawiają, że czasami naprawiamy te błędy.
Po opuszczeniu Death Valley udaliśmy się na płd. zachód w kierunku gór Sierra by zobaczyć monumentalne sekwoje. Z góry wiedzieliśmy, że nie będzie czasu na park narodowy Yosemite, ale w swojej naiwności sądziliśmy, że skoro zahaczymy w drodze o Sekwoja Park to niejako z marszu zobaczymy rosnące przy drodze olbrzymy, na których scyzorykiem wytniemy serce J + M = WSZM i pojedziemy dalej...
Nic bardziej mylnego.

Toczymy się koło za kołem. Krajobraz to nadal skaliste pagórki. Przejeżdżamy na granicy wojskowego poligonu: China Lake Naval Weapons Center. A nuż co nam śmignie nad głową...
Z drogi 395 skręcamy znowu diabłu pod ogon w kierunku jeziora i Sequoia National Forest.

Mam lekkie obawy co do noclegu. Zaskakującym było, że śledząc internet - w tej okolicy trafiliśmy tylko na dwa miejsca noclegowe. Tylko motele, żadnego europejskiego luksusu. Zdjęcie było zamglone i “tendencyjne”
No nic...zobaczymy. Ma się ku wieczorowi, góry już całkiem spore, a miedzy nimi pojawia się ogromne jezioro. Dziwne, czarne – wystają z niego łyse pnie drzew. Musiało tu kiedyś być dramatycznie...
Nad jeziorem wielkie auta na ogromnych kołach, namioty...Wszystko tak wielkie, jezioro, ciemne plaże, że ludzie wyglądają jak mrówki. Ma to swój koloryt i surowy urok.

W miarę zbliżania się do miejsca noclegu cichniemy, bo wokół tylko jakieś baraki i osiedla bieda-kempingów. Mijamy takie budy, przed którymi siedzi gromada wytatuowanych kolesi – rżną w karciochy.
Ufff, to jednak nie tutaj. Potem okazuje się , że to jednak...tutaj Motel “Lake View” <roll>

2 baraki. W jednym wesoło pali się napis: "Pokoje wolne". Drugi barak podzielony niebieskimi drzwiami z dykty. To pewnie apartamenty.
Stukamy do “Recepcji”. Wchodzimy do pomieszczenia 2 x 2 m. Obok otwarte drzwi do niesamowicie zagraconego pomieszczenia. Na myśl przychodzi mi program na TLC : “Amerykańscy zbieracze”. Zezuję na metrowej grubości warstwę klamotów zalegających sąsiedni pokój: stare zrolowane dywany, maszyna do ćwiczeń, stare zabawki, grzejnik, wybebeszona kanapa, sterty pościeli...co pod tym wszystkim to tylko górnik odkryje...
Grzecznie meldujemy się u starszego, miłego bardzo okrągłego pana – WŁAŚCICIELA MOTELA. Na biurku pod szkłem napisy we wszystkich możliwych językach świata: “Nie palić”. Jest i polski! ciekawe czy twórca napisu przeżył...

Zdjęcia pana z wielkimi rybami, z wnukami, sztuczne zakurzone kwiatki w wazonie i kilka wymiętych ulotek na perkalowym obrusiku. Mówimy o naszej trasie i planach zobaczenia sekwoi. Ze zdumieniem dowiadujemy się, że by je zobaczyć musimy przemodelować trasę wycieczki. Pan Motelarz daje dokładne wskazówki dokąd jechać by zobaczyć “Szlak 100 gigantów”. Brzmi super. Jestem mu bardzo wdzięczna. Zapłakałabym się bez tych sekwoi.
Dowiadujemy się ze mamy ...internet i to (wyłuszczone wielkimi literami za FREE). Cieszymy się że internet <aniolek> i że za free. W Vegas kosztował 10 dolarów za godzinę.
Jeszcze rzucam okiem na wyblakłe zdjęcie płowej pumy.
“Przepraszam, a czy one tutaj żyją?”
“Tak – czasami schodzą z gór...” pada odpowiedz....

Płacimy 76 dolarów i wraz z instrukcją by nie otwierać drzwi w naszym pokoju bo za nimi jest magazyn (a jakżeby inaczej !!! myślę 8) ) ) oraz, że śniadanie jest serwowane na patio o 7-mej, opuszczamy klitę.
Szukam patio. To de facto pas wykoślawionych płytek chodnikowych przykrytych plandeką i kilka plastikowych krzeseł. Gustowna cerata.

Za niebieskimi drzwiami mały, zagracony ale czysty pokój. Toaleta, prysznic, mydło o nazwie “Oceaniczna Bryza...łóżko pod kwiaciastą kapą, mały aksamitny fotelik na biegunach i telewizor jakiego moje dzieci już nie pamiętają. Klimatyzator wydaje jakie 120 decybeli. Otwieram okno w łazience. Nie wiem czy spodziewałam się widoku na jezioro – w każdym razie były tam zardzewiałe narzędzia rolnicze. Jest git

Dochodzi nas zapach smażonego mięsa. Sąsiad....rozłożył kuchenkę spirytusowa na swoim pickupie i smaży kolacje...
I my jedziemy w poszukiwaniu czegoś do wszamania, zanim puma z obrazka zejdzie w nocy i nas zeżre.

Trafiamy do JEDYNEGO miejsca w promieniu kilkunastu kilometrów gdzie można było coś zjeść. Na początku protestuję. Poklejony CZYMŚ korytarz i smród smażeliny. Ale wchodzę.
U góry mile zaskoczenie – białe obrusy, miłe kelnerki - starsze panie, wypchane ptaki na ścianie – trofea toksydermisty, piękny widok na jezioro. Cudnie!
Siadamy - , za nami jakaś brytyjska rodzina. Zamawiamy amerykańskiego steka.

Był to największy stek jaki kiedykolwiek widziałam. 800 g. Prosimy o przekrojenie na połowę i jeszcze nie dajemy mu rady. Pani patrzy nas Europejczyków-Mizeroty z politowaniem.
Był wspaniały - gruby i miękki, w środku różowy, na zewnątrz smakowicie przypalony – zwęglony wręcz, pieczony na ruszcie. Pałaszowaliśmy w skupieniu. Znowu Pat i Mat, wspominki z dnia. Miła kolacja.
Na odchodnym – jak to Exxtreme , zagaja do brytyjskiej familli. Gadka szmatka...wesoło. Okazuje się, że przyjechali w tym samym dniu co my do Nowego Yorku i robią taką samą trasę.
Jutro również jadą do Monterey i do San Francisco. Od słowa do słowa dowiadujemy się, że planują przejechać nie tylko “jedynką” wzdłuż oceanu ale również polecają nam “17 Miles Drive”. Nie wiemy co to jest ale po słowach wyjaśnienia postanawiamy włączyć do naszej trasy.

Miły wieczór. Ciepło. Pani kelnerka żegna mnie ciepłym “Good night darling”. Księżyc odbija się od tafli jeziora...W motelu napis: “Wszystkie miejsca zajęte”.

Przed zaśnięciem spoglądam z niepokojem na tajemnicze drzwi w pokoju i mam nadzieję, że w nocy nie wyjdzie z nich szalony motelowy morderca i nie zaciuka nas finką.
Ostatnim przebłyskiem świadomości trącam męża: “Eee...zameldowałeś się na facebooku? Jest ktokolwiek kto wie, GDZIE my jesteśmy?”

Nic.To tak na wypadek, tych tajemnych drzwi, pum, morderców...gdybyśmy zaginęli bez wieści, żeby nie szukali nas w Death Valley np...

zasypiam...

cdn. Sekwoja park i Monterey...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Dolina Smierci - jedno z najbardziej suchych miejsc za ziemie. Najbardziej sucha jest Atacama.
Załączniki
119.JPG
022.JPG
wydmy
wydmy
097.JPG
032.JPG
035.JPG
038.JPG
Zabriskie Point
Zabriskie Point
typóweczka
typóweczka
072.JPG
Ostatnio zmieniony 07-09-2012, 14:40 przez ogrodniczka, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Lake Isabella
Załączniki
161.JPG
jezioro
jezioro
Widok z restauracji
Widok z restauracji
oto i on.
oto i on.
Motel Lake View
Motel Lake View
Fresh Jerky
Fresh Jerky
W drodze do Lake Isabella
W drodze do Lake Isabella
Joshua Tree
Joshua Tree
Olancha
Olancha
miesko
miesko
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Devil's Hole
zbiornik wodny w Dolinie Śmierci nazywany jest tak z powodu wysokiej temperatury w nim panującej (30°C). Przez geologów datowany jest na powstały około 500 tys. temu. Jedyne miejsce występowania karpieńca diablego.

https://www.google.com/search?q=devil%2 ... 25&bih=714

Dantes View - punkt widokowy zawieszony 1669 m nad doliną. Stąd widać całą dolinę jak na dłoni. W samej dolinie dominuje głownie biel ze względu na nagromadzoną sól. Natomiast otaczające ją góry mienią się w różnorodnych barwach. Po drugiej stronie doliny wznosi się najwyższy szczyt parku Teleskope Peak (3368 m.


https://www.google.com/search?q=dante%2 ... 25&bih=714

Artist palette - jest to grupa skał usytuowanych w centrum Doliny Śmierci odznaczająca się niezwykłymi barwami. Powstały one w wyniku zachodzącej w skałach reakcji utleniania różnych związków chemicznych. Barwa czerwona, fioletowa i żółta powstają w wyniku utleniania związków żelaza; barwa zielona powstaje w wyniku rozkładu miki.

https://www.google.com/search?q=death+v ... 25&bih=714

Moving rocks/recetrack Playa (tor wyścigowy) wyschnięte słone jezioro słynące z "wędrujących kamieni". Zbadanie ich tajemnicy zabrało geologom wiele lat.
Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie, to spełnienie wszystkich poniższych warunków:

wilgotna, ale niezalana powierzchnia jeziora
rzadka warstwa gliny
bardzo silny wiatr



https://www.google.com/search?q=death+v ... 25&bih=714
Awatar użytkownika
bamaza42
Posty: 4441
Rejestracja: 26-09-2006, 15:57
Lokalizacja: Gdansk/Luxembourg

Post autor: bamaza42 »

Fantastyczne! - opis, miejsca, zdjęcia....jednak zdecydowanie chce mi się to wszystko zobaczyć "na żywo"....znacznie bardziej, niż NY...
No faktycznie - żal, że nie pokusiliście się o zboczenie z trasy...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Bamaza,
Jak zwykle dzięki za miły komentarz. Wczoraj wieczorem wraz z Lonely Planet śledziłam już Teksas, a z Jamie Oliverem Luizjanę...Zobaczy,y co z tego wyjdzie. Plany już mi się lęgną w głowie.
Awatar użytkownika
danka44
Posty: 968
Rejestracja: 26-09-2006, 08:53
Lokalizacja: Junglinster

Post autor: danka44 »

Ogrodniczko, podążamy w tym roku waszymi śladami :D. Na pewno odocisnęły się tam gdzieś na tych kamieniach, jak ślady dinozaurów - niczego nie sugerując, broń Boże ;)

Mam kilka pytań, żeby nic nie przegapić.
Czy DV brane od wschodu na zachód i kierowanie się do sekwoji ma sens w tę stronę? Jak patrzę na mapę wydaje się, że z DV nie ma rozsądnej drogi do sekwoji i trzeba od zachodu. Ślędzę Twoją trasę z mapą, ale się gubię. Po sekwojach jedziemy też do Yosemity, a później przez Reno do SF i oczywiście tak chcielibyśmy ustalić trasę, aby jak najwięcej zobaczyć, a się nie najeździć.

Kolejne pytania nastąpią przy odpowiedniej relacji
<hej>
Danka
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Oj, my dzisiaj we Florencji. Postaram sie odpowiedziec jeszcze dzis.
ODPOWIEDZ