Las Vegas i Wielki Kanion rzeki Kolorado

Te dalekie i te całkiem bliskie...
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Las Vegas i Wielki Kanion rzeki Kolorado

Post autor: ogrodniczka »

Mało casu kruca bomba , mało casu na dojechanie na nocleg do Vegas. Jakieś 450 km.
Wyjazd z opłotków Los Angeles był koszmarem. Zatłoczone 5 pasmowe autostrady. Pomimo ograniczenia prędkości auta jadą dosyć szybko lub wskakują jak szakale pod koła pojazdów mniej zatłoczonych pasów. Dodam, że wrzucanie kierunkowskazów uznawano za zbędne. Minęło sporo czasu zanim się zorientowaliśmy, że lewy skrajny pas opisany jako “car pool only” jest przeznaczony dla aut wiozących minimum 2 osoby. Stanowi to pewnego rodzaju zachętę by w tym zatłoczonym terenie podwozić kumpli do pracy itp. Miałoby to zmniejszyć ilość aut na drodze.
Wyjazd trwał wieki, zatęskniłam to niezbyt zatłoczonych autostrad Luxemburga.

Krajobraz stopniowo przechodził w monotonne wzgórza, by w końcu zamienić się w wąska smużkę autostrady wijącej się pośród nieprzyjaznego kamienno-górzystego krajobrazu. Witamy na pustyni Mojave.
Słońce grzało, klima w jeepie dawała jednak radę. Kilometry wlokły się jak flaki. Zawieszam oko na górach, pociągach o składach długości chyba kilometra, pustynnych krzewach.Wypatruję toczących się krzaczkow-kulek obecnych w każdym westernie lub pustynnym horrorze. Pustka, pustka, pustka...

Miasteczka oznaczone na mapach wielkimi kołkami okazują się być jedynie osadami z kilkoma knajpkami i stacją benzynowa. Kiszki marsza grają. Na Fresh&Co. nie ma co liczyć.
Zatrzymujemy się w wyludnionym miasteczku o kilku budynkach. Chyba nazywało się Barstow. Atmosfera rodem z meksykańskiego westernu – brakuje tylko dwóch gotowych do pojedynku kowbojów... Fast food Popeye’s. Nie ma rady. Wysiadam... i wsiadam natychmiast z powrotem do auta uderzona, powalona! rozpaloną do białości falą żaru... Po sekundzie, już przygotowana mentalnie na gorące “łup” wyskakuję i wskakuje do baru.
No cóż...tu nie ma nic do opowiadania. Lemoniada o smaku kostki do kibla, smażone kurczaki, tłuste stoły. Jedynie ludzie ciekawi. Rdzenni mieszkańcy tych niegościnnych ziem. Meksykańska uroda, ciemne twarze. Chyba cieżko im się żyje. Nie rozumiem ich angielskiego.
Czas ruszać. Wylewam kostkę do kibla pod kaktusy.

Krajobraz nadal monotonny, kamienno żwirowa kotlina. Pustynia to 65 000 km kw. Roczny opad to 450-1500 mm. Góry na horyzoncie piękne – złocisto szare. Zastanawiam się jak można tu było w przeszłości żyć. Myślę o plemieniu Mojave na cześć którego nazwa pustyni. Co jedli? Z fauny pewnie tylko gady, gryzonie, kojoty i pająki. Pumy?

Zapada ciemność. Stacja benzynowa w czarnej dziurze nocy. Wypatruje Hana Solo w Sokole Millenium. Po prostu czarna dziura w kosmosie. Postanawiam pooddychać pustynnym powietrzem. Podchodzę do kilku manekinów stanowiących inscenizacje życia pionierów – poszukiwaczy złota. Jeden z nich ma rysy twarzy Harrisona Forda, znacz że Sokół Millenium tu ląduje. Ubrania z epoki, stare pionierskie wozy. Fajne. Na takim zadupiu...

Ostatkiem sił – jak pionierzy – docieramy do świata cywilizowanego. Przekraczamy granice stanu California, wjeżdżamy do Nevady. Jest Las Vegas. Jarzy się tysiącem świateł. Przestajemy rozmawiać. Chłoniemy oczami światło. Kolorowo, jarmarcznie, czadowo.

Miasto ma swoje początki już w latach 30-tych XIX wieku. Jest punktem przystankowym w drodze na zachód. Na początku XX wieku zaczyna nabierać znaczenia jako miasto kolejowe i jako punkt postojowy dla wielu kopalni. Lata 30-te po budowie zapory Hoovera i legalizacji hazardu wyznaczają nowe tory i możliwości Las Vegas. Największy rozwój miał miejsce w latach 40-tych. W powiększeniu zaludnienia pomaga Project Manhattan związany z konstrukcją i budową bomby atomowej. Do lat 60-tych w Vegas panosza się mafiosi Bugsy i Lansky korzytając z zaostrzających się przepisów o grach hazardowych w innych stanach budują kasyna.W latach 60-tych Howard Huges przestawia Las Vegas na nowocześniejsze tory a wraz z budowa Mirage Vegas wyznacza nowe granice luksusu...

Nocleg mamy zarezerwowany w hotelu Luxor w kształcie piramidy. Głowy nam wirują. Jest Bellagio, Jest New York, jest wieża Eiflla, MGM, Excalibur – no ten to już jest pomysł wariata “klasy extra”. Jest i piramida. Ciepło, kolorowo, przygoda za rogiem. Strażnik na parkingu z ostrą bronią.
Jest 3 w nocy. Kolejka do check in jak na centralnym w Warszawie.
Zdeptane wykładziny, coś wilgotnego i zmurszałego w powietrzu. Huk, wrzask, naganiacze, dzwonki, światełka. Czuje się jak w sercu flippera. Gracze o bladych twarzach wpatrzeni w migające ekrany.

Numer naszej komory grobowej to 6239. Uciekam do windy.
Szukam pokoju. Hotel jest ogromny. Karta nie pasuje. No nie, myślę ...szłam tu 15 minut! mam wracać do recepcji? Szarpie się z zamkiem. W naszym kierunku podąża 4 podchmielonych wytatuowanych wesołków podejrzliwie śledzących moje natarczywe próby dostania się do pokoju. A oni bliżej i bliżej. Exxtreme zasłania mnie bohatersko własna piersią.

“What’s up guys” – pytają, a ja już atakuje drzwi ramieniem...
Okazuje się, że...oni mieszkają w tym pokoju a ja...z miną włamywacza stwierdzam ze pomyliłam pietra

W pokoju zapach starego powietrza (czegóż innego oczekiwać w piramidzie?). Wanna wielkości basenu pływackiego. Bynajmniej ze względu na wygodę. Raczej dostosowana do gabarytów klientów. Jakby taki utknął w małej europejskiej wannie pewnie by go odkopali archeolodzy...
Za oknem palmy, sfinks i egipski obelisk . Cool!

Naszym głównym celem odwiedzenia tego skrawka pustyni nie było Las Vegas lecz wycieczka do Grand Canyon. Nie zawadzi jednak wyrobić sobie własny osąd na temat jaskini hazardu. Kolejna możliwość obserwacji ludzi.
Po porannej kawie w... Starbucks... podjeżdża po nas busik firmy Papillion i porywa na wycieczkę “Grand Canyon de Lux”. Przede mną główny punkt programu. Najwspanialszy, jedyny, piękny, wspaniały, obezwładniający....Grand Canyon. Zawsze chciałam go zobaczyć.

http://maps.google.com/maps?oe=utf-8&rl ... CCUQ8gEwAA

Schludne mini lotnisko w Boulder City. W środku nicości. Obowiązkowe ważenie pasażerów dla prawidłowego wyważenia samolotu oraz zdjęcie z pilotem. Malutki kilkunastoosobowy de Havilland z ... 1969 roku....
Słuchawki, muzyczka jak z dzikiego zachodu. Startujemy!
Prześlicznie! Pod nami pustynia i wijąca się rzeka Colorado. Samolocikiem rzuca jak jasna cholera, ale dziarska muzyczka wprowadza w dobry nastrój. Pobłażliwie spoglądam na torebki zatknięte w oparcie fotela. Dla dzieci myślę pogardliwie...
Widok mnie zatyka. Pode mną tama Hoovera w Czarnym Kanionie. Jak bardzo żałuję, że nie mogę jej zwiedzić z poziomu ziemi. Jest ogromna, majestatyczna. Wysoka na ponad 220 m , długa na ponad 370 m. Jej budowa pochłonęła kilka istnień ludzkich. Z przekazu w słuchawkach pamiętam, że beton lał się 3 lata bez przerwy, a oddano ją do użytku dwa lata przed terminem. W latach 30-tych czyli w latach wielkiego kryzysu dała prace tysiącom ludzi oraz wodę i prąd elektryczny dla Vegas. Za tamą utworzyło się największe sztuczne jezioro w USA pod nazwa Meadow (od nazwiska budowniczego tamy).

Pod nami płasko. Gdzie ten kanion ? Nie wiedziałam czego się spodziewać. Stopniowo ziemia pod nami zaczyna się rozwierać. Mniejsze i większe pęknięcia. Po kilku minutach lecimy już nad wieloma rozpadlinami. Robi to wrażenie, ale nie jakieś piorunujące. Powietrze rozedrgane słońcem, lekka mgiełka. Słabe kontrasty. Kolory to szarość, czerwień i rdza. Lot trwa 60 minut. Samolot podskakuje, a mój żołądek wraz z nim. Sąsiadka z przedniego fotela dyskretnie pochyla głowę nad torebka. Sliczna francuska “mamą” z trójką rosłych synów i mężem jest wachlowana przez całą rodzinę i okolicznych pasażerów. Niestety i ja kapituluje zlana potem nad torebką...
Lądujemy na Grand Canyon Airport, skąd Bryan aka IHHAA!!! zabiera nas autokarem do Grand Canyon Lodge – miejsca wypadowego wielu wycieczek. W drodze opowiada o kanionie przerywając monolog żwawym IHHAAAA! jakby zamiast na fotelu kierowcy dosiadał rączego bawołu. Zmierzamy ku punktom widokowy pod nazwa: Mather Point oraz Bright Angel Lodge. Wjeżdżamy do parku. Bramki trochę jak na autostradzie. Kilka równoległych wjazdów. W każdym domku jak w McDrive strażnik w kapeluszu i mundurze. Szukam wzrokiem misia Yogi :)

Jestem trochę rozczarowana – gdzie ten canyon, który znam ze zdjęć? Czy to już wszystko co widziałam z góry? Wychodzimy z autobusu. Bryan prosi by być punktualnie za 40 minut. Parking, las, duży drewniany dom. Dają nam gourmet lunch (croissant przełożony salatą, serem i szynka). Francuska “mamą” na ten widok robi fik!
Wchodzimy do drewnianego domu i ....na jego tyłach rozciąga się widok na GIGANTYCZNY ! wąwóz. Staję jak wryta i jest mi wstyd, że zwątpiłam... Głowę mi wprost urywa. Lodge zbudowany jest na urwisku skalnym. Rozpadlina ciągnie się w najgłębszych miejscach 1 km w dół, do najbliższej ściany około 10-12 km? Taka gigantyczna dziura w ziemi. Jestem zauroczona. Spędzamy tam około godziny i jedziemy do następnego punktu widokowego. Tam podobnie. Inne formacje skalne ale wrażenia podobne.
Niestety nie byliśmy na Skywalk

http://www.google.com/imgres?hl=pl&clie ... tx=9&ty=99

– punkcie widokowym położonym w rezerwacie Indian. Jest to jakby podkowa , obręcz wypuszczona ze skały nad kanionem ze szklaną podłogą. Ma się wrażenie, że stąpa się w chmurach. Skywalk oglądnę łam w necie ale mnie wystarczyła moja wycieczka by w końcu pojąć co to w zasadzie jest Grand Canyon...

Ciekawostką jest, że do transportu używano tylko mułow, których pole widzenia było dużo szersze nic koni. Muły widzą praktycznie swój zadek wiec mogły wozić ładunki po wąskich ścieżkach nad urwiskami. Kon widzi tylko to co z przodu i z boku.
Dookoła biegają szare wiewiórki. Jest ciepło ale nie upalnie. Jest wspaniale! Wrażeń zbyt wiele. Wracamy na lotnisko i zaliczmy kolejny 60 minutowy lot nad kanionem. Niestety od połowy lotu muszę skupiać wzrok na kabinie pilota. Exxtreme z perwersyjna miną pstryka foty ponownie wymiotującej sąsiadce. Ja zielona twarzy. Do mnie natomiast się zwraca w te słowa: “No, frequent flyera to ty tu nie wylatasz”

Ziemia! Nareszcie. Jestem zmęczona jak pies. Odbieramy naszą fotę z kapitanem tego powietrznego statku. Stanie na kominku. Exxtreme robi wpis w księdze gości: “Było fajnie, żona rzygała dwa razy!”.
Wracamy do Vegas...

Jest wieczór. Ja udaje się bez kolacji do komory grobowej a dziwnie wesoły i fikający Exxtreme na Strip.
Strip to Las Vegas Boulevard. Prawie 7 kilometrowy odcinek z najlepszymi hotelami, knajpami i najbardziej HOT miejscówkami. On jest teraz moim korespondentem w Vegas

...Mnie sie śni, że spadam w rozpadlinę w ziemi...

Wraca z fajnymi nocnymi zdjęciami. Strip jest ogólnie uwielbiany. Sex, alkohol i hazard. Jaskinia grzechu, miasto drugiej szansy... Andre Agassi jak miał doła lubił się przejechać nocą stripem. Strip ładuje baterie, zaraża pozytywną energią.

Oczywiście trzeba było odwiedzić Bellagio. To już inna bajka. Po zdjęciach widziałam, że to inny wymiar luksusu.
Jeżeli można rzec, że Vegas jest kiczowate to Bellagio jest naprawdę luksusowe.
Tysiące żywych kwiatów, balony pod sufitem, na progu wita Cię Rolex, Hermes i Mont Blanc... Exxtreme mówi, że naprawdę nie ma przysłowiowej “siary”. Nagrał dla mnie pokaz fontanny sprzed hotelu i jako istota o rzewnym sercu wzruszyłam się. To naprawdę było piękne....

Rankiem żegnamy Las Vegas. Ładniejsze niż myślałam.
Ładniejsze, brzydsze – to pojęcia względne. Grunt, że wywożę dobre wspomnienia. Vegas to konwencja. Zaakceptujesz ją to i Tobie się spodoba.
Po to są podróże by sprawdzić na sobie nasze wyobrażenia. Las Vegas nie pełni funkcji miasta historycznego, pełnego zabytków i klasycznego piękna. Jest po to by szaleć w nim i kręcić filmy takie jak “Kac w Las Vegas”. Jest po prostu fajne!


ps. Las Vegas w/g Exxtrema JEST FAJNE bo:
- fajne laski
- główna siedziba UFC!
- można tam kupić w pełni automatyczną broń
Załączniki
002.JPG
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Vegas
Załączniki
zdjecie.JPG
Paris.JPG
sala gier
sala gier
Vegas.JPG
strip
strip
Luxor
Luxor
318.JPG
329.JPG
hotel Excalibur
hotel Excalibur
Ostatnio zmieniony 01-09-2012, 20:37 przez ogrodniczka, łącznie zmieniany 4 razy.
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

Grand Canyon
Załączniki
rzeka Kolorado
rzeka Kolorado
gc.JPG
486.JPG
502.JPG
536.JPG
samolotek
samolotek
tama Hoovera
tama Hoovera
rzeka
rzeka
435.JPG
494.JPG
alutka84
Posty: 40
Rejestracja: 05-01-2010, 19:49
Lokalizacja: nowogrodziec/oberkorn

Post autor: alutka84 »

Super sie czyta Twoje 'sprawozdania' z podrozy. Lapie sie na tym, ze sprawdzam forum aby zobaczyc czy juz jest dodana kolejna czesc. Mam nadzieje, ze bedzie wiecej. Pozdrawiam!
Awatar użytkownika
ogrodniczka
Posty: 857
Rejestracja: 10-08-2007, 15:49
Lokalizacja: Kraków/Bridel

Post autor: ogrodniczka »

dzięki Alutka..
A ja się cieszę gdy Wam się podoba. Te zapiski stanowią też magazyn pamięci, bo ta jak wiadomo jest zawodna. Kilka dni temu wróciłam do zapisków z Wenecji. Wspomnienia odżyły jak nowe i wywołały nostalgiczny uśmiech.
Was również zachęcam do relacjonowania podróży. Chętnie poczytam.

Co do następnych relacji.. będą.
Jeszcze Death Valley, Sequoia Park (Trail of a one hundred giants) , Płw. Monterey wraz Ocean freeway number 1, 17 Miles drive, San Francisco i...Chicago.
Awatar użytkownika
bamaza42
Posty: 4441
Rejestracja: 26-09-2006, 15:57
Lokalizacja: Gdansk/Luxembourg

Post autor: bamaza42 »

Fantastyczne!...mnie juz dech zapiera, jak patrze na zdjecia....wyobrazam sobie wrazenia "na zywo"...
...pisz dalej, ogrodniczko, pisz... :)
ODPOWIEDZ