Wenecja - jako walka ze sprasowaniem czasu
: 19-09-2011, 11:49
...i romantyczny wypad w 10 rocznice ślubu.
Jakos kilka tygodni temu to było...
Moj Exxtremalny mąż, pociągnął wywód (chyba za Newsweekiem), że rutyna życiowa "zabija" i powoduje, iż wydaje nam się, ze życie biegnie z prędkością rakiety Gagarina.
"Właśnie rozebraliśmy choinkę, a tu nagle juz Wielkanoc"... Prawdopodobnie winę za ten stan rzeczy ponosi przypadłość o wstrętnej gębie zwana: RUTYNĄ.
Powoduje ona, iż sprasowuje nam się czas. Prawdopodobnie jedynym lekarstwem jest rożnorodność bodżców i wstawianie w nasze życie najlepiej aktywnosci na różnych polach, generujacych wiele wspomnień.
I oto w walce ze sprasowaniem czasu oraz ze Wstrętna Gęba postanowilismy ruszyc tyłki do Wenecji.
A i inna okazja sprzyjała - 10 rocznica slubu Ogrodniczki z Exxtremalnym Rowerowym Szaleńcem.
W dobie internetu zebranie informacji o celu podróży to pestka.
Dodatkowo, 4-letnie żmudne zbieranie mil w pewnym luksusowym hotelu przyniosło nieoczekiwany bonus w postaci dwóch noclegów w hotelu z basenem na dachu
Szkoda przepuscić taka okazje!
Lecimy!
O rany ! przecież mamy dzieci...
Ale i z tą "drobną" przeszkodą uporaliśmy się dzięki rozumiejącym szczególność okazji Wielkodusznym Sąsiadom (którym niniejszym raz jeszcze dziękuje ). Dzieciaki wyposażone w zapasy majtek i skarpetek poszły do dobrych ludzi
Wenecja - temat oklepany, ale dla nas to miasto jawi sie w najlepszych swoich barwach, zapachach i architektonicznym pięknie.
Pewnie wiekszość już byla i widziała, ale warto wracać. To miasto jest wieczne...
Połowa września jest dobrą datą na wyjazd. "Nasza" pogoda to 29 stopni i bezchmurne niebo.Nie liczcie na to, że turystów bedzie niewielu. Jest ich mnóstwo,ale trzeba opracować "patenty" na uniknięcie ścisku.
Miasto jest tak duże, że plac San Marco przepełniony wijącym się tłumem nie musi stanowić jedynego celu wizyty.
Dolot Ryanairem z Charleroi. Godziny ranne ok. 8.30. Spiochy moga sobie w przeddzień wynając hotel przy lotnisku (ETAP lub IBIS) , ranne ptaszki o brzasku wsiąść we Flibco lub auto.
Parking lotniskowy. Lot 1,5 godz. Jest czas poczytac w przewodniku dokąd w ogóle lecimy. W miarę przewracanych kartek nabieramy szacunku dla minionych wieków i ludzi zamieszkujacych i budujacych to miasto i jego historie. Dowiadujemy się (oczywiscie przedstawiam to w uproszczeniu), że to nękanie przez piratów i najeżdzców Wizygotow i im podobnych wypędziło mieszkańcow na bagniste laguny by tam w spokoju mogli budowac swoja potęge. Dowiadujemy się o sposobie budowy domow. Dębowe i jodlowe pale wbijane w ziemie na głębokosc ok 7 m stanowily doskonałą i trwałą podwaline pod budowe fundamentow.Nie gnily z powodu braku tlenu w gliniasto piaszczystym podłozu. System odprowadzania deszczowki, budowa studni itp...Dowiadujemy sie dlaczego gondole są akurat czarne i tylko czarne, skąd zakaz ich zdobienia prócz dozwolonych złoconych konikow morskich. Skąd charakterystyczny kształt dziobu z 6-ma wypustkami i pewnym zawijasem... aaa powiem...6 wypustek to 6 dzielnic Wenecji a ten zawijas jest na kształt czapki dożów. Polecam przewodnik Pascala. ktory ciekawie przeprowadzi Was przez rys historyczny az po "wizyte" Napoleona i pózniejszy upadek Wenecji gdy ostatni doża zrezygnował z urzedu.
Na mnie zrobila wrażenie historia o zdobyciu Konstantynopola przez wojska wiedzione przez 90 letniego ociemniałego dożę chyba okolo roku 1204go. Przepraszam historykow jak cos mylę, pisze z pamięci. Poczytajcie, warto.
Lotnisko w Wenecji fajne i czyste. W automatach biletowych trzeba kupic bilety autobusowe. Autobusy ( 5 eur za osobe w jedna strone) zawiozą Was na plac de la Roma.
Stamtąd wraz z biletem na wodny tramwaj (tramwaj - it. vaporetto nr 2 ) kupionym w pobliskiej budce, zostaniecie porwani żwawym stateczkiem do centrum.
Bilet w jedna strone to ok. 7 eur za osobe. Trzeba je podetknąc pod skaner przed wejściem na stateczek.
"Dwójka" popłynie trochę industrialną trasą wzdłuż portu i magazynów do naszego celu czyli stacji Zattere mieszczącej się na głownym nabrzeżu i w okolicach placu Swietego Marka. My akurat wysiedlismy na Zattere skąd porwał nas shuttle boat do hotelu, ale można popłynac przystanek blizej lub dalej i tam wysiąść w sercu lwa i szukac swojego noclegu stosownie do wskazówek adresowych hotelu. Może się to okazać skomplikowane biorąc pod uwage wielość i krętość malutkich uliczek. Nie raz nie dwa widzielismy smętnie snujacych sie turystow, z obłędem w oczach, ciągnących swoje walizki. Walizka koniecznie na kółkach.Inaczej zginiesz na mostach i schodach.
Wenecja - po oczach biją już czerwone dachy, wieże kosciołów, zdobione fasady domów, kręcące się gondole. Po drugiej przeciwległej stronie nabrzeża góruje olbrzymia bryła hotelu Hilton Molino Stucky. Odnowiony stary młyn z czerwonej cegły, z ponad 360 pokojami w calosci zabukowany amerykanskimi turystami.
Pierwszego dnia zapuscilismy sie w wąskie uliczki dzielnicy Dorsoduro.
Posłużę się cytatem naszego przyjaciela, który rekomendował nam to miejsce...
"Dorsoduro jest generalnie fajne, bo nie wszyscy turyści tam docierają, a jest sporo studentów i lokalsów. Centalnym miejscem jest plac Campo Santa Margherita z licznymi barami wokoło i na sąsiednich uliczkach.
Inną dzielnicą bez turystów (w miarę) jest Canareggio na północy. Wzdłuż głównych kanałów idących "poziomo" jest kilka bardzo fajnych restauracyjek. Jak nie ma chmur z końca Canareggio widać ośnieżone Alpy i Dolomity."
W Dorsoduro zaczęlismy obowiazkowo od gelatto i wizyty w malej knajpce serwujacej mini kanapki.
http://www.tripadvisor.com/Restaurant_R ... eneto.html
Zjedlismy kilka z dorszem i kakao, z tunczykiem i porem, popilismy prosecco. Fajne miejsce z klimatem.
Szlismy dokąd oczy poniosą, skęcając to w lewo to w prawo jak szczury w labiryncie. Na budynkach domow namalowane nazwy placów i ulic wiec łatwo znalezc je na mapie. Poza tym sa kierunkowskazy do ważniejszych punktów turystycznych. Co tam widzielismy, to nie bede się rozwodzic - wiadomo: kanały, sklepy z weneckimi maskami, co krok to jakis mostek, slepa uliczka gdzie z rozpędu mozesz wyladowac na "mokrej ulicy".Mnóstwo okienek z przekąskami, fajne markowe sklepy. Po kilku godzinach doszlismy az do połnocnych krancow dzielnicy opuszczając uczęszczane przez turystow miejsca i wslizgując sie w kwartały zamieszkane przez rodowitych Wenecjan. Oglądalismy stadka plotkujących starszych pań przecupnietych na ławeczkach jak kuropatwy, roześmiane dzieci grające w piłke, kobiety w wypchanymi zakupami siatkami...normalne życie. Brak drzew, brak...placow zabaw.
Aktualnie jest okolo 68 tys Wenecjan. Mieszkania sa tak drogie,ze mnostwo luksusowych mieszkan jest rękach obcokrajowców, którzy pomieszkuja w nich przez 3 tygodnie w roku.
Gdy w końcu zaczął się robić bąbel na pięcie, a ciekawośc głownej atrakcji wzięła góre, skierowalismy sie ku Placowi Swiętego Marka. Stanał nam przed oczami równie nagle jak jak Madonna Santa wyłaniajac sie z końca jakiejs malutkiej uliczki.
No, coż. Wszyscy znamy ten obraz. Katedra swoim przepychem wdeptuje w kamienne płyty trotuaru. Wieża Kampanilla góruje nad placem. Jest to replika, poniewaz oryginał runal w 1902 po serii ostrzegawczych pękniec. Cudem, jedyną ofiarą tragedii był kot dozorcy...Kampanillę odbudowano jednak z dbałością o detale. 1000-letnie pale pod wieżą były w doskonałym stanie!
Palac dożow jak utkany z misternej koronki, dwie kolumny (jedna ze skrzydlatym lwem - symbolem Wenecji) bedace kiedyś jedynym miejscem wejscia do portu. Kwadratowy plac otoczony podcieniami, kawiarnie, budki z tandetą. i...MORZE LUDZI.
Nad wszystkim góruje ogromna reklama szampana - butelka ściskana przez Scarlett Johanson. Pasuje jak kwiatek do kożucha, ale takie sa realia nowoczesnego sponsoringu w dziedzinie renowacji zabytkow.
Kolejka do katedry ciągnęła się jakieś 300 m...Odpuścilismy, uciekając szybko (na ile bąbel pozwolił) z ludzkiego mrowiska.
Po drodze do hotelu kąsnęlismy coś na jednym z placów. W naszym hotelu nie chcielismy ryzyowac bankructwa
Ceny w Wenecji luksemburskie. Salatki 12 eur, pizza to samo, ale tez przezyjesz na panini za 3,50. Na kolacje w lepszej restauracji na dwie osoby musisz przeznaczyc min 100 eur. Nie da rady inaczej
Drugi dzien upłynał na zwiedzaniu jedynego zakątka zieleni czyli Ogrodów Krolewskich (taki tam klomb z paroma piniami) i Pałacu Dożów. Wstęp 14 eur. Warto zwiedzic i warto przyjść tam raniutko ok 9-tej.O tej porze jeszcze masz szanse wejść bez większej kolejki.
Wspaniałe wnętrza, będące świadkami równie wspaniałej historii. Wszedzie złoto i luksus i portrety brodaczy - byłych dożow. Każdy tak samo srogi i posępny
No, może troche mniej zlota w podziemiach więzienia, gdzie wstrząsał mna dreszcz trwogi na myśl, jak krwawe jatki się tam działy.
Do katedry w koncu nie trafilismy. Nie chciałam spedzac urlopu w kolejce. Zerknęłam tylko z dziedzińca pałacowego do srodka katedry (budynki sa połączone). To co zobaczyłam, utwierdziło mnie w zamiarze jej zwiedzenia nastepnym razem. Poprzechadzaliśmy się po podcieniach i zwialiśmy dokąd pieprz rośnie w kierunkach mniej obleganych. Po drodze jeszcze głowę mi wykręcało w kierunku wystaw butikow Chanel, Missoni, Ermenegildo Zegna i innych wielkich swiata mody.
Wydostawszy się na bulwar (pełen rosyjskich turystek pozujących do zdjęć z gondolierami) poszlismy w w lewo w kierunku gdzie turysci nie docieraja. W strone Arsenału, gdzie znowu obserwowalismy lokalesow, bawiące się dzieci, grupki mlodzieży siedzacej nad brzegami kanałow i ludzi chłodzących się przy hydrancie. Arsenał fajny, dwie wieże, Posejdon, kanał zamkniety jako strefa wojskowa. Jakies muzeum morskie - wszystko to co towarzyszy tego typu budynkom.
Po drodze małe sklepiki z oliwkami. Pochłanialismy oliwki kupione na wagę wprost z foliowego woreczka.Byly wielkie i przepyszne. Pogoda dopisywala. Skwar ale z lekka bryzą na bulwarach lub cieniem w starych zaułkach.
Myślę, że każdy znajdzie w Wenecji swoja trasę, a żebyście mi dawali milion dolarów to nie jestem w stanie odtworzyc mojej To wielki atut tego miasta.
Wybralismy sie rowniez tramwajem wodnym numer 1 na przejazdzke po Wielkim Kanale. Co za widoki. To juz pewnie wszyscy znacie, mosty, m.in Rialto i Academia, wspaniale pałace, casino, hotele...Jedynka płynie na tyle wolno ze mozna wszystkie te atrakcje szczegółowo obejrzec. Nie wiem ile dni trzeba tam spedzić by jeszcze zainteresowac sie zabytkami i galeriami "na poważnie".
Ktos spyta: "a gondola?"
A i o wszem, byla
Nie było jej w planach, ale po powrocie na San Marco usiedlismy na ławeczce przy "servizio gondola" i... nagle ponad naszymi głowami pojawiły sie dwie głowy z garniturem białych amerykańskich zębów i palcem wykierowanym w naszym kierunku : "Eglish:? Zapytały Zęby."English" odpowiedzielismy...
Byla to para przesympatycznych amerykańskich turystów: Jim i Kathy, ktorzy byli w podrózy po Włoszech w związku ze swoja 25 rocznicą slubu.
!
Poczulismy do siebie sympatię od pierwszego wejrzenia. W koncu tez "rocznicowcy". Oboje usmiechnięci, piegowaci, w krótkich portkach. Jim podobny do Chavy Chase'a. Podświadomie szukałam w tłumie Beverly d'Angelo i dwojki ich dzieci z serii filmów: "W krzywym zwierciadle".
Jim zapytal czy nie chcielibyśmy popłynąć jedną gondolą i podzielić jej koszty. Brzmiało sensownie i gondola za 150 eur nie była juz tak "nieosiagalna" cenowo. W końcu stargowaliśmy z gondolierem na stówe i popłynęlismy, w ogole nie majac tego w planach. Baterie w aparatach padły. Jim i Kathy robili nam zdjęcia swoimi aparatami. My im, oni nam pod każdym mostem. Było gites! Malo pamietam z tej przejażdżki. Mijalismy dom Casanowy.Na bramie dumnie się wypinał napis :"Nikolay", nie pozostawiający wątpliwości kto tu teraz jest weneckim casanovą.
J i K przefajni ludzie. Ilez mozna dowiedziec się o aligatorach (J i K sa z Florydy) i w ogole o ludziach tylko podczas rejsu łodka.... Fajni ludzie, ktorzy bez zadęcia opowiadali o swoim pobycie w Europie, skromnym Bed & Breakfast gdzies obok mostu Rialto, panini i owocach z targu zamiast drogich kolacji.
Po wymianie adresowej (w celu wysłania zdjęć) pożegnaliśmy się uściśnięciem dłoni i z nowym dobrym duchem w kontaktach polsko-amerykanskich
Widzę, ze znowu wchodzę w szczegóły...Nie chcę już nadweręzać Waszych nerwów , o ile jeszcze nie odpadliscie od ekranów wiec czas kończyć.
Ale i pobyt dobiegał końca. Jeszcze tylko kolacja w Dorsoduro. Trafiliśmy w fajne miejsce gdzie pizza smakowałajak pizza i nie drenowała kieszeni jak w siestre San Marco. Miejsce nazywa sie "Ae Oche" - dziwnie trochę. Na nabrzeżu na lewo od Zattere, vis a vis hotelu Hilton w miejscu gdzie cumuja wypasione jachty rosyjskich biznesmenow. W "Oe Ache" obsługa to młodzi ludzie, trochę jak w pizza hut. Obrusy w czerwoną kratkę, pizza za 9 eur a vino della casa nie zabija od razu
Fajnie i w miłej atmosferze.Nie zapominajmy, ze temperatura o 20tej wieczorem nie spadła ponizej 20 stopni a bryza znad kanału mile mierzwiła włosy.
Najedzeni, zmęczeni, z bąblami na stopach wrociliśmy do Hiltona by spojrzeć z jego dachu raz jeszcze na rozpaloną światłami Wenecję - miejsce magiczne...
O poranku water taxi porwało nas w kierunku lotniska. Ranek było różowy, ciepły i mglisty. Serce się ściskało że to juz koniec pobytu.
Nie zapomnijcie, że Wenecja to miasto na wodzie. Na pewno ma się siłę by do niej przyjechac ale trzeba i wyjechac. Water taxi z centrum na lotnisko kosztuje 100 eur.Chyba ze wstaniesz w nocy i ruszysz o świcie wodnym tramwajem.
Nas powiozła taksówka poniewaz hotel nie dba jak z niego wyjedziesz. Ważne, żebyś przyjechał. Pierwszy shuttle boat wypływa o 8mej a samolot o 9.10. Nie bylo wyjścia, trzeba było wziąć wodne taxi, ale i tak stanowiło to przeżycie, gdy schlastani poranną bryzą patrzyliśmy na oddalajace sie widoki.Nie myslałam wtedy o mozolnie prostowanych w hotelu włosach rozwiewanych teraz jak u Bridget Jones w cabrio jej kochanka...
Za rufą zostawialismy cudownie spędzony weekend, bedący romantycznym zwieńczeniem 10 wspólnych szalonych lat z Exxtremem.
Dziękując Mu za to -
Żona
ps. lotnisko Charleroi... zimno, ponuro, 9 st.Celsjusza. Parking. Wiatr. Zero romantyzmu.
Exxtreme pyta:
"gdzie sa kluczyki od auta?"
Zbladłam. Bo ostanio widziałam je na stoliku nocnym w hotelu.
Jakos kilka tygodni temu to było...
Moj Exxtremalny mąż, pociągnął wywód (chyba za Newsweekiem), że rutyna życiowa "zabija" i powoduje, iż wydaje nam się, ze życie biegnie z prędkością rakiety Gagarina.
"Właśnie rozebraliśmy choinkę, a tu nagle juz Wielkanoc"... Prawdopodobnie winę za ten stan rzeczy ponosi przypadłość o wstrętnej gębie zwana: RUTYNĄ.
Powoduje ona, iż sprasowuje nam się czas. Prawdopodobnie jedynym lekarstwem jest rożnorodność bodżców i wstawianie w nasze życie najlepiej aktywnosci na różnych polach, generujacych wiele wspomnień.
I oto w walce ze sprasowaniem czasu oraz ze Wstrętna Gęba postanowilismy ruszyc tyłki do Wenecji.
A i inna okazja sprzyjała - 10 rocznica slubu Ogrodniczki z Exxtremalnym Rowerowym Szaleńcem.
W dobie internetu zebranie informacji o celu podróży to pestka.
Dodatkowo, 4-letnie żmudne zbieranie mil w pewnym luksusowym hotelu przyniosło nieoczekiwany bonus w postaci dwóch noclegów w hotelu z basenem na dachu
Szkoda przepuscić taka okazje!
Lecimy!
O rany ! przecież mamy dzieci...
Ale i z tą "drobną" przeszkodą uporaliśmy się dzięki rozumiejącym szczególność okazji Wielkodusznym Sąsiadom (którym niniejszym raz jeszcze dziękuje ). Dzieciaki wyposażone w zapasy majtek i skarpetek poszły do dobrych ludzi
Wenecja - temat oklepany, ale dla nas to miasto jawi sie w najlepszych swoich barwach, zapachach i architektonicznym pięknie.
Pewnie wiekszość już byla i widziała, ale warto wracać. To miasto jest wieczne...
Połowa września jest dobrą datą na wyjazd. "Nasza" pogoda to 29 stopni i bezchmurne niebo.Nie liczcie na to, że turystów bedzie niewielu. Jest ich mnóstwo,ale trzeba opracować "patenty" na uniknięcie ścisku.
Miasto jest tak duże, że plac San Marco przepełniony wijącym się tłumem nie musi stanowić jedynego celu wizyty.
Dolot Ryanairem z Charleroi. Godziny ranne ok. 8.30. Spiochy moga sobie w przeddzień wynając hotel przy lotnisku (ETAP lub IBIS) , ranne ptaszki o brzasku wsiąść we Flibco lub auto.
Parking lotniskowy. Lot 1,5 godz. Jest czas poczytac w przewodniku dokąd w ogóle lecimy. W miarę przewracanych kartek nabieramy szacunku dla minionych wieków i ludzi zamieszkujacych i budujacych to miasto i jego historie. Dowiadujemy się (oczywiscie przedstawiam to w uproszczeniu), że to nękanie przez piratów i najeżdzców Wizygotow i im podobnych wypędziło mieszkańcow na bagniste laguny by tam w spokoju mogli budowac swoja potęge. Dowiadujemy się o sposobie budowy domow. Dębowe i jodlowe pale wbijane w ziemie na głębokosc ok 7 m stanowily doskonałą i trwałą podwaline pod budowe fundamentow.Nie gnily z powodu braku tlenu w gliniasto piaszczystym podłozu. System odprowadzania deszczowki, budowa studni itp...Dowiadujemy sie dlaczego gondole są akurat czarne i tylko czarne, skąd zakaz ich zdobienia prócz dozwolonych złoconych konikow morskich. Skąd charakterystyczny kształt dziobu z 6-ma wypustkami i pewnym zawijasem... aaa powiem...6 wypustek to 6 dzielnic Wenecji a ten zawijas jest na kształt czapki dożów. Polecam przewodnik Pascala. ktory ciekawie przeprowadzi Was przez rys historyczny az po "wizyte" Napoleona i pózniejszy upadek Wenecji gdy ostatni doża zrezygnował z urzedu.
Na mnie zrobila wrażenie historia o zdobyciu Konstantynopola przez wojska wiedzione przez 90 letniego ociemniałego dożę chyba okolo roku 1204go. Przepraszam historykow jak cos mylę, pisze z pamięci. Poczytajcie, warto.
Lotnisko w Wenecji fajne i czyste. W automatach biletowych trzeba kupic bilety autobusowe. Autobusy ( 5 eur za osobe w jedna strone) zawiozą Was na plac de la Roma.
Stamtąd wraz z biletem na wodny tramwaj (tramwaj - it. vaporetto nr 2 ) kupionym w pobliskiej budce, zostaniecie porwani żwawym stateczkiem do centrum.
Bilet w jedna strone to ok. 7 eur za osobe. Trzeba je podetknąc pod skaner przed wejściem na stateczek.
"Dwójka" popłynie trochę industrialną trasą wzdłuż portu i magazynów do naszego celu czyli stacji Zattere mieszczącej się na głownym nabrzeżu i w okolicach placu Swietego Marka. My akurat wysiedlismy na Zattere skąd porwał nas shuttle boat do hotelu, ale można popłynac przystanek blizej lub dalej i tam wysiąść w sercu lwa i szukac swojego noclegu stosownie do wskazówek adresowych hotelu. Może się to okazać skomplikowane biorąc pod uwage wielość i krętość malutkich uliczek. Nie raz nie dwa widzielismy smętnie snujacych sie turystow, z obłędem w oczach, ciągnących swoje walizki. Walizka koniecznie na kółkach.Inaczej zginiesz na mostach i schodach.
Wenecja - po oczach biją już czerwone dachy, wieże kosciołów, zdobione fasady domów, kręcące się gondole. Po drugiej przeciwległej stronie nabrzeża góruje olbrzymia bryła hotelu Hilton Molino Stucky. Odnowiony stary młyn z czerwonej cegły, z ponad 360 pokojami w calosci zabukowany amerykanskimi turystami.
Pierwszego dnia zapuscilismy sie w wąskie uliczki dzielnicy Dorsoduro.
Posłużę się cytatem naszego przyjaciela, który rekomendował nam to miejsce...
"Dorsoduro jest generalnie fajne, bo nie wszyscy turyści tam docierają, a jest sporo studentów i lokalsów. Centalnym miejscem jest plac Campo Santa Margherita z licznymi barami wokoło i na sąsiednich uliczkach.
Inną dzielnicą bez turystów (w miarę) jest Canareggio na północy. Wzdłuż głównych kanałów idących "poziomo" jest kilka bardzo fajnych restauracyjek. Jak nie ma chmur z końca Canareggio widać ośnieżone Alpy i Dolomity."
W Dorsoduro zaczęlismy obowiazkowo od gelatto i wizyty w malej knajpce serwujacej mini kanapki.
http://www.tripadvisor.com/Restaurant_R ... eneto.html
Zjedlismy kilka z dorszem i kakao, z tunczykiem i porem, popilismy prosecco. Fajne miejsce z klimatem.
Szlismy dokąd oczy poniosą, skęcając to w lewo to w prawo jak szczury w labiryncie. Na budynkach domow namalowane nazwy placów i ulic wiec łatwo znalezc je na mapie. Poza tym sa kierunkowskazy do ważniejszych punktów turystycznych. Co tam widzielismy, to nie bede się rozwodzic - wiadomo: kanały, sklepy z weneckimi maskami, co krok to jakis mostek, slepa uliczka gdzie z rozpędu mozesz wyladowac na "mokrej ulicy".Mnóstwo okienek z przekąskami, fajne markowe sklepy. Po kilku godzinach doszlismy az do połnocnych krancow dzielnicy opuszczając uczęszczane przez turystow miejsca i wslizgując sie w kwartały zamieszkane przez rodowitych Wenecjan. Oglądalismy stadka plotkujących starszych pań przecupnietych na ławeczkach jak kuropatwy, roześmiane dzieci grające w piłke, kobiety w wypchanymi zakupami siatkami...normalne życie. Brak drzew, brak...placow zabaw.
Aktualnie jest okolo 68 tys Wenecjan. Mieszkania sa tak drogie,ze mnostwo luksusowych mieszkan jest rękach obcokrajowców, którzy pomieszkuja w nich przez 3 tygodnie w roku.
Gdy w końcu zaczął się robić bąbel na pięcie, a ciekawośc głownej atrakcji wzięła góre, skierowalismy sie ku Placowi Swiętego Marka. Stanał nam przed oczami równie nagle jak jak Madonna Santa wyłaniajac sie z końca jakiejs malutkiej uliczki.
No, coż. Wszyscy znamy ten obraz. Katedra swoim przepychem wdeptuje w kamienne płyty trotuaru. Wieża Kampanilla góruje nad placem. Jest to replika, poniewaz oryginał runal w 1902 po serii ostrzegawczych pękniec. Cudem, jedyną ofiarą tragedii był kot dozorcy...Kampanillę odbudowano jednak z dbałością o detale. 1000-letnie pale pod wieżą były w doskonałym stanie!
Palac dożow jak utkany z misternej koronki, dwie kolumny (jedna ze skrzydlatym lwem - symbolem Wenecji) bedace kiedyś jedynym miejscem wejscia do portu. Kwadratowy plac otoczony podcieniami, kawiarnie, budki z tandetą. i...MORZE LUDZI.
Nad wszystkim góruje ogromna reklama szampana - butelka ściskana przez Scarlett Johanson. Pasuje jak kwiatek do kożucha, ale takie sa realia nowoczesnego sponsoringu w dziedzinie renowacji zabytkow.
Kolejka do katedry ciągnęła się jakieś 300 m...Odpuścilismy, uciekając szybko (na ile bąbel pozwolił) z ludzkiego mrowiska.
Po drodze do hotelu kąsnęlismy coś na jednym z placów. W naszym hotelu nie chcielismy ryzyowac bankructwa
Ceny w Wenecji luksemburskie. Salatki 12 eur, pizza to samo, ale tez przezyjesz na panini za 3,50. Na kolacje w lepszej restauracji na dwie osoby musisz przeznaczyc min 100 eur. Nie da rady inaczej
Drugi dzien upłynał na zwiedzaniu jedynego zakątka zieleni czyli Ogrodów Krolewskich (taki tam klomb z paroma piniami) i Pałacu Dożów. Wstęp 14 eur. Warto zwiedzic i warto przyjść tam raniutko ok 9-tej.O tej porze jeszcze masz szanse wejść bez większej kolejki.
Wspaniałe wnętrza, będące świadkami równie wspaniałej historii. Wszedzie złoto i luksus i portrety brodaczy - byłych dożow. Każdy tak samo srogi i posępny
No, może troche mniej zlota w podziemiach więzienia, gdzie wstrząsał mna dreszcz trwogi na myśl, jak krwawe jatki się tam działy.
Do katedry w koncu nie trafilismy. Nie chciałam spedzac urlopu w kolejce. Zerknęłam tylko z dziedzińca pałacowego do srodka katedry (budynki sa połączone). To co zobaczyłam, utwierdziło mnie w zamiarze jej zwiedzenia nastepnym razem. Poprzechadzaliśmy się po podcieniach i zwialiśmy dokąd pieprz rośnie w kierunkach mniej obleganych. Po drodze jeszcze głowę mi wykręcało w kierunku wystaw butikow Chanel, Missoni, Ermenegildo Zegna i innych wielkich swiata mody.
Wydostawszy się na bulwar (pełen rosyjskich turystek pozujących do zdjęć z gondolierami) poszlismy w w lewo w kierunku gdzie turysci nie docieraja. W strone Arsenału, gdzie znowu obserwowalismy lokalesow, bawiące się dzieci, grupki mlodzieży siedzacej nad brzegami kanałow i ludzi chłodzących się przy hydrancie. Arsenał fajny, dwie wieże, Posejdon, kanał zamkniety jako strefa wojskowa. Jakies muzeum morskie - wszystko to co towarzyszy tego typu budynkom.
Po drodze małe sklepiki z oliwkami. Pochłanialismy oliwki kupione na wagę wprost z foliowego woreczka.Byly wielkie i przepyszne. Pogoda dopisywala. Skwar ale z lekka bryzą na bulwarach lub cieniem w starych zaułkach.
Myślę, że każdy znajdzie w Wenecji swoja trasę, a żebyście mi dawali milion dolarów to nie jestem w stanie odtworzyc mojej To wielki atut tego miasta.
Wybralismy sie rowniez tramwajem wodnym numer 1 na przejazdzke po Wielkim Kanale. Co za widoki. To juz pewnie wszyscy znacie, mosty, m.in Rialto i Academia, wspaniale pałace, casino, hotele...Jedynka płynie na tyle wolno ze mozna wszystkie te atrakcje szczegółowo obejrzec. Nie wiem ile dni trzeba tam spedzić by jeszcze zainteresowac sie zabytkami i galeriami "na poważnie".
Ktos spyta: "a gondola?"
A i o wszem, byla
Nie było jej w planach, ale po powrocie na San Marco usiedlismy na ławeczce przy "servizio gondola" i... nagle ponad naszymi głowami pojawiły sie dwie głowy z garniturem białych amerykańskich zębów i palcem wykierowanym w naszym kierunku : "Eglish:? Zapytały Zęby."English" odpowiedzielismy...
Byla to para przesympatycznych amerykańskich turystów: Jim i Kathy, ktorzy byli w podrózy po Włoszech w związku ze swoja 25 rocznicą slubu.
!
Poczulismy do siebie sympatię od pierwszego wejrzenia. W koncu tez "rocznicowcy". Oboje usmiechnięci, piegowaci, w krótkich portkach. Jim podobny do Chavy Chase'a. Podświadomie szukałam w tłumie Beverly d'Angelo i dwojki ich dzieci z serii filmów: "W krzywym zwierciadle".
Jim zapytal czy nie chcielibyśmy popłynąć jedną gondolą i podzielić jej koszty. Brzmiało sensownie i gondola za 150 eur nie była juz tak "nieosiagalna" cenowo. W końcu stargowaliśmy z gondolierem na stówe i popłynęlismy, w ogole nie majac tego w planach. Baterie w aparatach padły. Jim i Kathy robili nam zdjęcia swoimi aparatami. My im, oni nam pod każdym mostem. Było gites! Malo pamietam z tej przejażdżki. Mijalismy dom Casanowy.Na bramie dumnie się wypinał napis :"Nikolay", nie pozostawiający wątpliwości kto tu teraz jest weneckim casanovą.
J i K przefajni ludzie. Ilez mozna dowiedziec się o aligatorach (J i K sa z Florydy) i w ogole o ludziach tylko podczas rejsu łodka.... Fajni ludzie, ktorzy bez zadęcia opowiadali o swoim pobycie w Europie, skromnym Bed & Breakfast gdzies obok mostu Rialto, panini i owocach z targu zamiast drogich kolacji.
Po wymianie adresowej (w celu wysłania zdjęć) pożegnaliśmy się uściśnięciem dłoni i z nowym dobrym duchem w kontaktach polsko-amerykanskich
Widzę, ze znowu wchodzę w szczegóły...Nie chcę już nadweręzać Waszych nerwów , o ile jeszcze nie odpadliscie od ekranów wiec czas kończyć.
Ale i pobyt dobiegał końca. Jeszcze tylko kolacja w Dorsoduro. Trafiliśmy w fajne miejsce gdzie pizza smakowałajak pizza i nie drenowała kieszeni jak w siestre San Marco. Miejsce nazywa sie "Ae Oche" - dziwnie trochę. Na nabrzeżu na lewo od Zattere, vis a vis hotelu Hilton w miejscu gdzie cumuja wypasione jachty rosyjskich biznesmenow. W "Oe Ache" obsługa to młodzi ludzie, trochę jak w pizza hut. Obrusy w czerwoną kratkę, pizza za 9 eur a vino della casa nie zabija od razu
Fajnie i w miłej atmosferze.Nie zapominajmy, ze temperatura o 20tej wieczorem nie spadła ponizej 20 stopni a bryza znad kanału mile mierzwiła włosy.
Najedzeni, zmęczeni, z bąblami na stopach wrociliśmy do Hiltona by spojrzeć z jego dachu raz jeszcze na rozpaloną światłami Wenecję - miejsce magiczne...
O poranku water taxi porwało nas w kierunku lotniska. Ranek było różowy, ciepły i mglisty. Serce się ściskało że to juz koniec pobytu.
Nie zapomnijcie, że Wenecja to miasto na wodzie. Na pewno ma się siłę by do niej przyjechac ale trzeba i wyjechac. Water taxi z centrum na lotnisko kosztuje 100 eur.Chyba ze wstaniesz w nocy i ruszysz o świcie wodnym tramwajem.
Nas powiozła taksówka poniewaz hotel nie dba jak z niego wyjedziesz. Ważne, żebyś przyjechał. Pierwszy shuttle boat wypływa o 8mej a samolot o 9.10. Nie bylo wyjścia, trzeba było wziąć wodne taxi, ale i tak stanowiło to przeżycie, gdy schlastani poranną bryzą patrzyliśmy na oddalajace sie widoki.Nie myslałam wtedy o mozolnie prostowanych w hotelu włosach rozwiewanych teraz jak u Bridget Jones w cabrio jej kochanka...
Za rufą zostawialismy cudownie spędzony weekend, bedący romantycznym zwieńczeniem 10 wspólnych szalonych lat z Exxtremem.
Dziękując Mu za to -
Żona
ps. lotnisko Charleroi... zimno, ponuro, 9 st.Celsjusza. Parking. Wiatr. Zero romantyzmu.
Exxtreme pyta:
"gdzie sa kluczyki od auta?"
Zbladłam. Bo ostanio widziałam je na stoliku nocnym w hotelu.