Od Zell do Koblencji wyłącznie kilometry – wszystko już kiedyś zwiedzone

Na południe od Koblencji, jadąc lewym brzegiem Renu, stoi tuż przy trasie rowerowej (Rhein-Radweg) browar. Pomyślałem, że go odwiedzę - jak pomyślałem tak uczyniłem i spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Rzeczony browar nie jest udostępniony do zwiedzania

Odwiedziłem również zamek Sotlzenfels - warto było. A będzie on jeszcze bardziej wartym odwiedzenia za rok, lub dwa, gdy skończą się prowadzone obecnie prace remontowe. <!>
Dzień drugi – od Spay (Ren) do Katzenelnbogen (w drodze do Aar)
Pierwszym punktem programu był zamek Rheinfels górujący nad St. Goar. Duży, i z pewnością wart odwiedzenia. Na jego terenie znajduje się muzeum zawierające imponującą kolekcję figurek żołnierzy państw / księstw / etc., którzy w różnych okresach historycznych władali nim, bądź też jego okolicami. Zanim jednak zaczniemy zwiedzanie trzeba pokonać podjazd - 17% na około 800 metrach <oops> .
Acha, nawet jeśli matka natura się niedomaga, to warto odwiedzić toalety zamkowe, które zostały odnowione w duchu historycznym.
W samym St. Goar można też odwiedzić muzeum lalek i misiów.
Niestety trasa rowerowa jest miejscami taka sobie, a dokładnie to jej odcinkach wyłożonych płytami identycznymi jak, jeszcze kilka lat temu, autostrada A4 pod Wrocławiem

Jadąc wzdłuż Renu napotkałem wielu innych rowerzystów, którzy w ten sam sposób spędzają wakacje. Zaskoczyło mnie, jak wielu z nich nosi dżinsy. Osobiście, niewyobrażam sobie <bezradny> kilkudniowej eskapady na rowerze w dżinsach.
Kolejny przystanek w Oberwesel, gdzie można zobaczyć: (i) zamek, (ii) wieże, stanowiące kiedyś część murów obronnych, (iii) kościół z charakterystyczną wieżą obronną. Przy wyjeździe z miasteczka (w kierunku na południe) warto zapoznać się z zawartością kilku tablic informacyjnych dotyczących żeglugi śródlądowej <idea> .
Po drodze można również zaobserwować istotną różnicę w uprawach winogron pomiędzy Mozelą a Renem. Wzdłuż tej pierwszej uprawy znajdują się w przeważającej części na zboczach (dlatego też jej część nosi nazwę - "Mozeli tarasowej", podczas gdy wzdłuż Renu część winorośli rośnie nie na zboczach otaczających go wzgórz, ale na ich szczytach.
W Bacharach przeprawa na prawy brzeg Renu, ze zwiedzaniem - po drodze - Zollburg'a - zamku położonego na małej wysepce na środku Renu. Następnie na północ w stronę St. Goarshausen.
W St. Goarshausen planowałem opuścić dolinę Renu i kontynuować podróż trasą rowerową Lorelay-Aar-Radweg, w kierunku doliny rzeki Aar. Tak się jednak niestało. Z Renem pożegnałem się nieco wcześniej, gdyż pojechałem odwiedzić Lorelay, oraz położony w jej pobliżu kryty basen. Następnie stwierdziłem, iż nie ma sensu wracać do Renu (długi & miły zjazd) i po paru kilometrach znów dymać pod górę (równie długi & nieco mniej miły podjazd) po to tylko, aby wjechać na nową trasę rowerową dokładnie tam gdzie się ona zaczyna. Zamiast tego zdecydowałem się pojechać lokalnymi drogami, zaś na trasę rowerową wjechałem w Bogel. Po dwóch godzinach dotarłem do Katzenelnbogen gdzie zacząłem szukać noclegu.
Gdy zobaczyłem menu w pierwszym Gasthaus przy wjeździe do miasteczka wiedziałem, że musze tam stanąć popasem. Niestety brak w nim było wolnych miejsc. To samo w dwóch następnych, co było raczej niespotykane gdyż dotąd niemiałem problemów z noclegiem. W kolejnym właściciel powiedział mi, iż w tym dniu w okolicy odbywają się trzy wesela i dlatego miejsc nie ma. Następnie, wykonał kilka telefonów, aż wreszcie po kilku nieudanych próbach udało mu się znaleźć lokum dla mnie, co było bardzo miłe z jego strony. Dal mi namiary i powiedział, aby powołać się na niego – pokój będzie na mnie czekał. Podziękowałem i udałem się pod wskazany adres. Jakie było mój zdziwienie, gdy okazało się, iż to jest ten sam Gasthaus który odwiedziłem jako pierwszy. Dla porządku dodam jeszcze, iż jedzenie było tak dobre jak jego opis w menu <aniolek> .
Dzień trzeci – od Katzenelnbogen (Lorelay-Aar-Radweg) do Weilburg'a (Lahn-Radweg)
Dzień ten zaczął się bardzo przyjemnie. Ostatnie kilometry Lorelay-Aar-Radweg biegły lekko w dół, tak więc na rozgrzewkę miałem długi & sympatyczny zjazd <mrgreen> . W ten oto sposób dotarłem przedmieść Hahnstätten miejscowości leżącej na rzeką Aar, a co za tym idzie wjechałem na trasę rowerową Aar-Radweg.
Na początku ruszyłem na południe mijając po drodze źródełko wywodzące się jeszcze z czasów rzymskich oferujące smaczną, żelazistą wodę - w sam raz do bidonu.
Osoby chcące pojeździć w tamtych okolicach zachęcam do zwracania bacznej uwagi na oznaczanie tras rowerowych. W niewielkiej odległości od siebie biegną dwie Aar-Radweg oraz Aar-Hohen-Radweg. Choć, chciałem jechać tą pierwszą, to momentami poruszałem się po tej drugiej <oops> , która to jest raczej dla amatorów MTB.
Po drodze uśmiałem się widząc pod znakiem ustąp pierwszeństwa przejazdu małą tabliczkę zawierająca następująca informację dotyczącą rzeczonego znaku- dotyczy on także rowerzystów.
Popołudniem dotarłem do Diez, gdzie zwiedziłem Grafenschloß Diez mieszczący obecnie schronisko młodzieżowe oraz muzeum. W tym ostatnim można się wiele dowiedzieć o historii miłościwie nam panującego obecnie w Luksemburgu rodu (wielko) książęcego.
W Diez pożegnałem się z Aar-Radweg, a przywitałem z Lahn-Radweg wzdłuż której kontynuowałem podróż w kierunku Wetzlaru (czyli na wschód). Przebiegała ona "na żabkę" - koło godzinki jazdy, po czym kwadransik pod drzewem w oczekiwaniu jak przestanie padać. Moje ulubione drzewko było w Limburgu, około 200 metrów od katedry, którą - dzięki "meterologicznemu postojowi" - mogłem spokojnie popodziwiać. Do centrum Limburga nie wjechałem, gdyż już tam kiedyś byłem. Odwiedziłem za to kościół St. Laurenziusa położony na wzgórzu tuz przy rzece, parę kilometrów na północ od Limburga.
Dzień czwarty - od Weilburga (Lahn-Radweg) do Burgsolms (Lahn-Radweg)
Przyznaje że bardzo podobało mi się w Weilburg'u. Śliczny kompleks pałacowy z pięknymi ogrodami <aparat> , duża wystawa poświecona terakotowej armii, wreszcie super bufet u chińczyka. Tylko grotami, położonymi parę kilometrów dalej, byłem rozczarowany - przereklamowane.
Ostatnim punktem programu, w tym dniu, był Wetzlar. Przybyłem, w dziesięć minut zobaczyłem, i czym prędzej uciekłem. Co za ROZCZAROWANIE!!! <evil> Naprawdę nie rozumiem na podstawie czego miejscowość ta jest reklamowana jako "Alte historische Stadt".
Następnie zrobiłem zwrot o 180 stopni; i rozpocząłem powrót do Renu.
Wbrew temu, co nazwa wskazuje w Burgsolms nie ma żadnego zamku <mrgreen> .
Dzień piąty - od Burgsolms (Lahn-Radweg) do Diez (Lahn-Radweg)
Miły dzień - sporo jedzenie, choć tylko jedno zwiedzanie

Dzień piąty - od Diez (Lahn-Radweg) do Lahnstein (Lahn-Radweg)
Super dzień - dużo jeżdżenia & dużo zwiedzania.
Na początku Schloß Oranienstein (Diez). Jego zwiedzenie możliwe jest tylko w grupach z przewodnikiem, jako że jest on położony na środku koszar Bundeswehry. W trackie zwiedzania można się - ponownie - wiele dowiedzieć o miłościwie nam panującym obecnie w Luksemburgu rodzie (wielko) książęcym.
Następnie Laurenburg. Mimo że w nazwie ma burg, to w rzeczywistości jest wieżą. Ale nie ma co narzekać, gdyż przynajmniej jest położony przy trasie rowerowej. W odróżnieniu od innych przybytków tego rodzaju nietrzeba zatem zapychać pod górkę <rotfl> . Zostało to skompensowane przez solidny podjazd dwie wsie wcześniej <oops> .
Kolejna miejscowość do Obernhof. Wjeżdżając do niej pomyślałem sobie, że wróciłem do obszaru upraw winogron. Myliłem się. Winogrona uprawiane są wyłącznie w tej miejscowości - kolejne uprawy dopiero po obu stronach Renu. Ale chyba dzięki winogronom infrastruktura okołodrogowo-kulinarna od razu się polepszyła. W Obernhof warto zwiedzić klasztor Arnstein, który i tak znajduje się przy trasie rowerowej.
Zwiedzając rzeczony klasztor poczyniłem pewną obserwację - ze smutkiem skonstatowałem, iż niektórzy rowerzyści muszą <bezradny> podjechać na rowerze aż po same drzwi kościoła i tam zaparkować swoje maszyny w sposób ograniczający dostęp do domu bożego. Jest to o tyle irytujące, iż około 50m wcześniej (przed bramą do klasztoru) znajdował się duży i pusty parking przystosowany także do rowerów.
Jadę dalej. Odcinek klasztor Arnstein-Nassau jest super - asfaltowa ścieżka przez las, urozmaicona horyzontalnie, zaś po drodze (i to dosłownie) owocowa wyżerka.
W Nassau zwiedziłem lokalny bur, który ponownie składał się z wieży. Ale przynajmniej ładna panorama. No i można wypatrzyć najbliższego Lidl'a. Ale podjazd do zamku/wieży naprawdę wymagający <oops> .
Tak na marginesie - z Nassau wywodzi się luksemburska rodzina panująca.
Kolejny przystanek w słynnym kurorcie Bad Ems. Nie wiem dlaczego ma on w nazwie Bad, jeśli nie ma w nim żadnego publicznego basenu/kąpieliska/term. Ale za to można zwiedzić interesującą cerkiew oraz limes.
Pod wieczór dotarłem do Lahnstein (ujście Lahn do Renu). Tu przynajmniej mają uczciwy, odkryty, basen.
Dzień szósty - od Lahnstein (Lahn-Radweg) do Hatzenport (Mosel-Radweg)
Na początek Burg Lahneck. Następnie przejazd brzegiem Renu na północ w kierunku Andernach. Około pięć kilometrów przed rzeczoną miejscowością pożegnałem się z Renem, odbiłem w lewo i kontynuowałem podróż wzdłuż Vulkanpark-Radweg.
Po drodze odkryty basen, zaś w miejscowości Kreft, tuż przy trasie rowerowej, znajduje się wiejska lodziarnia z pysznymi, mającymi nietypowe smaki, lodami. Moim zdaniem najlepszy to "saure Sahne" <8p> .
Cel podroży to klasztor Maria Laach. Dotarłem tak, jednakże muszę zauważyć, iż przejazd pomiędzy Vulkanpark-Radweg a klasztorem jest słabo oznaczony. Sam klasztor jest dalej użytkowany przez benedyktynów - zwiedzić można tylko kościół, który to z pewnością jest wart tego. Do pozytywów można jeszcze zaliczyć źródełko, w którym uzupełniłem bidon. Poza tym dużo ludzi i jeszcze więcej komercji.
Po opuszczeniu klasztoru ruszyłem w stronę Mozeli.
Najpierw dotarłem do Mayen - sympatyczne małe miasteczko z bardzo bogatą i smaczną oferta kulinarną. Skoro już mowa o jedzeniu to zastanawia mnie pewna prawidłowość. Jeśli jestem głodny to oferta kulinarna pojawia się zawszę jak się jedzie szybko w dół, a co za tym idzie żal hamować. W momencie gdy zjazd się kończy kończą się również możliwości konsumpcyjne.
Z Mayen do Mozeli (Hatzenport) prowadzi trasa rowerowa Maifeld-Radweg. Została ona zrobiona na bazie dawnej kolejki wąskotorowej (za wyjątkiem ostatnich paru kilometrów). Jedzie się po niej bardzo wygodnie, przejeżdżając przez wiadukty i tunele, i prawie cały czas w dół, zaś po drodze - po raz kolejny - wyżerka owocowa. Zaś na poboczu stoją tablice informacyjne oraz rzeźby. Był to naprawdę relaksacyjny odcinek <rotfl> .
I tak oto, wieczorem, wróciłem do Mozeli.
Dzień siódmy - od Hatzenport (Mosel-Radweg) do Bad Bertrich (Wulkan-Rad-Route Eifel)
Przyjemny przejazd brzegiem Mozeli. Po drodze, w Alf, przy rondzie mała piekarnia z pysznymi wypiekami. W drodze do Bad Betrich warto odbić w lewo i podjechać zobaczyć Burg Arras. Zaś będąc już Bad Bertrich niesposób nieodwiedzić term, z kompleksem saunowym, oraz niezjeść lokalnej specjalności zwanej "Schwannen-Windbeutel'
I tak oto tegoroczny tour dobiegł końca. Przez ostatnie dziesiąt kilometrów myślałem już o kolejnym sezonie. Wydaje się, iż w roku 2012 udam się do Alzacji, aby przejechać tamtejszą Route des vins d'Alsace (od Marlenheim do Thann).